JAK ROZPOZNAĆ WOLĘ BOGA? ROZMOWA Z ROMANEM HABDASEM

fot z tatąfot z mamą

Roman Habdas: To było i jest działanie Boga

– To było i jest działanie Boga – odpowiedział Roman Habdas na pytanie o to, dlaczego .niepełnosprawna Ania znalazła się w jego rodzinie. Habdas przez wiele lat należał do wspólnoty Domowy Kościół i rady parafialnej, był  redaktorem parafialnej gazetki „Płomień”, należy do wspólnoty „Przyjaciół Paradyża” modlącej się o powołania kapłańskie i zakonne przy kościele NMP Królowej Polski w Gorzowie Wielkopolskim.

Z Romanem Habdasem, obecnie na emeryturze, technologiem żywienia, wędkarzem i poetą rozmawia Wanda Milewska.

Pod koniec marca minie dwanaście lat, jak niesprawna intelektualnie w stopniu znacznym Ania, jest w zawodowej rodzinie zastępczej u Jolanty i Romana, małżeństwa z czterdziestosześcioletnim stażem. Rodziców czworga dorosłych dzieci i dziadków ośmiorga wnucząt.

Panienka, która skończyła szesnaście lat nie mówi, nie zgłasza potrzeb fizjologicznych. O tym, że coś jej dolega, choćby ból głowy, sygnalizuje palcem dotykając policzka i rodzice zastępczy wiedzą, że trzeba reagować.

W dniu, w którym odwiedziłam Państwa Habdasów, Pani Jolanty nie było w domu ponieważ  wyjechała na kilka dni do chorych wnucząt.

Jak to się stało, że Ania znalazła się w waszej rodzinie?

To było działanie Pana Boga. Wcześniej nigdy bym nie pomyślał, że aż  tak może się zmienić życie dwojga ludzi grubo po pięćdziesiątce. Kiedy przyjmowaliśmy czteroletnią Anulę, mieliśmy ukończone pięćdziesiąt sześć lat. Codziennie odwoziliśmy ją do przedszkola, aby miała kontakt z rówieśnikami. Później trafiła do Zespołu Kształcenia Specjalnego, które po roku z centrum miasta przeniesiono do budynku szkolnego vis a vis naszych okien.

Jak odczytaliście wolę Bożą?

To jest pewna historia. Jeszcze raz podkreślę: – Widocznie Pan Bóg tak chciał.

Moja żona Jolanta pracowała w gorzowskim Domu Małego Dziecka przy ul. Kazimierza Wielkiego. Ania trafiła tam ze szpitala od razu po urodzeniu. Jej mama biologiczna nie była w stanie się nią zająć z powodu upośledzenia intelektualnego, a ojca, nie potrafiła wskazać więc  wpisano – nieznany. Noworodek trafił na oddział, gdzie akurat na zmianie pracowała żona i jej przypadła opieka, także prawna, nad niemowlęciem.

Kiedy nadszedł czas rozwiązania placówki z powodu wymogów unijnych, dzieci trzeba było przekazać do adopcji czy rodzin zastępczych. Wcześniej Jola zadbała aby Anię ochrzczono i została jej chrzestną. Wiele prób znalezienia dla Ani domu, okazało się daremne.

Lekarze twierdzili, że dziewczynka nigdy nie będzie chodziła i miała wiele innych schorzeń. Była pod kontrolą jedenastu specjalistów. Zadecydowano, że jeśli nikt jej nie przygarnie, to trafi do Domu Pomocy Społecznej gdzieś na Podkarpaciu.

To był dla waszej rodzinny trudny czas, jednak nie przestawał Pan pracować twórczo, jak to wszystko Pan pogodził?

W 2012 roku wraz z Jerzym Gąsiorkiem, gorzowskim plastykiem, rzeźbiarzem i poetą pojechaliśmy do s. Michaeli Rak do Wilna montować „Drogę Krzyżową”. Siostra wcześniej przez wiele lat prowadziła Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wielkopolskim. A w tym czasie tworzyła już hospicjum na Litwie. Gąsiorek wykonał dla powstającej tam placówki paliatywnej asamblażową „Drogę Krzyżową”, a ja uzupełniłem całość rozważaniami w formie modlitewnika.

Podczas pożegnalnej kolacji s. Michaela Rak zapytała mnie, co słychać u żony, co ona robi, czym się zajmuje? Opowiedziałem, że teraz przeżywa sytuację w swojej pracy. Nieustannie wspomina o dziewczynce, która nie ma szczęścia być adoptowaną. Wspomniałem też o sakramencie chrztu, do którego doszło w okresie zagrożenia życia dziecka, a roli matki chrzestnej podjęła się moja żona. I wtedy siostra stanowczo powiedziała: – Wy się nie zastanawiajcie, wy ją bierzcie. Ludzie pomogą, Pan Bóg pomoże!

Jaka była Pana reakcja na stwierdzenie s. Michaeli?

Powiedziałem, siostro my mamy już ponad pięćdziesiąt lat, czwórkę dzieci swoich wychowaliśmy, mamy kilkoro wnucząt, to już nie czas dla nas. A Siostra powtarzała swoje: – Wy ją bierzcie! – Ja wtedy żadnej decyzji nie podjąłem ale podczas drogi powrotnej dudniło mi w głowie: – A może powinniśmy? Mamy czwórkę zdrowych swoich dzieci, a co by było gdyby…, myśli się kłębiły. Jednak po powrocie do domu nic o tym żonie nie wspomniałem.

Nie korciło Pana, aby jednak powiedzieć, co w Wilnie zaszło, w tym szczególnym miejscu, gdzie w latach trzydziestych malowany był obraz Jezusa Miłosiernego?

Niestety tematu nie podjąłem, w czasie ogólnego bezrobocia byłem na sezonowej umowie w Wodociągach, gdzie pracowałem jako pomocnik palacza. Tam na nocnych zmianach, kiedy w piecu huczało, pisałem prozę, z której po trzech latach w 2015 roku złożyłem książkę „Mały Paryż” z wątkami dotykającymi historii Ani.

Kiedy zdecydował się Pan opowiedzieć żonie o zdarzeniu w Wilnie?

Pewnego dnia podczas porannej kawy, Jola dostała telefon z pracy informujący, że kolejne małżeństwo zrezygnowało z przyjęcia dziewczynki. Wtedy dopiero zapytałem: – Może my byśmy ją wzięli? Ja zrezygnuję w jakimś stopniu z wędkarstwa, z uczestnictwa w zawodach, ze spotkań literackich. Wtedy małżonka powiedziała, że cały czas o tym myślała, ale nie miała odwagi zaproponować mi swojego pomysłu.

Jeśli ty tak myślałaś i ja tak myślę, to już się nie zastanawiajmy – powiedziałem. Jesteśmy gotowi, a jeśli będziemy myśleć do jutra, to pojawią się powody przeciw. Dopijaliśmy kawę a łzy nam spływały do filiżanek, to nie była łatwa rozmowa.

Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do pani dyrektor, która gdy posłyszała o naszej decyzji powiedziała: – Pani Jolu my wszyscy wiedzieliśmy, że to pani ją weźmie. Ze względu na nasz zaawansowany wiek zaproponowano nam zamiast adopcji, rodzinę zastępczą. Aby tak się stało nasze dzieci musiały wyrazić zgodę. Najmłodsza córka, Zuzia, kończyła wtedy liceum.  A my, mimo iż żona zawodowo była przygotowana do opieki nad dziećmi, także musieliśmy przejść niezbędne badania i kursy. Dopiero po ich ukończeniu, akurat w Wielki Piątek, mogliśmy Anulę odebrać z placówki. Pojechaliśmy bezpośrednio z dzieckiem do parafialnego kościoła. Żona powiedziała mi, że wtedy tam przed ołtarzem powiedziała Panu Bogu: „My się nią zajmiemy, a Ty jej chorobami”. Choć Anula, bo tak do niej mówimy, nie mówi i nie zgłasza potrzeb, to jednak z wielu chorobowych przypadłości wyszła. I proszę, jest dowód na to, że Pan Bóg nie zawodzi.

 Opiekujecie się Anią, pielęgnujecie, prowadzacie do szkoły, chodzicie na niedzielne Msze św., uczestniczycie w wielkopostnych Drogach Krzyżowych, w roratnich Mszach św. dla dzieci, przygotowaliście dziecko do Pierwszej  Komunii św., a wena twórcza Pana nie opuściła, o czym świadczy choćby ostatnie spotkanie autorskie i prezentacja tomiku, w którym podopieczna spaceruje z Wami w niejednym wierszu. Komu jeszcze autor poświęcił miejsce w tomiku zatytułowanym „Odrobina”?

Nie mogło zabraknąć dedykacji dla s. Michaeli Rak. Wiersz jest wspomnieniem kolacji w refektarzu zgromadzenia, u Sióstr, opodal powstającego hospicjum. Tam był Palec Boży, zrodziła się myśl i wypowiedziane zostały słowa: „To wy ją przytulcie”. Tych kilku dni spędzonych w miejscu, w którym s. Faustyna Kowalska prowadziła swoją wizją rękę malarza Kazimirowskiego po płótnie, nigdy nie zapomnę. Tam nawiedzały mnie przedziwne sny. W miejscu gdzie przez ścianę wiele lat temu powstawał obraz „Jezu ufam Tobie”.

O kim jeszcze Pan napisał?

Jeden wiersz poświęciłem niedawno zmarłemu ks. Stanisławowi Starczyńskiemu, który w 1978 roku udzielał nam ślubu w katedrze gorzowskiej, a przez wiele lat był rezydentem w mojej parafii NMP Królowej Polski przy sanktuarium św. Weroniki. Ks. Starczyński przed wieloma laty był duszpasterzem ludzi chorych, sam także zdrowotnie cierpiał. Rozumiał niepełnosprawnych, był moim spowiednikiem. Bardzo kochał przyrodę, dbał o wielki ogród przykościelny. Zdarzało się, że pomagałem sadzić pod jego kierunkiem drzewka. Zachęcił wielu i pomagał w budowie ścieżek i Groty Lurdzkiej.

Moje wiersze mówią też o prawdziwych i wyimaginowanych ludziach z osiedla, o  sytuacjach i zdarzeniach z dziećmi w tle. Jest dyptyk o rozbitych stacjach Drogi Krzyżowej, tekst o katedrze matce. Pisząca słowo wstępne Anna Dominiak zauważa, że w swojej twórczości – „Stawiam pytania o moralną kondycję ludzi, o ich gotowość i zaangażowanie w los drugiego człowieka, o wyznawanie wartości i ich dostrzeganie”.

W styczniu w Domu u Oblatów przy ulicy Brackiej odbyło się spotkanie autorskie słowno – muzyczne Romana Habdasa, podczas którego promował tomik zatytułowany: „Odrobina”. Wierszy, które autor czytał słuchało ponad siedemdziesiąt osób.

Roman Habdas – urodził się 25 grudnia 1956 roku w Mosinie koło Poznania. Z zawodu jest technikiem technologii żywienia i mistrzem kelnerskim. Do Gorzowa przyjechał za żoną w 1978 roku. Indywidualny spinningowy mistrz Polski (1991 r.) i członek kadry narodowej w tej dyscyplinie. Publikował artykuły i wiersze w prestiżowych pismach literackich, wędkarskich i w prasie lokalnej. Jako amator filmowiec tworzył etiudy, osiągając konkursowe ogólnopolskie sukcesy. Wydał pięć tomików wierszy, dwie książki prozatorskie oraz „Rozważania Drogi Krzyżowej” tłumaczone na język litewski. W latach 1989 do 2018 należał do Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury, a w latach 2007 do 2024 do Związku Literatów Polskich. Wyróżniony odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

Wanda Milewska

 

 

 

 

 

113 total views, 3 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.