RUSZA WROCŁAW SUMMER CLASSICS 2024 FILHARMONII UNIWERSYTECKIEJ

 20240722_153333
Rozpoczyna się letni festiwal muzyki klasycznej Wrocław Summer Classics 2024  Filharmonii Uniwersyteckiej, który odbędzie się w pięknych wnętrzach Oratorium Marianum Uniwersytetu Wrocławskiego.
Na początek 23 lipca koncert specjalnie dla dzieci, które mogą wejść po uprzednim zgłoszeniu na  iwona@filharmoniauniwersytecka.pl. Bilety w cenie 10 zł.
26 lipca, pierwszy raz na wrocławskiej scenie! Unikalna formuła koncertu polegająca na stopniowym dołączaniu do zespołu kolejnych muzyków. Duet, trio, kwartet, kwintet i sekstet smyczkowy zaprezentują swoje brzmienie w starannie dobranym repertuarze, obejmującym muzykę
baroku, klasycyzmu i romantyzmu. Natomiast 2. sierpnia wystąpi młodzież laureaci konkursów –  bilet normalny w cenie 50 zł i 30 ulgowy.
Ponadto
Miniatury skrzypcowe m.in. Sarasate, Wieniawski, Bloch, Kreisler, Sibelius, Debussy, W.A. Mozart: 3 Divertimenti
W.A. Mozart: Eine Kleine Nachtmusic
W.A. Mozart: Adagio i Fuga c-moll, K. 546J. Brahms – Romans z I kwartetu c-moll, op.51
S. Barber – Adagio z kwartetu h-moll, op.11
P. Czajkowski – Andante cantabile z I kwartetu, op.11
B. Smetana – „Z mojego życia” Largo sostenuto z I kwartetu e-moll
F. Mendelssohn – Adagio z VI kwartetu f-moll, op.80
A. Borodin – Nokturn z II kwartetu D-dur
F. Schubert – „Śmierć i dziewczyna” Andante con moto z XIV kwartetu d-moll,
1.  na koncert  9. sierpnia  jest zniżka 10 % na kod  wsc-special
2.  na koncerty:  23.07, 26,07, 2.08, 6.08, 13.08, 16.08, 23.08, 27.08 jest zniżka  30 %  na kod   wsc-extra30

111 total views, no views today

CUDA DNIA POWSZEDNIEGO

20240720_111406

20240720_105819

W katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gorzowie Wielkopolskim codziennie trwa Adoracja Najświętszego Sakramentu. W dzisiejszych czasach tylko niektóre kościoły są otwarte i można je od rana do wieczora nawiedzać. W Gorzowie Wlkp. także można w Białym Kościele ale za kratą.

Bywając na Adoracji w katedrze, widuję wiele pojedynczych osób modlących się. Nigdy nie było tak żeby w kościele nie było nikogo. Zawsze, choć jedna osoba jest.

Czasem się zastanawiałam, czy to możliwe, żeby był pusty kościół, w którym jest Wystawienie NS. Ja też nie jestem codziennie, bo jest to niemożliwe ale kiedy jestem w rodzinnym mieście to bardzo często nawiedzam tę prawą nawę.

Dzisiaj był dzień inny niż wszystkie. Katedra była pusta. Na dworze skwar i piękne słońce. Nikt się nawet tutaj nie skrył, bo czasem i tak bywa. I bywają tu sytuacje naprawdę niecodzienne i ludzie niezwykli.  A jednak………. gdy przyszłam przed południem było bezludnie.

Gdy uklękłam na klęczniku i w tej pozie przez dwie a może trzy minuty trwałam, głośny rumor mnie wybił z refleksji. Usłyszałam dźwięk trzepoczących skrzydeł w prezbiterium.

To wielki gołąb lub gołębica z szeroko rozpostartymi ramionami oblatywał kopułę, by po chwili usiąść na lewym ramieniu krzyża z Chrystusem. Po momencie, sfrunął i ponownie rozpostarł skrzydła, wyglądając jak przedstawiany symbol Ducha Świętego w postaci gołębicy.

I znowu usiadł, tym razem na prawym skrzydle krzyża i zastygł w bezruchu.

Kiedy pojawiła się pierwsza osoba w kościele, która swoje kroki skierowała najpierw do Najświętszego Sakramentu, a ja już siedziałam w ławce i próbowałam fotografować ptaka na krzyżu, on nadal siedział jak zamurowany. Kobieta zauważyła, że gapię się na kościelny sufit, wtedy pokazałam jej gołębia. Czekała dość długo żeby zobaczyć gdy odfrunie. A on zatoczył koło po prezbiterium i ponownie zajął miejsce na krzyżu, dokładnie przy samej przybitej dłoni Chrystusa.

W tym czasie coraz więcej ludzi zaczęło przychodzić do kościoła i zbliżać się do NS. Gołąb spoglądał z góry, lekko podfruwał, znowu na moment przysiadał i w pewnym momencie wyglądało, jakby nabierał rozpędu i wzdłuż kościoła poszybował. Prawdopodobnie wyfrunął gdy ludzie otworzyli drzwi.

Otrzymałam odpowiedź na moje wątpliwości, czy jest możliwe aby nikogo w kościele nie było.

Symbolem Gorzowa Wielkopolskiego jest katedra WNMP, choć może obecnie pojawią się głosy, że już nie jest. Szczególnie o tym pamiętano z okazji obchodów jubileuszu 750. lecia miasta, który przypadł 2. lipca 2007 roku. Wtedy to, do obiegu trafiła moneta o nominale 2 zł właśnie z wizerunkiem gorzowskiej fary.

Gorzów Wielkopolski był jednym z 32. miast w Polsce wybranych do serii „Historyczne miasta w Polsce”, w ramach której wyemitowana została moneta z wizerunkiem świątyni oraz fontanny Pauckscha, usytuowanej na Placu Katedralnym – tak się wtedy mówiło, dziś pojawiają się głosy, że to jest Stary Rynek i basta. Szkoda tylko że bez baszty.

Wtedy także do obiegu pocztowego włączono specjalne koperty, na których znajduje się fotografia ołtarza katedralnego. Jest również stempel na pocztowym znaczku, na którym również widnieje wizerunek katedry z datą 19 stycznia 2007. Do obiegu weszła także kartka pocztowa ze zdjęciem farnego ołtarza.

 

 

264 total views, no views today

„PRZYSTAŃ Z JEZUSEM” W KOŁOBRZEGU. ROZMOWA Z KS. KOORDYNATOREM

 

PJ

W Kołobrzegu po raz 14. trwa ewangelizacja „Przystań z Jezusem”, prowadzona przy okazji odbywającego się Sunrise Festival w pobliskim Podczelu. O celach i szczegółach ewangelizacji, opowiada koordynator religijnego dzieła ks. Rafał Jarosiewicz – dyrektor diecezjalnej Szkoły Ewangelizacji oraz prezes zarządu  Fundacji SMS z NIEBA.

Jaki jest cel i jakie hasło tegorocznej ewangelizacji?

Podobnie jak we wcześniejszych latach, celem spotkań ewangelizacyjnych jest prowadzenie do osobistego spotkania z Jezusem, aby każda osoba mogła odkryć sens i wartość swojego życia. Natomiast hasło brzmi: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, aby on zapłonął”.

Jak wygląda przygotowanie do prowadzenia ewangelizacji wśród tłumu osób, które przybywają na muzyczny festiwal nad morze?

Przygotowanie do ogólnopolskiej inicjatywy ewangelizacyjnej „Przystań z Jezusem” zaczęliśmy już wiele miesięcy wcześniej. Było to przede wszystkim przygotowanie duchowe, czyli modlitwa, post a także w ostatnim miesiącu jałmużna przez trwającą zrzutkę. Jednym z elementów przygotowania było także rozeznawanie z bp. Zbigniewem Zielińskim gdzie i jak ma wyglądać tegoroczna „Przystań z Jezusem”, aby najsensowniej odpowiedzieć na potrzeby osób ewangelizowanych. Podobnie jak w poprzednich latach, taki i w tym roku Przystań z Jezusem rozpoczęła się od postawienia sobie ważnych pytań: Jak ma wyglądać ewangelizacja? Kto jest adresatem w tym roku? Jakie metody i formy będą odpowiednie a z jakich należy zrezygnować? To wszystko po to, aby jak najlepiej inkulturować ewangelię, nie zmieniając jej przesłania do obecnych wyzwań.

Od 16 do 18 lipca były rekolekcje. Natomiast ewangelizacja odbywać się będzie od 19 do 22 lipca.

Ilu jest ewangelizatorów i gdzie ich można spotkać?

W tym roku ponad 70 osób bierze udział w ewangelizowaniu. Młodzi ludzie, księża i siostry zakonne posługują przede wszystkim modlitwą i prowadzą rozmowy w pobliżu bazyliki w Kołobrzegu oraz w Podczelu gdzie ustawiona została Mobilna Kaplica.

Do kogo kierowana jest ewangelizacja, czy prowadzona jest z myślą tylko o uczestnikach festiwalu?

Oprócz bezpośredniej okazji przygotowania ewangelizacji przy trwającym Sunrise Festival, tegorocznymi adresatami są także turyści obecni w Kołobrzegu oraz mieszkańcy miasta.

Jak się odbywa ewangelizacja, by jej cel został osiągnięty?

Spotkanie z drugim człowiekiem, rozmowa, modlitwa, posługa muzyczna w różnych miejscach np. w konkatedrze, to podstawowe sposoby wykorzystywane przez ewangelizatorów. Oczywiście nie zabraknie zewnętrznych „gadżetów” pomagających zaciekawić przechodniów. Do takich należy m.in Muzeum 33, Namiot Miłosierdzia, Malowanie dzieciom twarzy czy Akordeonista z przesłaniem.

Jak ksiądz myśli, czego młodzi ludzie oczekują po tych spotkaniach?

Młodzi, ale także wszyscy odbiorcy ewangelizacji oczekują przede wszystkim pokazania im Jezusa. Jak zrobią to ewangelizatorzy – jest już mniej istotne. Ważne, aby do tego spotkania dobrze podprowadzili. Decyzję o zawierzeniu życia Jezusowi – podejmuje już osobiście każdy i to od niego zależy czy przyjmie głoszone orędzie.

Dziełami towarzyszącymi ewangelizacji są m.in.: Mobilny konfesjonał, Kościół na kółkach, Muzeum 33, Żywa biblioteka czy Namiot miłosierdzia. Czy może Ksiądz krótko je scharakteryzować szczególnie Muzeum 33?

To tylko niektóre formy wykorzystywane w ewangelizacji. Jako fundacja SMS z Nieba, znani jesteśmy z oryginalnych projektów. Kolejnym 33. projektem było Muzeum. Muzeum 33 to pojazd – przyczepa, przystosowana do ekspozycji jedynego na świecie najdłuższego rachunku telefonicznego, który powstał w wyniku wysłanych w ciągu miesiąca smsów w Polsce i na świecie z fragmentem Pisma Świętego, które pokazywały Chrystusa  tysiącom odbiorców. Inicjatywa trwa od 2006 r. Od 2015 r. wysyłkę fragmentów Słowa Bożego prowadzimy do dziś poprzez darmową aplikację SMS z Nieba do pobrania w sklepach internetowych. Chcemy aby Muzeum 33, które się przemieszcza pokazywało młodym ludziom, że warto mieć pasje i je rozwijać, że może służyć inspirowaniu i ukazywaniu wielkich dzieł, które rodzą się z małych decyzji.

—————–

Ks. Rafał Jarosiewicz jest Misjonarzem miłosierdzia, autorem kilkunastu książek, twórcą nowych form ewangelizacyjnych m.in.: Mobilny konfesjonał, Kościół na kółkach, Muzeum 33, Biblioteka dla zmarłych, Aplikacja SMS z NIEBA, Duchowa adopcja polityków, biskupów, czy SMS z NIEBA TV. Od 30 lat związany z ewangelizacją uliczną i rekolekcjami na stadionach.

 Przystań z Jezusem została powołana do istnienia przez bpa Edwarda Dajczaka w 2010 roku. Przez te wszystkie lata odbywa się każdego roku w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Festiwal „Sunrise”, który od kilkunastu lat odbywa się pod koniec lipca w Kołobrzegu, przyciąga nad morze tysiące młodych ludzi nie tylko z Polski. Fani muzyki klubowej, house, techno czy elektro, spędzają kilka dni na koncertach oraz imprezach towarzyszących.

 Rozmawiała Wanda Milewska

 Także w eKAI:  https://www.ekai.pl/przystan-z-jezusem-obok-festiwalu-muzyki-techno-rozmowa-z-koordynatorem-akcji-ewangelizacyjnej/

 

 

 

 

 

 

84 total views, no views today

W MISSION U SCHONEY I BRADA

Niedziela zapowiadała się spokojnie ale tylko do momentu, gdy Konrad odebrał telefon z zaproszeniem nas wszystkich do miejscowości Mission do Schoney i Brada, z którymi poznaliśmy się w Benedictine College w Atchison.
Zatem jedziemy na obiad do rodziny wyznającej wartości katolickie. Choć podobno katolików w Ameryce jest najmniej, to poznaliśmy ich tutaj bardzo wielu.
Trasa wiodła przez piękną okolicę, zamieszkałą przez klasę średnią. Amerykanie przygotowują się do obchodów Dnia Niepodległości, przypadającego 4 lipca. Wiele domów na co dzień ozdobionych jest amerykańską flagą, a przed tym Dniem ludzie stroją domostwa w dwójnasób. Z daleka widnieją kolory czerwony, biały i granatowy.

Nasi znajomi wystroili werandę, a na niej różnego rodzaju bibeloty, dekoracje, flakony, doniczki, chorągiewki. Tak też wyglądało małe podwórko i ogródek, wszędzie czerwono, biało i granatowo. Nawet serwetki do rąk czy talerze deserowe.
Natomiast w domu na zabytkowym kredensie dostrzegłam wielki album z wizerunkiem Jana Pawła II. Na szafach, szafkach, pianinie ustawione są krzyże, figurki Matki Bożej i świętych. Także na ścianach różne wota ale również bardzo wiele rodzinnych zdjęć.

Przepych i nadmiar ponad wszystko, jednak zaaranżowane ze smakiem w takim akurat klimacie. Każde pomieszczenie z natłokiem bibelotów, ozdób i dekoracji, aż trudno wyobrazić sobie sprzątanie w takim domu. Jednak widać, że to pasja gospodyni, która zawodowo udziela się w swojej parafii, czyli jest tam zatrudniona. Piękna kobieta, pełna energii i entuzjazmu. Mąż jej dorównuje temperamentem, a do tego jej fotografiami ustawionymi na biurkach, stołach w gabinecie, sypialni a nawet w garażu podkreśla, że żona jest tu najważniejsza.

Przed naszą wizytą gospodarze uprzedzili, że oczekują gry na akordeonie i pianinie. Wcześniej zapowiedzieli to Konradowi więc on już jeździł z akordeonem w bagażniku, a pianino prawie wszyscy w domu posiadają, chociaż niekoniecznie sami umieją coś zagrać. Ale mebel muzyczny jest. Ja na wszelki wypadek miałam w swojej torebce dwie cienkie książeczki z nutami polskich piosenek.

Mieli więc występ, a także pląsy. Potem przeszliśmy do garażu, który pełni rolę domu narzędziowego a także miejsca rozrywki na rozgrywki w ping ponga. Grali wszyscy bez wyjątku. Nawet nieźle nam szło.

Nadszedł czas na poczęstunek. Różne przystawki i desery ustawione były na kuchennej wyspie. Zaproponowano nam piwo Pilsner, nie odmówiliśmy. Potem przeszliśmy na klimatyczne podwóreczko, tam dopiekały się kiełbasy z Polski i amerykański kurczak. Zanim jednak kiełbasy trafiły na ruszt pokazano nam opakowania z biało – czerwonym napisem: – Kiełbasa polska. Po tej prezentacji przekazano je do pieczenia.

W międzyczasie gospodarze oprowadzali nas po całym domu, nawet po najmniejszych zakamarkach. Wszędzie ład i porządek. Zaskoczyło mnie jedno miejsce w garażu, od podłogi do sufitu znajdowały się szufladki ze starej apteki. W każdej z nich leżały śruby, śrubki, narzędzia i wiele różności. Każda była opisana. Miejsce to wyglądało jak w aptece sprzed pięćdziesięciu lat.

Gdy wszystko zostało przygotowane, łącznie z polskimi kiełbaskami i amerykańskim kurczakiem, poproszono aby się wszystkim częstować, układając sobie na talerze. Potem żeby każdy znalazł dogodne miejsce w tym domu, gdzie będzie mu najprzyjemniej spożywać. Całkiem miłe doświadczenie. Wszyscy się rozeszli po salonach i zakątkach aby w rezultacie spotkać się na tarasie nad klimatycznym podwórkiem. W obiadowym party uczestniczyło dziesięć osób.

Szukanie odpowiedniego miejsca do spożywania okazało się dość zabawne, przyjemne ale także ciekawe jako doświadczenie socjologiczne. Panowie najpierw siadali na wygodnych stylowych fotelach, Ola wybrała szeroki wykładany poduszkami parapet. Paula przemieszczała się po pokojach aby wreszcie usiąść też na parapecie, ja wyszłam na taras, za mną przyszedł Grzegorz, który także obchodził inne miejsca, synowie i córka gospodarzy wychodzili na podwórko i do ogrodu,  delikatnie obserwując kto jakie miejsce wybierze aby mu towarzyszyć.

Efekt tych spacerów był taki, że młodzi usiedli przy stole na podwórku, a starsi na tarasie. Wtedy zaczęto wszystkie dania przynosić na stół tarasowy ale każdy już coś miał nałożonego na talerz, to co wcześniej wybrał.
Brad jest z zawodu architektem ale obecnie prowadzi firmę związaną z drogownictwem, w związku z tym pokazał nam także wnętrze swojego pojazdu, z którego wysuwa się wielki podest i po nim można wejść do środka, a tam podobnie jak w garażu ale mniej tego wszystkiego.
Po takiej uroczej wizycie ruszyliśmy zwiedzać kolejne kansaskie miasteczko, które nazywa się Mission. W centrum na pierwszy plan wysuwa się kościół, a tych jest tu naprawdę bardzo dużo. Niska zabudowa jak już wspominałam tworzy wspaniałą aurę a do tego prawdziwa aura też bardzo sprzyjająca, przynajmniej dla nas, kochających ciepło.

BRAD

Messenger_creation_2a8aa50f-6a34-4c3e-ac0b-0a9ab1325125 (1)

166 total views, 2 views today

W AMERYCE O KULTURZE

Podobno, jednym ze spokojnych miejsc na świecie jest stan Kansas, być może dlatego Elżbieta i Roman przybyli do Stanów Zjednoczonych 28 lat temu z polskiego Poznania. Tutaj urodziły się ich dzieci, tu młody inżynier i farmaceutka znaleźli pracę. Obecnie mają już wnuki. Chcą przyjechać do Polski ale to wszystko z wolą Bożą. Jeśli Bóg pozwoli to może także w Polsce się spotkamy. Na razie to my jesteśmy u nich z wizytą.

Elżbieta ugotowała ojczyźniany bigos, ziemniaki na parze, pierogi i obowiązkowo mizerię  ze specjalnie wyszukanych świeżych ogórków, przygotowane po poznańsku czyli słodko-kwaśno. Wszystkie dania stały już na stole w jadalni. Tylko desery były niewidoczną niespodzianką, pyszny sernik i sałatka owocowa. Dla mnie największą niespodzianką była dobra kawa. Jak się później okazało kupiona przez internet.

Zanim zasiedliśmy do stołu, odbyliśmy kurtuazyjne rozmowy aby następnie zwrócić uwagę na polskie symbole znajdujące się w domu. Na pierwszym planie znajdowały się albumy z papieżem Janem Pawłem II, z Krakowem, Wawelem ale również z Chopinem. Na pianinie cały zestaw nut łącznie z polskimi kolędami. W salonie przy kominku rzeźba św. Bernadetty, na ścianach między innymi obrazy Matki Boskiej z Guadalupe i Jezusa z Całunu Turyńskiego. Zdjęcie Jezusa z Całunu przygotowane zostało także dla nas w prezencie.

Ich dom nie był jeszcze ozdobiony na obchody Dnia Niepodległości, przypadający 4 lipca i nie wiem czy będzie, być może, natomiast na drzwiach wejściowych widnieje wizerunek Jezusa Miłosiernego według wizji s. Faustyny.

Kiedy poproszono wszystkich do stołu, Elżbieta stanowczym tonem poprosiła: – Wando rozpocznij modlitwę, proszę. Bez zająknięcia rozpoczęłam „Ojcze nasz”, a potem „Panie Boże pobłogosław te dary, które z Twej szczodrobliwości spożywać będziemy. Błogosław tym, którzy je przygotowali i tym, którzy spożywać je będą. Amen.
Przy wyrazie „szczodrobliwości”, trzeba się mocno trzymać, aby w powadze wytrzymać, ponieważ Amerykanie mają problem z poprawnym wypowiedzeniem tego słowa. Elżbieta problemu nie miała, tę samą modlitwę w domu rodzinnym jej wszczepiono.

Na jednej ze ścian jadalni wisi obraz bł. Jerzego Popiełuszki. Okazało się, że Roman raz w tygodniu o północy przez dwie godziny Adoruje Najświętszy Sakrament w kościele św. Michała Archanioła. Po nim przychodzi Amerykanin na kolejne dwie godziny. Któregoś razu ten kolega modlitewny przyniósł Romanowi w prezencie wizerunek polskiego Błogosławionego. Roman chcąc się odwdzięczyć zaproponował mu dwa filmy o Popiełuszce, w odpowiedzi usłyszał podziękowanie z informacją, że on już dawno je obejrzał a do tego ma w swojej filmotece.

Z kolei Elżbieta przypomniała sobie, że gromadzi czasopisma z Polski „Ludzie i wiara”. Natychmiast przyniosła kilka z nich aby nam wręczyć do poczytania, a jeśli chcemy możemy przekazać innym. Potem rozmowa zeszła na różne tematy, panowie dyskutowali o fizyce i wszechświecie, o motoryzacji i roślinach. Panie o kulturze, teatrach i operach. A skoro o operach, to Roman przypomniał, że Elżbiety kuzynka Zdzisława Donat śpiewała w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i zasłynęła partią „Królowej Nocy” w „Czarodziejskim flecie” Mozarta. I to, że mieli zaproszenie na jej występ ale wtedy nie było ich stać aby tam pojechać. Ja dodałam, że Zdzisława Donat była między innymi uczennicą Ady Sari, to stwierdzenie ich zdumiało, więc wyjaśniłam, że przez kilka lat pracując w radiu, prowadziłam audycję „Spotkania z klasyką”, w której opowiadałam o artystach i prezentowałam muzykę, wybieraną w bibliotece zbiorów audiowizualnych. Wśród wielu div operowych Zdzisława Donat i Ada Sari były między innymi bohaterkami moich audycji. Podczas dalszych rozmów okazało się, że jedna ze znamienitych polskich aktorek też jest rodziną Elżbiety.

Po powrocie do domu Grzegorz pierwszy wziął czasopisma, które wręczyła nam Elżbieta. Gdy jedno z nich otworzył zrobił wielkie oczy. Ujrzał w nim artykuł i zdjęcia barytona Andrzeja Batora, z którym jesteśmy, ośmielę się powiedzieć zaprzyjaźnieni. Andrzej Bator przez wiele lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych. On także był bohaterem moich audycji radiowych, a z czasem także jednej z książek i również bloga.
Można o nim przeczytać także tu: http://wandamilewska.pl/?p=11221

Następnego dnia zatelefonowałam do Elżbiety i Romana aby podziękować za serdeczną gościnę a przy okazji wspomniałam o Andrzeju Batorze. Wtedy Elżbieta poprosiła aby po przeczytaniu tego egzemplarza nikomu go nie przekazywać, ponieważ ona chce mieć go na pamiątkę.

IMG_1654

20240701_164654

20240702_164414

Messenger_creation_8e9dbc2d-aea7-4e62-ae21-4003798c3b8e (1)

 

 

 

242 total views, no views today

DZIECI NA CAMP MY NA HULAJNOGI

Ośmioletnia Kornelia i dziesięcioletni Szymon pojechali na camp do Branson. Po raz pierwszy bez rodziców. Przez tydzień będą uczestniczyć w zbiorowych zajęciach, a największym dla nich wyzwaniem będzie prawdopodobnie nocleg.

Przyjechaliśmy w ostatniej chwili, w momencie gdy wszystkie bagaże podróżujących były już spakowane w autobusie a dzieci zajęły swoje miejsca.
W strefie wyjazdu jest ustawiony zakaz wysiadania z samochodu osobom towarzyszącym. Było jeszcze kilka pojazdów, w których rodziny czekały na odjazd. Cały proces przebiegał w ciszy i spokoju.

Poczuliśmy komfort. Przeszliśmy na chodnik żeby móc obserwować z bliska, pożegnaliśmy dzieci i czekaliśmy na odjazd autobusu.
Usłyszeliśmy pracę silnika, zatem ruszają. I tak było. Nagle z samochodów, w których siedziały rodziny, wysunęły się falujące ręce. Spojrzałam ze zdumieniem. Tylko my staliśmy i machaliśmy rękami, nogami i głowami. Dzieci ledwo było widać zza ciemnych szyb autobusu, ale nasze przybliżyły ręce do okien i przy nich falowały więc dobrze je widzieliśmy.

Moje zdumienie nie miało granic gdy uzmysłowiono mi, że skoro jest napisane nie wysiadać, to ludzie nie wysiedli. Wprawdzie nasz samochód został ustawiony w miejscu, z którego mogliśmy wysiąść ale już niekoniecznie powinniśmy się przemieścić. Podobno Amerykanie ściśle trzymają się określonych zakazów i nakazów i w głowie się nie mieści żeby mogło być inaczej. Napisane: – nie wysiadać. To siedzą.
A my wszyscy Polacy to jedna rodzina………….. i czasem bywa inaczej.

Aby nie wracać do mniej wesołego domu bo już bez milusińskich, wyjechaliśmy z Overland Park do Kansas City.
Tutaj rozpoczęły się rodzinne zmagania. Padła komenda, że dziś jeździmy hulajnogami nad brzegiem rzeki Missouri. Ja i Ola jesteśmy w sukienkach ale już trudno. Zwykłą hulajnogą lata temu jeździłam w naszym Parku Słowiańskim w Gorzowie Wielkopolskim, dwa tygodnie temu po wyludnionym ze względu na upał centrum Overland Parku, elektryczną. A teraz miałabym jechać hulajnogą po zatłoczonym Kansas City? Nigdy w życiu!
Nigdy w życiu! Tak wykrzykiwałam, oznajmiając, że nie wsiądę do samolotu. Skończyło się tym samym, że stanęłam w sukience i z torebką na elektryczną hulajnogę. I teraz mogę wykrzyknąć: – Coś wspaniałego!
Ale co się Konrad z nami naużerał, to tylko on czuje. Ale myślę, że satysfakcja go nie ominęła. Dziękowaliśmy mu stokrotnie.
Czyli, było tak. Zaproponowałam, żebyśmy poszli pieszo nad rzekę. Okazało się, że jest to bardzo daleko od miejsca gdzie ustawiliśmy samochód. Po wielu pertraktacjach, skorzystaliśmy z bezpłatnej jazdy tramwajem, którego jedyna linia przebiega przez centrum. A ten bezpłatny kurs tramwajem to podobno jedna z największych atrakcji dla turystów w Kansas City. No dla nas gorzowian czy warszawiaków, cóż to za atrakcja?
Ale w drodze kompromisu dojechaliśmy do miejsca, w którym pojazd zakręca i wraca do miasta. Tu przy kolejnej ponoć atrakcji, czyli kolorowym wielkim napisie MARKET CITY, rozpoczęliśmy poszukiwanie pięciu hulajnóg. Na początek znaleźliśmy trzy, a potem kolejne dwie. Wtedy rozpoczęło się uruchamianie, o którym nie chcę już wspominać. Jednym coś się udawało, drugim nie bardzo, innym wcale. Potem się okazało, że dwie są zepsute. Gdy wreszcie Konrad – szef wycieczki, ogarnął wszystko i wszystkich, ruszyliśmy ulicami prowadzącymi do rzeki. W pewnym momencie posłyszałam od Pauli, że przy samej rzece trzeba będzie wsiąść z hulajnogami do windy. Wtedy się rozdarłam: – Nigdy w życiu!
Jednak jechać musiałam bo sama nie zostanę na ulicy. Dojechaliśmy i tu się zaczęło. Ja nie wsiadam! Konrad na to z amerykańskim już uśmiechem: – może mamusia iść schodami a my hulajnogi zabierzemy do windy. A, to już inna sprawa, schodami lubię się przemieszczać. Grzegorz mi towarzyszył i wszystko przebiegło jak należy. Znaleźliśmy się na ścieżce spacerowej przy rzece Missouri, po której dość długi odcinek przeznaczony jest także dla hulajnóg. Jakie wrażenie? Wspaniałe!
Droga powrotna do miasta, już bez fochów. A największym fochem chyba byłam ja. W każdym razie gdy przejechaliśmy most i znaleźliśmy się na ulicy, Konrad zapytał czy chcemy wracać do samochodu tramwajem czy jedziemy przez miasto hulajnogami. Tym razem żadnego sprzeciwu nie było. Pełny entuzjazm. I jeszcze fota rodzinna, aby sobie utrwalić, jaka zgodna rodzina :) haha.
Po mojej analizie wielu różnych działań, o których tu nawet nie wspominam, twierdzę, że ten kto się podejmuje nauczania czy prowadzenia grupy ludzi musi wykazać się wielką cierpliwością, empatią ale też zdecydowaniem. Są chwile złości, niezadowolenia a nawet wściekłości, które odbijają się na tym, który prowadzi. W osiąganiu celu są trudy dla tych którzy się podejmują wyczynów ale większe wyzwanie jest dla tych, którzy nad tym czuwają. A wygląda to tak jakby samo się wszystko układało i szczycimy się osiągnięciami. Jednak nadrzędnym celem tego, który prowadzi jest UFAM.

Messenger_creation_63073043-3d0f-4be6-bf1f-d9bb37274080

Messenger_creation_54a60e97-a452-4941-9a18-027386b942ab

Messenger_creation_fe3d289b-f99e-447f-bcfd-5041c4e01b3b

20240629_181924

 

141 total views, no views today

CUDA DNIA ŚWIĄTECZNEGO I POWSZEDNIEGO TEŻ

Cuda zdarzają się codziennie, tylko trzeba je zauważać. Wspomniałam, że 23. czerwca to niedziela, więc jak zwykle pojechaliśmy do kościoła. Tym razem nie do parafialnego tylko do takiego, w którym jeszcze nie byliśmy. Nazywa się Catholic Church Cure of Ars. Dlaczego właśnie tam? Nie wiadomo. Samochód nas poprowadził.
Dzisiejsza Ewangelia wg św. Marka była o Jezusie uciszającym burzę na morzu i bojaźliwych apostołach. Kapłan odwołując się do Czytań powiedział, żeby się nie obawiać, żeby ufać Bogu. Wspomniał przy tym, że wszyscy, którzy się boją, a będą mieli operację w poniedziałek, żeby ufali. Powiedział tak, ponieważ wiele osób zgłosiło mu, że będą w najbliższym czasie operowane.

My dziś modliliśmy się o szczęśliwy przebieg operacji Zbyszka Moskala, który kilka dni wcześniej oznajmiał na portalu społecznościowym, że jako aktor i posiadający papiery pedagogiczne mógłby między innymi przygotowywać nauczycieli do prowadzenia zajęć przygotowujących dzieci do występów publicznych. Szybko pojawiły się propozycje współpracy.

A już po kilku dniach oznajmił, zupełnie coś innego, że w poniedziałek czeka go stół operacyjny na chirurgii naczyniowej.
Ponieważ Zbyszka znam od wielu lat, także moja rodzina go zna, pisałam też o nim w książce „Ameryka miła sercu. Kansas kraina uśmiechu” więc w tym właśnie kościele w tę niedzielę modliliśmy się wspólnie w jego intencji. A do tego niespodziewanie kapłan modlił się za tych, którzy będą w poniedziałek operowani.

Po Mszy św. przed kościołem połączyliśmy się telefonicznie ze Zbigniewem aby podtrzymać go na duchu. Po chwili obok nas znalazł się ksiądz, który odprawiał Eucharystię. Konrad powiedział mu, że dziś też polecaliśmy opiece Bożej naszego znajomego, który w poniedziałek będzie operowany.

Konrad ponownie włączył telefon, Zbyszek, który szedł przez szpitalny park ujrzał księdza więc go powitał, a duchowny nad nim się pomodlił i go pobłogosławił. Wszystko się odbywało w dziwnym tempie jakby ktoś to nakręcał. Widząc zdziwienie Zbyszka na to wszystko co się dzieje, powiedziałam: – tylko teraz nie zemdlej. Zaśmiał się, dziękował za rozmowy, modlitwę i błogosławieństwo. Ksiądz nazywa się Richard Storey.
Ktoś zapytał Konrada, dlaczego my dziś przyjechaliśmy akurat do tego kościoła? Odpowiedział: – nie wiem. Ale wszyscy czuliśmy, że wiemy.

Przed końcem tego dnia, spojrzałam jeszcze na telefon. Była w Ameryce godz. 23, w Polsce 6 rano. Ujrzałam wpis: – Wando proszę o modlitwę………………. To nie było od Zbyszka. Od zupełnie kogoś innego, kto jeszcze z rana przysłał mi życzenia imieninowe i chyba nic nie wskazywało, że późnym wieczorem będzie już zupełnie inna sytuacja.

Właśnie w tym niedzielnym dniu nie odmówiłam różańca przed południem a miałam zacząć właśnie teraz. I zaczęłam z intencją, o którą mnie proszono.

Różaniec odmawiam od kilku lat nieprzerwanie każdego dnia. Od bardzo dawna chciałam to robić ale nie robiłam, zawsze odkładałam na później. Kiedy dostałam porządnego kopa, padłam na kolana i tak codziennie do dziś z pomocą Bożą. :)

Dlaczego ktoś prosi mnie o modlitwę i to nie pierwsza osoba? – Nie wiem. Ale może czuję, że wiem. Nigdy nie zostawiam obojętnie takiej prośby. Wielokrotnie  ja też doświadczyłam, nawet od nieznanych mi  ludzi, zapewnienia że się za mnie pomodlą.

Messenger_creation_d1725725-cbb5-4dc4-ad9c-75837aabee73

Messenger_creation_4155278b-4174-483f-922d-2826bdaebdb5

Messenger_creation_2f4801b6-c6d4-4325-b4a5-ee95724fbc8f

 

Dziś 24 czerwca. Zbyszek napisał na fb: znów jestem na tym padole. 

174 total views, no views today

23. CZERWCA W AMERYCE

Wszystkim, którzy pamiętali o moich imieninach, bardzo serdecznie dziękuję. Tym razem obchodzone w bardzo gorącej aurze ponad 30. stopni Celsjusza, na najlepszym w okolicy parkiecie w Camelot Ballroom, lekko klimatyzowanym. Ponieważ imieniny przypadły w niedzielę więc najpierw uczestniczyliśmy we Mszy św. Po raz pierwszy w kościele Cure of Ars Catholic Church. Dlaczego trafiliśmy do tej świątyni? I co się wydarzało, to będzie w innym wpisie. Jedno mogę teraz powiedzieć, Polacy tutaj uważani są prawie jak relikwie ale o tym także później.

Na razie imieniny.

1000017910

1000017911

1000017912

1000017913

1000017916

Messenger_creation_1ab9c575-f1ad-44e6-adbd-5b1788a3f9ac

145 total views, no views today