Fragment z mojej książki: „Kraina Uśmiechu. Amerykański Kansas” /w przygotowaniu/
Szacunek, dbałość, docenianie, nauczanie przez wzorce i pozytywne postawy. Tak w skrócie określam amerykańską edukację. Dobro dzieci i młodzieży są nadrzędnym celem, począwszy od bezpieczeństwa na drodze.
W momencie, w którym kończą się lekcje, zmieniają się zasady ruchu drogowego. Pierwszeństwo mają szkolne autobusy, którymi dzieci są dowożone do placówki, a potem odwożone. Żaden samochód nie może wyprzedzić szkolnego autobusu, podczas jego postoju. Samochody się zatrzymują, a kierowcy ruszają dopiero wtedy gdy są pewni, że wszystkie dzieci są bezpieczne. W tym czasie na drogach obowiązują także inne znaki drogowe, nakazujące zmniejszoną prędkość. Raczej nie ma możliwości żeby szkolny autobus zderzył się z innym pojazdem, bo wszystkie pojazdy są podporządkowane.
Na przejściach, nawet tam gdzie jest sygnalizacja świetlna pracują wolontariusze w różnym wieku. Przeprowadzają uczniów, którzy wracają pieszo do domu.
Święto nauczyciela obchodzone jest w maju przez cały tydzień. Każdego dnia uczniowie przynoszą wychowawcom różne drobiazgi: kwiaty, prezenty i laurki, dziękując za trud wychowania i nauczania. Przed budynkami szkół widnieją napisy przypominające o tygodniu nauczyciela. Przed jedną ze szkół był napis: „We love ouer Teacher. Great job”.
Rodzice współuczestniczą w szkolnej edukacji jako wolontariusze, zgłaszając się kolejno do pomocy w szkole.
W każdej szkole jest możliwość rozwijania talentów artystycznych bez względu na to, czy takim talentem dziecko zostało obdarowane czy nie. Talent to nie wszystko, potrzebna jest praca. Ważne, że chce spróbować. Ma taką możliwość. Jeśli uczy się gry na instrumentach to w ciągu roku szkolnego i na zakończenie bierze udział w koncertach.
Przyjrzałam się próbie, przed jednym z koncertów. Nauczyciel dyrygujący zespołem gitarowym cierpliwie znosił pomyłki, nie przerywał, prosił o ponowne wykonanie. Na zakończenie podziękował uczniom oklaskami i oczywiście uśmiechem.
W Oxford Middle School odbył się koncert symfoniczny, w którym muzykowało około dwustu uczniów klas: czwartej, piątej i szóstej z kilku placówek. Na widowni zasiadło jeszcze raz tylu słuchaczy.
Zwyczajem dyrygenta przed rozpoczęciem koncertu jest dotknięcie smyczkiem czoła, a do mikrofonu cichutkie: szszszszsz. Młodzi muzycy także przystawili smyczki do czoła. Wtedy dyrygent policzył do trzech i koncert się rozpoczął.
Prezentowane były bardzo krótkie fragmenty muzyki klasycznej, m.in Debussego czy Beethovena, folku francuskiego i amerykańskiego czy motyw z „Gwiezdnych wojen”.
Nie obyło się bez zabawnego momentu. Podczas IX Symfonii Beethovena, fragmentu „Ode to Joy” kiedy miałam wrażenie, że jestem w Europie i słucham unijnego hymnu, na salę wbiegł uczeń ze skrzypcami, poszukując oznaczonego nazwiskiem krzesła. Parę siedzeń było pustych, aż chciało się krzyknąć, siadaj chłopcze na pierwszym wolnym. A on nie. Biegał między muzykami. Wreszcie znalazł, siadł, wyjął skrzypce i smyczek. I…… . Zagrał ostatnią nutę. Właśnie skończyli!
W każdym razie, na zakończenie jeden utwór wykonał wspólnie z orkiestrą.
Dyrygent wszystkim serdecznie podziękował. Także szerokim uśmiechem.
Dzięki takiemu podejściu pedagogów, żaden uczeń się nie stresuje. Wiadomo, że nie każdy jest utalentowany ale ma możliwość poszukiwania, spróbowania a potem dokonania wyboru. Spośród setek muzykujących, może wyłoni się kilku prawdziwych muzyków, a może tylko jeden. Natomiast pozostali będą wspominać z radością, że choć przez chwilę byli artystami w orkiestrze.
1,461 total views, 2 views today