Czas mi jakoś ucieka. Już marzec. Niebawem dni będą coraz dłuższe. Przed tygodniem zaniosło mnie aż na Wał Okrężny. „Pokukałam” wtedy przez płot na marniejącą willę Pauckscha, kiedyś tętniącą życiem. Teraz, patrząc na nią, robi mi się jakoś „skuczno”. No i minął kolejny tydzień.
W miniony piątek, aby nie siedzieć jak „sowa na grzędzie” zagościłam w pięknej, w barwach bieli i czerni, Filharmonii w Szczecinie, na koncercie, którym podobno ostatni raz, jako dyrektor artystyczny i główny dyrygent tutejszej Orkiestry Symfonicznej im. Mieczysława Karłowicza dyrygował Rune Bergmann. Była to Symfonia nr 8 c-moll Antona Brucknera (1824-1896). Słuchy donoszą, że tak naprawdę pożegnanie z tą funkcją odbędzie się na zakończenie tegorocznego sezonu artystycznego. Ale może to tylko niesprawdzone donosy?
Z przyjemnością zawsze tu goszczę. Lubię tę atmosferę, gdy wchodząc na salę koncertową czuję „rozgardiasz” dziejący się na scenie. U nas orkiestra wychodzi na scenę dopiero, gdy publiczność już siedzi na swoich miejscach. Tutaj muzycy próbują podczas wchodzenia i zajmowania miejsc.
Cicho robi się dopiero, gdy gasną światła i wkracza dyrygent. A Rune Bergmann to facet, mający chyba ze dwa metry wzrostu. Taki prawdziwy Wiking. Nie potrzebuje dyrygenckiego podestu. Zaliczany jest do najbardziej utalentowanych młodych skandynawskich (na oko 40 plus) dyrygentów. W programie czytamy: „Pełna energii osobowość, wszechstronność i obszerny repertuar – klasyczny, romantyczny, operowy, współczesny, stawiają go w tym szeregu. Jest on także utalentowanym multiinstrumentalistą. Gra na trąbce, fortepianie, skrzypcach i altówce. Jego pasją jest jazz”. A co do muzyki? Czytamy w programie: „W tej postaci 8 Symfonia zabrzmiała po raz pierwszy w 1882 roku w Wiedniu. Kompozycja ta została zadedykowana cesarzowi Franciszkowi Józefowi I. Jej niejasno sformułowany program sprawia, że dla słuchaczy pozostaje zawieszona gdzieś pomiędzy muzyką absolutną a programową. Geniusz, zwiastun nowej symfoniki, prawdziwy spadkobierca Beethovena. Mistyk nieświadomy samego siebie, współczesny Parsifal – tak budowano wizerunek tego kompozytora”.
Na scenie zasiadło chyba ze stu muzyków. I czasem „się działo, tak pod niebo”, a czasem brzmiał tylko samotny obój… Koncert trwał 80 minut, bez przerwy. Na zakończenie były długie owacje na stojąco.
Ale działo się też w naszej rodzimej Filharmonii Gorzowskiej. 23 lutego, w sali kameralnej odbył się piękny koncert zatytułowany „Skrzypcowa Odyseja” w wykonaniu dwóch wspaniałych muzyków: Roberta Bachary – skrzypce barokowe i Marcina Świątkiewicza – klawesyn. Zaproponowano nam bardzo atrakcyjny program.
W I części wysłuchaliśmy cztery kompozycje: Giovanniego Battisty Fontany, Johanna Heinricha Schmelzera, Dietricha Buxtehudego i Frantiska Bendy.
A po przerwie: krótki utwór Girolamo Frescobaldiego oraz trzyczęściowy utwór Pietro Nardiniegio i także trzyczęściowy utwór „z trylem diabelskim” Giuseppe Tartiniego. Wykonawcy, to na pewno tzw. „wysoka półka”. Czytamy w programie: „Robert Bachara, rocznik 1985, gra na skrzypcach od 8 roku życia. Debiutował w 1998 roku z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej Filharmonii Wrocławskiej. Sięga po szczególnie wymagający repertuar. Marcin Świątkiewicz, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich klawesynistów, grający na różnych typach historycznych instrumentów klawiszowych. Prowadzi klasę klawesynu w Akademii Muzycznej w Katowicach” Obaj panowie mają już na swoim koncie szereg nagród i wyróżnień.
Obydwa wieczory, to mile spędzony czas. Bo są to także spotkania towarzyskie.
Ewa Rutkowska
173 total views, 1 views today