Jerzy Maksymiuk – pianista, kompozytor i dyrygent ćwiczy przez kilka dni z orkiestrą Filharmonii Gorzowskiej, przygotowując koncert „Liście gdzieniegdzie spadające” na orkiestrę kameralną z fortepianem Wolfganga Amadeusa Mozarta ( Symfonia C-dur KV 425 Linzka) oraz Symfonię nr 2 Jeana Sibeliusa. Koncert odbędzie się 26 lutego 2016 r. , początek godz. 19.
Maestro przybył do Gorzowa Wielkopolskiego z żoną, która jest jego doradcą i wsparciem, z zawodu dziennikarka. Umiejętnie podpowiada, przypomina, wspiera artystę życzliwym słowem. Pełni prawdziwą rolę żony lidera – twórcy, który oddaje się całym sobą muzyce i sam zauważył, że odpoczywać wcale nie musi.
Na konferencji prasowej w towarzystwie dyr. Moniki Wolińskiej i z-cy dyr FG Adriany Chodarcewicz wyrażał pochlebne opinie o gorzowskiej orkiestrze. Przyznał, że przed każdym występem odczuwa tremę, obecnie woli dyrygować niż grać solowy koncert na fortepianie.
Jerzy Maksymiuk powiedział, że taki obiekt jak filharmonia, podnosi prestiż miasta. Wyraził uznanie wobec dyrygenta Moniki Wolińskiej, która w takim mieście jak Gorzów Wlkp. musiała poznać gust muzyczny odbiorcy, przy tym zadbać, żeby orkiestra się rozwijała i miała w tym przyjemność, a dyrygent także z przyjemnością mógł pracować.
Muzyk odniósł się do obecnej sytuacji w naszym kraju. Powiedział, że nie wytrzymałby tego, gdybyśmy cofnęli się do czasów sprzed roku 1989. To było straszne. Jak ten Wałęsa to wytrzymuje? – zadał pytanie retoryczne.
Wrócił myślami do przeszłości i nie mógł powstrzymać się od przypomnienia poniżających sytuacji, których sam doświadczył w tamtych latach. „Przecież młodzi tego w ogóle teraz nie rozumieją. To byłoby straszne gdybyśmy mieli się cofnąć do tamtego okresu” – powiedział.
Wanda Milewska
2,233 total views, 1 views today