Z ks. Wojciechem Gierasimczykiem, który od 18 lat mieszka w amerykańskim stanie Kolorado, jest proboszczem parafii św. Antoniego w Denver, a pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego – rozmawia Wanda Milewska.
WM: – Jak to się stało, że został Ksiądz duszpasterzem w Ameryce?
Ks. Wojciech Gierasimczyk: – w skrócie wyglądało to tak: po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim wyjechałem na studia do Ameryki. Przyleciałem tam 22 października 2002 r. Odbyłem naukę w Archidiecezjalnym Seminarium Misyjnym „Redemptoris Mater” w Denver w stanie Kolorado. Tam również 12 maja 2012 r. w katedrze otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk bpa Jamesa D. Conley^a.
– A bardziej szczegółowo mógłby Ksiądz opowiedzieć?
Ks. W.G – Zaczęło się tak, że od 1995 r. należałem do wspólnoty neokatechumenalnej przy swojej parafii NMP Królowej Polski w Gorzowie Wlkp. Biorąc czynny udział w życiu wspólnoty, zacząłem mieć przebłyski żeby pójść do kapłaństwa. Ponieważ mój brat Tomasz już był w seminarium więc pomyślałem, że to są jakieś pobożne urojenia.
Ja chciałem mieć rodzinę, żonę, dzieci ale ciągle miałem inne silne odczucia. Postanowiłem wziąć udział w spotkaniach powołaniowych aby rozeznać, czy to nie są jakieś widzimisię. Nie byłem nastawiony na nic, oddałem się temu co Pan Bóg przewidzi. Kiedy zacząłem ten proces, byłem na drugim roku studiów w rodzinnym mieście. Ksiądz, który zajmował się rozeznaniem powołań, powiedział, że jest bardzo ważne aby codziennie uczestniczyć we Mszy św.
Ja wtedy chodziłem do kościoła często ale nie codziennie i stwierdziłem, że to jest bariera nie do przebycia. Jednak postanowiłem spróbować i chodziłem codziennie, aż sam byłem zaskoczony. Ten proces trwał rok, potem zostałem zaproszony na spotkanie powołaniowe we Włoszech do centrum neokatechumenalnego, w którym uczestniczyło kilkuset młodzieńców z całego świata. Stamtąd chłopacy zostają wysyłani do seminariów misyjnych Redemptoris Mater.
Zasada wyboru jest taka, że chłopak, który chce iść do takiego seminarium zgadza się zostać wysłany w jakąkolwiek stronę świata. Rozesłanie odbywało się losowo. W koszach znajdowały się kartki z nazwiskami i miejscowościami seminaryjnymi.
Kartka z moim nazwiskiem została wylosowana z seminarium w Denver. Zgodziłem się, chociaż nic o tamtym rejonie nie wiedziałem. Chyba tylko to, że film „Dynastia” tam był realizowany.
Gdy już się znalazłem na amerykańskiej ziemi uświadomiłem sobie, że nic nie rozumiem i nic nie umiem. Wysłany zostałem do angielskiej szkoły, pół roku uczyłem się języka i następnie rozpocząłem studia.
-Czy od początku jest Ksiądz w tej samej parafii?
– Nie. Byłem w różnych parafiach. Zaraz po święceniach zostałem posłany jako wikary do parafii św. Antoniego w Sterling, małej miejscowości w północno-wschodniej części stanu Kolorado. Tam spędziłem 2 lata. Potem przerzucono mnie na zachód do Breckenridge. Jest to piękna miejscowość w górach, z kurortem narciarskim. Tam też byłem wikarym. Po czterech latach kapłaństwa arcybiskup mianował mnie proboszczem św. Antoniego w Denver w Kolorado.
-Czyli w Polsce Ksiądz nie posługiwał w żadnej parafii?
– Nigdy nie miałem parafii w Polsce. Jedynie gdy jestem na urlopie wtedy odprawiam Msze św. w moim rodzinnym kościele w Gorzowie Wlkp. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski przy ul. Żeromskiego, który od wielu lat jest sanktuarium św. Weroniki.
– Sytuacja pandemiczna wpłynęła na zachowanie ludzi?
-Na niektórych szczególnie młodych pandemia wpłynęła bardzo negatywnie. Mam w parafii dużo młodzieży. Na pierwszej Mszy św. po zelżeniu obostrzeń, na pytanie jak przeżyli czas odosobnienia, okazało się, że wielu miało problem z narkotykami i pornografią. Ale stała się też dobra rzecz, że oni chcieli wrócić do kościoła. W mojej parafii organizowaliśmy dla nich spotkania zachowując reżim sanitarny.
-Czego ludzie potrzebują w tym trudnym czasie, czy widzą sens życia? Czy wiara im pomaga w przetrwaniu?
– Na początku pandemii, katolickie życie przeniosło się z kościoła do domu. Dla mnie było to zadanie nauczyć parafian jak przeżywać nabożeństwa on-line. Uczyliśmy parafian, żeby nie traktowali Mszy św. on-line jak amerykański serial, który się ogląda przy jedzeniu i piciu. Mówiliśmy parafinom, że trzeba się odpowiednio ubrać, wyłączyć komórki. Chciałem, aby ta Msza św. w domu była przeżywana w taki sposób jakby ona była w kościele. Uczyliśmy też ludzi, żeby nie traktowali tej Mszy on-line jako coś co będzie już na stałe. Msza św. przez internet nie będzie jakąś nową normalnością. Ona kiedyś się skończy. Nigdy nie byłem fanem Mszy św. przez internet czy telewizję. Msza św. to nie tylko relacja z Bogiem, ale też z drugim człowiekiem. Te relacje muszą być bliskie, osobiste, i fizyczne. Jest ważnym, żeby widzieć drugiego człowieka, podać mu rękę i zobaczyć uśmiech. Pan Bóg, żeby stać się bliskim nam, posłał swego Syna w ludzkim ciele, który pozwolił się dotykać; którego można było zobaczyć i wysłuchać.
Myślę, że ludzie potrzebują wyleczenia z głównego wirusa jakim jest strach przed śmiercią. Ten strach paraliżuje nas, nie pozwala nam ryzykować, i nie pozwala nam kochać. To wyleczenie przychodzi tylko przez Jezusa Chrystusa. W czasie pandemii widziałem wiele cierpienia nie związanego z koronawirusem. Młodzi, którzy nie mogli znieść siedzenia w domu. Starszych, którzy nie mogli spotkać się z bliskimi. Jako Kościół, chcieliśmy przynieść Dobrą Nowinę.
-Czy zapisuje Ksiądz rzeczywistość?
– Nie zapisuję niczego, nie prowadzę pamiętnika, tylko zdjęcia będą przypominały mi miejsca, w których byłem. Mam dobrą pamięć więc na pewno będę mógł wiele wspominać. Nie prowadzę bloga ale czasem piszę coś na facebooku.
-Czym Ksiądz się zachwycił w Ameryce?
– Najbardziej zachwyciłem się przyrodą. Pojechałem kiedyś ze znajomymi na wycieczkę, zobaczyliśmy Wielki Kanion i inne kaniony. Stwierdziliśmy, że Ameryka ma cudowną naturę. Nie ma tu pięknych miejsc architektonicznych jak w Europie, gotyckich katedr czy starych kamienic, natomiast przyroda jest zachwycająca.
Ludzie, tych których ja spotkałem, są raczej zamknięci, u których trzeba najpierw zdobyć serca, wzbudzić zaufanie. Niektórzy mało się uśmiechają i są nastawieni tylko na pracę, z myślą o wyżywieniu dzieci. Chodzą wcześnie spać nie utrzymują żadnych towarzyskich kontaktów. Jednak gdy się z nimi porozmawia, pokaże też swoje słabości, to zaczynają się otwierać. Kiedyś ktoś z zadowoleniem przyznał mi, że bardzo mu pomogłem twierdząc, że ja też czasem mam zmagania z modlitwą. Dostrzegł, że jestem takim samym człowiekiem. Rozmowa wtedy była bardziej szczera.
-Jak wygląda życie parafii, jakie są wspólnoty? Czym się różni od polskich parafii?
– W tym co jest istotne parafie amerykańskie nie różnią się od polskich. Odprawiamy sakramenty. Chrzcimy dzieci i dorosłych, są bierzmowania, spowiedzi, śluby. Głosimy Słowo Boże, odwiedzamy chorych z sakramentem namaszczenia i z Komunią św. Różnica jest taka, że lekcje religii odbywają się w salkach przy parafii, a nie w szkole. Chyba, że jest to szkoła katolicka. Jeśli chodzi o wspólnoty to wszystko zależy od demografii parafii. W angielskojęzycznych są przede wszystkim Rycerze Kolumba. Inne wspólnoty to tzw. grupy ministerialne czyli grupa lektorów, szafarzy świeckich, katechetów, chórzystów, kościelnych lub zachrystianów czy ministrantów. Jest też rada parafialna i finansowa. Są grupy miłosierdzia jak Caritas, Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo. Parafie organizują grupy biblijne, w których gromadzą się ludzie aby pogłębić wiedzę o Piśmie św. lub robić Lectio Divina /warsztaty biblijne/. Oczywiście są też grupy formacyjne i różne kursy teologiczne. W parafiach hiszpańskojęzycznych jest neokatechumenat, grupy charyzmatyczne, grupy nocnej adoracji i spotkania małżeńskie.
Od 15 marca ub. roku do 7 maja 2020 r. nie odprawialiśmy Mszy św. publicznych. Transmisje były przez internet. Ale w tym czasie mój kościół był zawsze otwarty. Każdy mógł wejść na modlitwę. I zawsze w czwartek mieliśmy wystawienie Najświętszego Sakramentu. Teraz odprawiamy Msze św. z udziałem pięćdziesięciu procent ludzi.
-Czy w Ameryce księża chodzą po kolędzie?
– Nie chodzimy po kolędzie tak jak to się odbywa w Polsce ale niektórzy księża organizują poświąteczne błogosławieństwa święcenia domów, po Bożym Narodzeniu a także po Wielkanocy. To się odbywa na zaproszenia wiernych. Umawiamy się i odwiedzamy np. trzy domy dziennie.
-Czuje się Ksiądz samotny?
– Czasem tak ale nie jest ta tęsknota tak częsta jak w pierwszych latach, kiedy byłem w seminarium. Miałem wtedy ochotę żeby np. najeść się polskiego jedzenia, wyjść do znajomych. Szczególnie wtedy gdy jeszcze mój angielski nie był opanowany. Teraz są takie momenty, że chciałbym pojechać do Polski na miesiąc. Pobyć z ludźmi, porozmawiać z nimi ale są to chwilowe tęsknoty.
-Jakie ksiądz ma uzdolnienia i pasje?
– Gram na gitarze, chociaż teraz rzadko sięgam po ten instrument. I to nie jest profesjonalne granie, ponieważ nauczyłem się grać sam. Moje pasje są sezonowe i kultywuję je kiedy czas pozwala. Latem jeżdżę na ryby, chodzę po górach, czasem jeżdżę konno. Gdy byłem w Breckenridge to dla odprężenia jeździłem na nartach. Raz do roku, biorę samochód i wyjeżdżam, żeby odwiedzić różne miejsca w Stanach Zjednoczonych.
-Czy oprócz znajomości języka trzeba mieć jakieś specjalne umiejętności podczas duszpasterzowania w innym kraju ?
– Oczywiście. Język jest tylko jednym z elementów umiejętności. Potrzebna jest pewna elastyczność i zdolność adaptacji. Wiele rzeczy w Ameryce jest innych niż w Polsce i też w Europie. Inny system podatkowy, prawny, polityczny. Przede wszystkim trzeba poznać kulturę ludzi, historię, filozofię, religie, i demografię. Ameryka to jest tzw. Melting Pot, czyli po polsku – tygiel narodów.
To jest kraj bardzo zróżnicowany. I oczywiście, muszę wspomnieć, że kuchnia jest inna. Jednego dnia można zjeść indyjskie danie na obiad a wieczorem można pójść do meksykańskiej restauracji na kolację.
-Skoro mowa o kuchni, to proszę powiedzieć czy lubi ksiądz gotować? Jeśli tak, to jaką kuchnię Ksiądz preferuje?
– Obecnie restauracje są czynne tylko w połowie. Trzeba raczej gotować w domu. Bardzo lubię kuchnię polską ale nie jest to możliwe aby tu zjeść po polsku, ponieważ nie ma oryginalnych składników. Trudno jest znaleźć dobry twaróg na pierogi, czy dobrą kapustę kiszoną na bigos. Amerykanie myślą, że kapusta kiszona, to jest coś co już się zepsuło. Po warzywa trzeba jechać do sklepu polskiego albo niemieckiego ale i tak nie jest to taka kapusta jak w Polsce. Moja mama będąc u mnie zawsze narzeka, że nie może ugotować nic polskiego ze względu na brak rodzimych produktów, a te które są to też nie jest polski smak.
-Chciałby ksiądz wrócić do Polski?
– Czasem sobie myślę, że może wtedy gdy już będę na emeryturze. Problem jest taki, że teraz nie znam rzeczywistości polskiej i trudno by mi było wrócić i pracować w parafii polskiej, bo nie wiem jak jest. Czasem myślę, że mógłbym się szybko dostosować. Na razie nie wiem.
– Wiem, że ostatnio wydarzył się nieprzyjemny incydent w kościele. Co dokładnie się stało?
– Tak, przed paroma dniami dostałam telefon od zachrystianki, która przychodzi wcześnie rano aby przygotować kościół przed Mszą św. z informacją, że ktoś postrącał wszystkie kwiaty w kościele, rozrzucił ziemię, stłukł figurkę Matki Bożej. Po chwili przyszedł kolejny pracownik i zadzwonił na policję. Został spisany raport. Straty były bardziej emocjonalne niż materialne. Myślę, że to nie był akt przeciwko kościołowi czy świętości, bo nic świętego nie zostało zniszczone oprócz tej figurki a reszta to był akt wandalizmu. Na kamerach widać było, że była to starsza kobieta.
-Będąc w stanie Kansas, widziałam na drzwiach m.in. do kościołów znaki zakazu wnoszenia broni, jak to Ksiądz odbiera? Czy można się do tego przyzwyczaić?
– W Denver nie ma tego. Ale u nas na pewno w kościele ktoś się znajdzie że posiada broń pod marynarką. Dla ochrony. Nigdy się nie spotkałem tutaj w Kolorado w kościołach z takimi znakami, natomiast w placówkach świeckich one są.
-Czy jest jakaś współpraca z innymi kościołami.
– Współpraca bardziej jest widoczna w małych miejscowościach, bo tam różne kościoły – mam na myśli budynki – są tych samych rozmiarów. Współpraca polega na tym żeby wspólnie coś zjeść czy przygotować paczki potrzebującym. W Denver kościoły katolickie są dużo większe niż np. protestanckie. W moim rejonie są kościoły: katolicki, baptystów, obrządku syryjskiego, metodystów, luterański. I tutaj katolicki kościół jest największy. Pozostałe budynki są malutkie, a mój jest wielki gmach. To tak trochę wygląda na rywalizację. Nie ma tu spotkań ekumenicznych, dostrzega się jakby rodzaj rywalizacji o wpływy. Kiedyś był pożar w kościele syryjskim, zaproponowałem proboszczowi tej parafii, żeby wierni spotkali się w naszym kościele, ksiądz podziękował i nie skorzystał twierdząc, że jest on za duży. Kiedy byłem w kościele w Breckenridge na święto dziękczynienia organizowaliśmy darmową kolację, wtedy każdy mógł przyjść i najeść się okazjonalnych potraw. Tu w dużym mieście tego nie ma.
-Jak wygląda oprawa muzyczna liturgii, jakie są instrumenty?
– U nas są gitary, bongosy, tamburyny, perkusje. Ponieważ moja parafia jest demograficznie latynowska w 90 proc. to Meksykanie. Jest fortepian i małe organy ale nie ma kto na nich grać. Na pozostałych instrumentach grają wolontariusze.
Ks. Wojciech Gierasimczyk jest proboszczem w parafii św. Antoniego w Denver. Ur. się 14 czerwca 1980 r. w Gorzowie Wielkopolskim. Szkołę podstawową, liceum ogólnokształcące i Państwową Wyższą Szkołę Zawodową ukończył w Gorzowie Wielkopolskim. W latach 2002-2012 Archidiecezjalne Seminarium Misyjne „Redemptoris Mater” w Denver w Kolorado. Także tam 12 maja 2012 r. w bazylice katedralnej Niepokalanego Poczęcia NMP przyjął święcenia kapłańskie z rąk bpa Jamesa D. Conley^a.
Ks. Tomasz Gierasimczyk – starszy brat ks. Wojciecha ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Paradyżu, jest kierownikiem zielonogórsko-gorzowskiego oddziału Gościa Niedzielnego.
1,596 total views, 1 views today