Ośmioletnia Kornelia i dziesięcioletni Szymon pojechali na camp do Branson. Po raz pierwszy bez rodziców. Przez tydzień będą uczestniczyć w zbiorowych zajęciach, a największym dla nich wyzwaniem będzie prawdopodobnie nocleg.
Przyjechaliśmy w ostatniej chwili, w momencie gdy wszystkie bagaże podróżujących były już spakowane w autobusie a dzieci zajęły swoje miejsca.
W strefie wyjazdu jest ustawiony zakaz wysiadania z samochodu osobom towarzyszącym. Było jeszcze kilka pojazdów, w których rodziny czekały na odjazd. Cały proces przebiegał w ciszy i spokoju.
Poczuliśmy komfort. Przeszliśmy na chodnik żeby móc obserwować z bliska, pożegnaliśmy dzieci i czekaliśmy na odjazd autobusu.
Usłyszeliśmy pracę silnika, zatem ruszają. I tak było. Nagle z samochodów, w których siedziały rodziny, wysunęły się falujące ręce. Spojrzałam ze zdumieniem. Tylko my staliśmy i machaliśmy rękami, nogami i głowami. Dzieci ledwo było widać zza ciemnych szyb autobusu, ale nasze przybliżyły ręce do okien i przy nich falowały więc dobrze je widzieliśmy.
Moje zdumienie nie miało granic gdy uzmysłowiono mi, że skoro jest napisane nie wysiadać, to ludzie nie wysiedli. Wprawdzie nasz samochód został ustawiony w miejscu, z którego mogliśmy wysiąść ale już niekoniecznie powinniśmy się przemieścić. Podobno Amerykanie ściśle trzymają się określonych zakazów i nakazów i w głowie się nie mieści żeby mogło być inaczej. Napisane: – nie wysiadać. To siedzą.
A my wszyscy Polacy to jedna rodzina………….. i czasem bywa inaczej.
Aby nie wracać do mniej wesołego domu bo już bez milusińskich, wyjechaliśmy z Overland Park do Kansas City.
Tutaj rozpoczęły się rodzinne zmagania. Padła komenda, że dziś jeździmy hulajnogami nad brzegiem rzeki Missouri. Ja i Ola jesteśmy w sukienkach ale już trudno. Zwykłą hulajnogą lata temu jeździłam w naszym Parku Słowiańskim w Gorzowie Wielkopolskim, dwa tygodnie temu po wyludnionym ze względu na upał centrum Overland Parku, elektryczną. A teraz miałabym jechać hulajnogą po zatłoczonym Kansas City? Nigdy w życiu!
Nigdy w życiu! Tak wykrzykiwałam, oznajmiając, że nie wsiądę do samolotu. Skończyło się tym samym, że stanęłam w sukience i z torebką na elektryczną hulajnogę. I teraz mogę wykrzyknąć: – Coś wspaniałego!
Ale co się Konrad z nami naużerał, to tylko on czuje. Ale myślę, że satysfakcja go nie ominęła. Dziękowaliśmy mu stokrotnie.
Czyli, było tak. Zaproponowałam, żebyśmy poszli pieszo nad rzekę. Okazało się, że jest to bardzo daleko od miejsca gdzie ustawiliśmy samochód. Po wielu pertraktacjach, skorzystaliśmy z bezpłatnej jazdy tramwajem, którego jedyna linia przebiega przez centrum. A ten bezpłatny kurs tramwajem to podobno jedna z największych atrakcji dla turystów w Kansas City. No dla nas gorzowian czy warszawiaków, cóż to za atrakcja?
Ale w drodze kompromisu dojechaliśmy do miejsca, w którym pojazd zakręca i wraca do miasta. Tu przy kolejnej ponoć atrakcji, czyli kolorowym wielkim napisie MARKET CITY, rozpoczęliśmy poszukiwanie pięciu hulajnóg. Na początek znaleźliśmy trzy, a potem kolejne dwie. Wtedy rozpoczęło się uruchamianie, o którym nie chcę już wspominać. Jednym coś się udawało, drugim nie bardzo, innym wcale. Potem się okazało, że dwie są zepsute. Gdy wreszcie Konrad – szef wycieczki, ogarnął wszystko i wszystkich, ruszyliśmy ulicami prowadzącymi do rzeki. W pewnym momencie posłyszałam od Pauli, że przy samej rzece trzeba będzie wsiąść z hulajnogami do windy. Wtedy się rozdarłam: – Nigdy w życiu!
Jednak jechać musiałam bo sama nie zostanę na ulicy. Dojechaliśmy i tu się zaczęło. Ja nie wsiadam! Konrad na to z amerykańskim już uśmiechem: – może mamusia iść schodami a my hulajnogi zabierzemy do windy. A, to już inna sprawa, schodami lubię się przemieszczać. Grzegorz mi towarzyszył i wszystko przebiegło jak należy. Znaleźliśmy się na ścieżce spacerowej przy rzece Missouri, po której dość długi odcinek przeznaczony jest także dla hulajnóg. Jakie wrażenie? Wspaniałe!
Droga powrotna do miasta, już bez fochów. A największym fochem chyba byłam ja. W każdym razie gdy przejechaliśmy most i znaleźliśmy się na ulicy, Konrad zapytał czy chcemy wracać do samochodu tramwajem czy jedziemy przez miasto hulajnogami. Tym razem żadnego sprzeciwu nie było. Pełny entuzjazm. I jeszcze fota rodzinna, aby sobie utrwalić, jaka zgodna rodzina haha.
Po mojej analizie wielu różnych działań, o których tu nawet nie wspominam, twierdzę, że ten kto się podejmuje nauczania czy prowadzenia grupy ludzi musi wykazać się wielką cierpliwością, empatią ale też zdecydowaniem. Są chwile złości, niezadowolenia a nawet wściekłości, które odbijają się na tym, który prowadzi. W osiąganiu celu są trudy dla tych którzy się podejmują wyczynów ale większe wyzwanie jest dla tych, którzy nad tym czuwają. A wygląda to tak jakby samo się wszystko układało i szczycimy się osiągnięciami. Jednak nadrzędnym celem tego, który prowadzi jest UFAM.
141 total views, 2 views today