MIERZĘCIN I TO CO ZACIERA CZAS

O historii pałacu w Mierzęcinie z dr. Robertem Wójcikiem rozmawia Marzanna Leszczyńska

MARZA5

https://www.youtube.com/watch?v=klfxSYqrVIo

 Każdy pałac, zamek miał swoich właścicieli, swoją historię a z nią powiązane różne  mity, legendy,  tajemnice, czy niewyjaśnione do końca zagadki. Także Mierzęcin, którego historia jest mało znana, więc może warto napisać parę słów o jego dawnych właścicielach, mieszkańcach i dziejach.

Może na początek to pierwsze…..

                 Jest tajemnicą poliszynela, że wokół „ Mierzęcina”– krążą różne sensacyjne historie  o tym miejscu i co tu dużo mówić o chęci odebrania pałacu już po jego odbudowie. I właściwie to aż się prosi, aby przedostało się nieco informacji rzetelnych, z pierwszej ręki od osób, które miały kontakt bezpośredni ze spadkobiercami. Temat arcyciekawy  i trudny zarazem……

                Tymczasem oddaję głos – „mikrofon”  panu dr inż.  Robertowi Wójcikowi – administratorowi pałacu Mierzęcin  w latach 1998-2008.

  ”…………

wojcik

motto:

 „Każdy dzień jest kawałkiem historii, nikt nie jest w stanie opowiedzieć jej do końca”

 Josѐ de Sousa Saramago (1922 – 2010) – portugalski pisarz- laureat nagrody Nobla (1998) w dziedzinie literatury.

                 Informacje z pierwszej ręki najwierniej przekazaliby moi dawni szefowie – obecni właściciele Mierzęcina – i tak prawdę mówiąc – nie wiem czy  mieliby na to ochotę – dlatego nie chcę poruszać tematu własności Mierzęcina.

                Uważam, że to jest sprawa osobista i prywatna między obecnymi właścicielami                  a poprzednimi. Nie chciałbym się do tego wtrącać – jedyne co – to mogę odnieść się do faktów, które są najogólniej rzecz biorąc – znane. Obecni właściciele zakupili pałac i park w Mierzęcinie w 1998 roku na publicznym przetargu od AWRSP reprezentującej Skarb Państwa, który po II wojnie światowej przejął i zarządzał mieniem poniemieckim w Polsce. Szeroko opisywane w mediach, bezzasadne (i przede wszystkim bezprawne) roszczenia Aleksandra von Waldow do Mierzęcina – to jego osobista  wizja przewrócenia i zakwestionowania europejskiego prawa i ładu międzynarodowego do góry nogami.

                Ze swej strony mogę tylko powiedzieć, że takt,  cierpliwość, kultura, dyplomacja – w końcu stanowczość – w załatwieniu tego „medialnego” sporu przez obecnych właścicieli zasługuje na słowa uznania.

                Wydaje mi się, że kosztowało ich to  sporo nerwów, ale  pokazali jak należy szanować historię, prawo…. No i swoją własność.  Własność, która w obecnym obliczu jest wzorem               do naśladowania dla osób posiadających obiekty zabytkowe. Dla mnie najbardziej imponujące          w procesie rewaloryzacyjnym było planowanie, krok po kroku, od zbierania dokumentacji, przez fachowców danej branży, zatrudniania projektantów działających w obszarze zabytków, aż po fachowców, wykonawców wysokiej klasy. Zmiany pojawiające się w procesie rewaloryzacyjnym zawsze były uzgadniane  z Konserwatorem Zabytków.

                Zawsze historia ( wielką rolę w jej odtworzeniu odegrała Maria Żuk-Piotrowska – historyk sztuki) tego  miejsca była na pierwszym planie, a prace były wykonywane z pełnym szacunkiem dla przeszłości.  Mierzęcin to przecież kilkusetletnie dziedzictwo rodzin niemieckich i o tym też należy pamiętać.

                Rodzina von Waldow podarowała stare zdjęcia,  udało się zachować stare sztukaterie, rysunek wioski białoruskiej namalowany podczas wojny przez syna ówczesnego zarządcy (znaleziony w starych gazetach), potłuczoną , starą wazę japońską , której skorupy wykopaliśmy podczas prac parkowych. Zostały one oczyszczone, zabezpieczone i  posklejane przez specjalistkę  konserwacji zabytków. Było też bardzo dobrze zachowane  drewniane koło od wozu, które wydobyto w czasie budowy stawu. Te drobne rzeczy były dla nas skarbami, bo z pałacu i folwarku nie zachowało się jakiekolwiek wyposażenie – meble czy sprzęty. Dzisiaj to wszystko można zobaczyć w sali historycznej w pałacu.

                Zbieranie informacji, to też opowieści dawnych mieszkańców Mierzęcina – Niemców  odwiedzających swoją krainę dzieciństwa, wspominających te dobre i te złe czasy. Każdy wnosił wraz ze swoją opowieścią  dodatkowe informacje, dzięki którym można było odtworzyć, przedwojenne życie wsi, rodzaj prac wykonywanych w gospodarstwie Mierzęcin, stosunki panujące między rodziną właścicieli a wsią. Mieszkając w takim miejscu, oprócz codziennej, twórczej pracy,  to też wiele cudownych spotkań z ciekawymi, chcącymi podzielić się swoją historią ludźmi.

                Zawsze interesowała mnie historia różnych miejsc, z którymi byłem związany zawodowo czy też rodzinnie, a moim konikiem są stare mapy z nimi związane. Zawsze marzyłem, aby mieć jeszcze starszą mapę Mierzęcina i okolic – od tej której posiadam tylko skan – (arkusz Friedrichsdorf – Meβtischblatt 3061 – skala 1:25 000 – własność – Archiwum Map Zachodniej Polski). Jednym z moich wyuczonych zawodów  jest kartografia i jestem pewien, że istnieje jakaś tzw. mapa katastralna (ręcznie kreślone – arcydzieła sztuki kartograficznej) dawnego majątku Mehrethin…., głęboko wierzę, że kiedyś ją zobaczę i znajdę odpowiedź na kilka zagadek tego miejsca…..

                A teraz cofnijmy się o kilka wieków wstecz………

                Co do wsi Mierzęcin – pierwsze zapiski pochodzą z roku 1333 roku ( czyli bardzo stara wieś) – była ona wtedy lennem rodowym  Hermana von Robel. Z zapisów w księdze ziemskiej margrafa brandenburskiego  Ludwiga  z 1337 roku wynika, że wieś została zapisana jako dożywotnia renta Margarecie  ( polskie nazwisko rodowe – Małgorzata Nałęczówna) – żonie Betkina von der Osten z Drezdenka – założyciela między innymi Dobiegniewa i Strzelec Krajeńskich. Ta przynależność wsi od rodziny von Osten zapewniała  jej mieszkańcom bezpieczeństwo, o które od północy dbali Krzyżacy , mający swoje wieże rycerskie w Grąsach i  Chomętowie.  Wieś liczyła wówczas 64 łany ziemi,  z czego 4 należały do plebana.

 W końcu (1499) wieku przeszła w ręce rodu von Gramm(e). Tuż przed „Potopem Szwedzkim”– w 1647 roku  Asmus von Gramme (zwany Starszym) sprzedał dobra mierzęcińskie (na prawach odkupu) szwedzkiemu pułkownikowi Danielowi Qurvis  za 13 tysięcy talarów. Po  śmierci pułkownika, jego żona Margarete Hedwig z domu von Parr – wyszła ponownie za mąż za szwedzkiego generała lejtnanta   Helmfeldta (lub Holmfelda).  W 1658 roku Fryderyk Wilhelm (1620 -1688) – elektor brandenburski i książę pruski   z dynastii Hohenzollernów, nazwany Wielkim Elektorem prawdopodobnie odkupił od generała dobra mierzęcińskie za 9000 talarów (inna wersja mówi, że – delikatnie mówiąc – skonfiskował) i oddał  w dzierżawę rotmistrzowi Von Gramme (majątek w 1673 roku w rękach Balthasara Ludwika von Gramme – czy w dzierżawie za 300 talarów rocznie – czy już jako własność ??? ). W 1715 roku kolejnym właścicielem został Joachim Friedrich von Sydow, także właściciel ogromnego majątku w Głusku; (nota bene ulubiony aktor Ingmara Bergmana znany Max von Sydow należał do rodziny). W 1721 roku od rodziny von Sydow dobra zostały zakupione przez Friedrich Sigismunda von Waldow (1682-1742) ) – generała króla Prus Fryderyka II Wielkiego (1712- 1786) – mówiąc krótko założyciela (protoplastę) rodowej gałęzi mierzęcińskiej (Zweig Mehrenthin) linii Hammer-Bernstein i od tego momentu zaczyna się historia rodu von Waldow  w Mierzęcinie. Fryderyk II Wielki – król Prus był ojcem chrzestnym – Friedricha Wilhelma (drugi w kolejności ordynat dóbr mierzęcińskich), pierwszego syna Friedricha Sigismunda von Waldow.

                Ród ten wywodzi się z Bawarii, a jedna z jego gałęzi od XIII wieku mieszkała na Pomorzu, inna w Nowej Marchii (w ich herbie jest siedem pałek w koronie nad głową rycerza  w hełmie z zamkniętą przyłbicą – poniżej czerwona tarcza a na niej srebrna strzała )- to tzw. szlachta z tradycjami (Uradel). Warto tu wspomnieć, że do jednej z gałęzi (linii) rodu należał ogromny majątek  w Lubniewicach, który (dodam jako ciekawostkę)  miał też na przełomie XIX / XX wieku swoją farmę bydła w …dzisiejszym Kamerunie – wówczas niemieckiej kolonii w Afryce. Do innej linii należał majątek  w Rozbitku koło Kwilcza, a jeszcze do innej majątek Wolgast na Pomorzu Przednim w Niemczech ok. 30 km na zachód od Świnoujścia. Majątek Mehrenthin (Mierzęcin)  należał do rodziny von Waldow do 1945 roku a jego kolejnymi właścicielami byli:

I.Friedrich Sigismund von Waldow (1682-1742) – żony: 1. Hedwiga Katharina von Oppen-                 Trampe, 2. Helena von Güntersbergin, 3.Maria von Bismarck;

II. Friedrich Wilhelm von Waldow (1717-1762) – żona: Henrietta von der Marvitz;

III. Johann Friedrich Ludolph von Waldow (1762-1830) – żona: Henrietta von Waldow;

IV. Friedrich Heinrich Wilhelm von Waldow (1792-1848) – żona: Wilhelmina von Winterfeld

V. Robert Friedrich von Waldow (1820-1896) – żona: Matylda von Köller-Kantreck;

                      Uwaga! Budowniczy pałacu i zespołu folwarcznego

VI. Bernhard Robert von Waldow (1856-1914) -żona: Catharina von Köller-Kantreck;

VII. Bernd Sigismund von Waldow( 1888-1937) – żony: 1. Ulla von Winterfeld, 2. Anne-Marie                                Gibelius;

VIII. Norbert von Waldow (1921-1944);

                Z przedstawionego zestawienia wynika, że dziedziczenie majątku opierało się na prawie senioratu tzn., że obejmował go najstarszy syn lub następny ważny mężczyzna  w kolejności hierarchii powinowactwa. Tak, że kobiety nie miały prawa do dziedziczenia – smutne, ale prawdziwe. Należy dodać, że nie było to automatyczne (przynajmniej w Niemczech). Następca musiał znać się na rolnictwie i zarządzaniu majątkiem (od XIX wieku musiał ukończyć szkołę rolniczą) oraz odbyć trzyletnią praktykę w innym majątku. Dopiero wówczas mógł przejąć rodowe dobra. Dobrą praktyką było także to, że ustępujący dziedzic przeprowadzał się do innej siedziby lub folwarku. Dziedzic nie tylko przejmował dobra materialne, ale także rozliczne obowiązki i powinności: – utrzymania rodzinnej schedy, opieki nad członkami własnej, często rozlicznej rodziny czy nad społecznością wsi oraz pracownikami majątku i ich rodzinami. Jako przykład można tu przywołać spisane wspomnienia  ( niezwykłe…. ) bratanka ostatniego właściciela –  Eberharda von Waldow –

„Geschichte und Geschichtchen aus Mehrenthin” – Mierzęcińskie opowieści i opowiastki                                          

                                          (Historie i historyjki Mierzęcińskie)

Pochodzą one z września 2004 roku i są dedykowane dwóm panom prezesom w imię przyjaźni          (dostępne na stronie internetowej Pałacu Mierzęcin). Pan Eberhard von Waldow niestety już nie żyje. Umarł w grudniu 2007 roku – miał 84 lata. Był profesorem teologii, a różne koleje losu prowadziły go poprzez Brazylię do USA, gdzie od 1966 roku pracował na uniwersytecie w Pittsburghu jako wykładowca.

                W moim życiu w kontaktach z ludźmi – bardzo liczą się pierwsze odczucia związane         z osobistym kontaktem. Miałem okazję poznać rodzinę Von Waldow  (między innymi) podczas ich zjazdu rodzinnego. Wtedy też poznałem Eberharda von Waldow i jego żonę Brigitte. Niezwykle serdeczni, skromni i życzliwi, słuchający z wielkim zainteresowaniem . Szczęśliwi, że uczestniczą  w uroczystości rodzinnej odbywającej się w tak ważnym dla nich miejscu.

                Drugi brat – Aleksander, bardziej zamknięty, chłodny w kontakcie, tworzący duży dystans. Miałem przedziwne odczucie związane z jego osobą – wydawało mi się, że  nie do końca chciał powiedzieć wszystkiego co wiedział lub myślał,  jakby  skrywał  jakieś tajemnicze  zamiary  związane z  tym miejscem. Swoją drogą Aleksander von Waldow – to wykształcony człowiek, emerytowany profesor (wykładowca) architektury na jednej ze szkół wyższych w Kilonii – człowiek sukcesu tzw. cudu gospodarczego w Niemczech kiedy dorobił się dość pokaźnego majątku prowadząc biuro architektoniczne w Bonn.

                Jak już jesteśmy przy wątku architektonicznym – zapytałem Aleksandra – czy posiada jakieś informacje na temat autora  projektu (architekta) zamku-pałacu w Mierzęcinie za czasów panowania Roberta von Waldow? Otrzymałem wymijającą odpowiedź, wspomniał tylko coś o „szkole Schinkla” (miałem wrażenie, że nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć i był zaskoczony pytaniem – a ja może nie do końca zrozumiałem jego odpowiedź…. dalej nie kontynuowałem).

Dla ciekawych – najprawdopodobniej  był to Georg Friedrich Heinrich Hitzig ( 1811-1881) – inne źródło na jakie kiedyś natrafiłem wspomina, że mógł  to być też ewentualnie Friedrich August Stüler ( 1800-1865)  lub  Karl  Eduard Knoblauch (1801-1865) /informacja niepotwierdzona przez historyków/ – wszyscy trzej – uczniowie  słynnego niemieckiego architekta Karla Friedricha von Schinkla (1781-1841). Według  przekazu Dunkera pałac w Mierzęcinie (wzorowany na pałacu króla pruskiego Fryderyka  w Babelsbergu  koło Poczdamu – Niemcy) posadowiono na tarasowym wyniesieniu, na którym przedtem stały dwie altanki obrośnięte dzikimi różami . Kronika rodzinna podaje, że małżeństwo (Robert von Waldow i jego żona; Matylda von Köller-Kantreck) „długo rozważało plany”  niestety do dziś nie wiemy czyjego autorstwa – to jedna z następnych zagadek, która czeka na swe rozwiązanie.

                Wracając do wspomnień Eberharda von Waldow – prawowitymi i ostatnimi spadkobierczyniami przedwojennej historii Pałacu Mierzęcin i osobami najbardziej emocjonalnie      i rodzinie związanymi z tym miejscem – to córki Bernda  von Waldow i Ulriki von Winterfeld. Były to: trojaczki Senta, Irma, Sigrid i najstarsza Waltraut – wszystkie urodzone przed 1926 rokiem (prawnuczki Roberta von Waldow – budowniczego majątku Mierzęcin). Panie te miały jeszcze brata Norberta ( on na pewnym etapie swego życia dziedziczył sukcesje do Mierzęcina), który zginął        w 1944. Pałac w Mierzęcinie był ich rodzinnym domem – tam się urodzili i spędzili lata swojej młodości. Ich mama Ulrika zmarła w 1926 r. przy kolejnym porodzie, natomiast Bernd Sigismund von Waldow zmarł nagle  i niespodziewanie w 1937 roku. Pozostawił po sobie pokaźny majątek, który oprócz pałacu, zabudowań folwarcznych obejmował 3675 hektarów (w tym 2756 ha lasu), co czyniło go jednym z większych w okolicy.

                Małżeństwo pochowane jest w parku – blisko ścieżek dwunastu dróg. Stoi tam kamienny krzyż z epitafium: ” Die liebe höret nimmer auf ” – „ Miłość nigdy nie ustaje”, a nieopodal –  złamana kolumna – symbol przerwanego nagle życia. To aż dziw, że ten kamienny krzyż i nagrobek ostał się praktycznie w stanie nienaruszonym przez te wszystkie lata. Wspólnie z żoną – już za naszej bytności w Mierzęcinie – staraliśmy się jak najbardziej dbać o to miejsce, podobnie jak   i o stary cmentarz poniemiecki, który przynależy do obiektu ( znajduje się on za parkingiem przy budynku dawnej gorzelni, a obecnie restauracji Destylarnia) . Zresztą cmentarz  w Mierzęcinie stanowi pewnego rodzaju kuriozum – jest on podzielony na dwie części oddzielone siatką drucianą – ten nowy, na którym odbywają się obecnie pochówki i ten stary – poniemiecki. Ale ciekawostką jest to, że rodzinny grobowiec – mauzoleum rodziny Von Waldowów (mimo, że jest w stanie  opłakanym, ma w sobie coś dostojnego, monumentalnego, a przy tym  majestatycznie tajemniczego…) znajduje się na tej nowej części (praktycznie na  granicy).  Bardzo lubiłem ten stary cmentarz i zawsze           w przeddzień Święta Zmarłych dbaliśmy o to, żeby na tych zapomnianych grobach – zapalić symboliczny znicz.  Zazwyczaj  robiliśmy to z panią Krysią Furmanek (wspomnianą poprzednio – szefową panów stróży) i jej mężem panem Stasiem (konserwatorem technicznym obiektu) a mój syn Witek (kilkuletni chłopiec)  dbał o to, żeby ta bardziej pielęgnowana w Polsce niż w Niemczech  tradycja nigdy nie zniknęła po jednej stronie siatki. I było tak, że po jednej  stronie na grobach nowego cmentarza była wielka łuna a po drugiej stronie na starym cmentarzu migotały pojedyncze lampki. W listopadowy zaduszkowy wieczór co roku – cmentarz wyglądał  bardzo tajemniczo. Zawsze wtedy przypomina mi się „ Sonata księżycowa” Ludwika van Bethovena i słyszę ten utwór w myślach.

                Opierając się na ww. „historiach i historyjkach Mierzęcińskich”– ojcem Eberharda von Waldow i jego starszego brata Aleksandra był Bernd Bastian von Waldow (1898-1945), który był pastorem . A dla wyjaśnienia tych wszystkich męskich koligacji rodzinnych, wspomniany już Bernd Sigismund von Waldow był jego starszym bratem ( Bernda Bastiana von Waldow ) i właśnie On był przedwojennym panem „na dobrach mierzęcińskich”czyli ordynatem. Pan Eberhard z różnych przyczyn losowych trafił do Mierzęcina w 1934 roku (miał wtedy 11 lat). Żeby wiernie oddać odczucia Pana Eberharda jak mu tam było i jaki był ostatni ordynat „Mehrenthina” przytoczę fragmenty jego osobistych zapisków –

                „W gronie mierzęcińskiej rodziny spędziłem dwa najwspanialsze lata mego dzieciństwa 1934- 35). Zostałem przyjęty z miłością, dołączyłem po prostu jako szóste dziecko do piątki dzieci majątku; najstarszej Waltraut, syna Norberta przyszłego spadkobiercy ( mój dopisek – zginął w 1944 roku) oraz trojaczek ( mój dopisek – Senta, Irma, Sigrid). Szczególna więź połączyła mnie oraz wuja Sigiego. On, bowiem dążył do tego, bym szybko zaadoptował się w nowych warunkach. Pierwszej żony Wujka Sigiego, Ulriki von Winterfeld, po prostu cioci Ulli, nigdy nie poznałem. Zmarła w listopadzie 1926……” 

                „Wujek Sigi ożenił się po raz drugi. Tym razem jego wybranką została Annemarie Gibelius, córka ówczesnego pastora w Strzelcach Krajeńskich (Friedeberg). Zarówno dla mnie jak i pozostałych dzieci wujka Sigiego ciocia Annemarie nie była kimś nowym, jakimś zaskoczeniem. Wcześniej bowiem pracowała w pałacu jako niania. (Niektóre ciotki kręciły nosem na to małżeństwo…) moja wersja. Za to na twarzach niektórych cioć malował się nierzadko grymas niezadowolenia……ponieważ Annemarie Gibelius nie była szlachcianką. Moja mama, z domu Olly Krieg, zresztą też nie. Innymi słowy, obaj bracia poślubili zatem kobiety niższego stanu.  Wuj Sigi, prawie dwumetrowego wzrostu, korpulentny był po prostu imponującym, budzącym respekt mężczyzną. Był uwielbiany i to z należnym dla niego szacunkiem! Zwracano się do niego zgodnie  ze stopniem wojskowym, „Panie Rotmistrzu”. Taki był wtedy zwyczaj. ”

                „Wuj Sigi miał jeszcze tę drugą, bardzo ludzką stronę. Miał w sobie wiele dobra, miłości, potrafił być życzliwy. Dzieci kochały go ponad życie, mówiły do niego „tatusiu”, a dla mnie był wujaszkiem Sigim. Jego hojność i życzliwość była również widoczna w kontaktach z pracownikami  w Majątku”.

                Inni członkowie rodziny von Waldow i osoby historycznie związane z dobrami mierzęcińskimi, które mieliśmy przyjemność poznać?

                Były to dwie Panie z trojaczek – Irma i Senta von Waldow oraz wspomniany już Pan Eberhard von Waldow z jego żoną Brigitte. Nie była to forma jakiś spotkań towarzyskich tylko okazjonalne rozmowy (bardziej z nimi rozmawiała Alicja i Marysia, ze względu na dobrą znajomość języka niemieckiego), wymiany uprzejmości itp. Jeszcze raz zaznaczam, że byli to bardzo skromni    i jednocześnie serdeczni ludzie, absolutnie żadnej wyniosłości i widać było w ich zachowaniu radość, a jednocześnie wzruszenie związane ze wspomnieniami z dzieciństwa.

 Jednym słowem – prawnuczki i prawnuk budowniczego Roberta von Waldow, przedwojenne prawowite właścicielki i ich kuzyn ,który się z nimi wychowywał mieli nieszczęście oglądać go jak został on zrujnowany przez czas wojny i komunizmu, ale i szczęście doczekać czasów i zobaczyć swój rodzinny „Dom” jak powstaje niczym Feniks z popiołów. Mieliśmy jeszcze okazję poznać panią Marianne Häusler, drugą żonę Otto Häuslera, który odpowiadał za administrowanie i prowadzenie ksiąg rachunkowych majątku w czasach kiedy Sigimund Von Waldow ( wujek Sigi) był jego ordynatem. Dowiedzieliśmy się od niej wielu ciekawych informacji odnośnie budynków na terenie folwarku jak i samego „ życia” w tych czasach.

                Niezwykle ciekawą postacią, ciepłą i wyjątkowo życzliwą w kontaktach, która odwiedzała Pałac Mierzęcin była kuzynka trojaczek oraz Aleksandra i Eberharda – Pani Cysta von Hasse.

                 Pozostał we wspomnieniach jeszcze jeden członek rodu von Waldow – Aleksander . Pan , który chciał odebrać Pałac Mierzęcin wraz z dobrami obecnym właścicielom , a w zamian za to, że go odremontowali – oddać im wspaniałomyślnie w dzierżawę na jakiś czas….. to smutna prawda,    ale takie są fakty. Jak już wspomniałem, jest wiele artykułów na temat tego sporu – i odsyłam            do nich. Wystarczy kliknąć w Google hasło Aleksander Von Waldow, czy spór o pałac w Mierzęcinie a pokażą się różne przekazy czy opracowania. Chciałbym podkreślić wyraźnie, że od pomysłu i czynów Pana Aleksandra, cała rozległa rodzina Von Waldow, która często była gośćmi w Pałacu – kompletnie się odcinała (także oficjalnie) i widać było, że po prostu wstydzą się za jego zachowanie.

                Natomiast pan Aleksander zawsze czuł się jako najbardziej reprezentatywna osoba rodu von Waldow związana z Mierzęcinem. Pierwszy kontakt między nowymi właścicielami a Aleksandrem, zresztą z inicjatywy panów prezesów (generalnie chodziło o informacje dotyczące obiektu, stare zdjęcia, mapy itp. – by możliwie wiernie odtworzyć wnętrza pałacu na etapie projektowym) nastąpił dokładnie 18 kwietnia 1999 roku w Komornikach k./ Poznania. Efektem tej rozmowy było spotkanie w Mierzęcinie 17 maja gdzie Aleksander przekazał panom prezesom kilka starych zdjęć i odręczny szkic z rozkładem układu pomieszczeń w pałacu, nie do końca wiarygodny; ale skąd On miał o tym wiedzieć, jeżeli tam nie mieszkał. Wynika to też jednoznacznie ze wspomnień Pana Eberharda – jak pisze –

                ”Mój starszy brat Alexander zamieszkał u zaprzyjaźnionej rodziny von der Osten             w Wyszoborze (Wisburg) ” – chodzi o czasy przed II wojną światową. Wiem też, że potem przyszedł jeszcze list (chyba w czerwcu 1999), gdzie Aleksander przysłał jeszcze jakieś dodatkowe zdjęcia – prawdopodobnie chyba pieca, który był w pałacu.

                Potem był na uroczystym otwarciu Pałacu 13 września 2002 roku (między innymi z bratem Eberhardem i kuzynką Irmą ), gdzie osobiście  sam słyszałem jego słowa ( w duchu pojednania narodów – Polski i Niemiec) – „Dona nobis pacem ” (Obdarz nas pokojem). Wręczył też prezesom paterę z tym napisem. Był jeszcze wiosną 2003 roku na urodzinach (chyba) swojej kuzynki, wspomnianej już Pani Cysty – praktycznie był to zjazd rodziny von Waldowów. Odbył się konkurs rysunkowy z rodzinną aukcją, aby zebrać środki na renowację cmentarza, gdzie znajdują się rodzinne groby. Panowie prezesi byli oczywiście zaproszeni na tą uroczystość. Pan Aleksander narysował człowieka na moście i podpisał „most pomiędzy narodami”. Jednym słowem  serdeczność z obu stron, przyjaźń, zgoda i gesty  pojednania ….

                Koniec końcem – jesienią 2003 roku – skończyła się sielanka i wyszło jak wyszło – Aleksander von Waldow, bez wiedzy właścicieli i pod ich nieobecność (!), przyjechał do pałacu, zaprosił ekipę telewizji Deutsche Welle. W wywiadzie, jakiego udzielił ( w parku na tle pałacu ) powiedział ( najogólniej),  że Mierzęcin należy do niego – „Jako oficjalny właściciel tego miejsca mogę złożyć obecnym posiadaczom ofertę dziesięcioletniej, może dwudziestoletniej bezpłatnej dzierżawy” – powiedział przed kamerą. Na drugi dzień – chyba przy bardzo dużym zaskoczeniu  Aleksandra zjawili się panowie prezesi – właściciele pałacu. Była bardzo poważna rozmowa, potem – chyba oficjalny list.

                Była to już ostatnia wizyta Aleksandra Von Waldow w Mierzęcinie.

                Aby jednak pokazać bardziej optymistyczną puentę tych wydarzeń – przytoczę słowa (już któryś raz) ze wspomnień pana Eberharda – młodszego brata Aleksandra –

                „ Uroczyste otwarcie było niesamowitym przeżyciem. Gwoździem programu była ceremonia   w holu, którą uznałem za pierwszorzędną. Z sufitu opuszczony został żyrandol”, Pan Nowakowski poprosił moją kuzynkę Irmę, córkę ostatnich właścicieli, która dorastała w pałacu,       o zapalenie świec po jednej stronie, natomiast po drugiej stronie zrobiły to dzieci obecnych właścicieli. Mieliśmy, zatem połączenie epok, starszą panią reprezentującą „dawny, przeszły Mehrenthin” oraz młodych Polaków, przedstawicieli „nowego Mierzęcina”. „Przed odjazdem jeszcze wiele dyskutowałem z „Piotrami” . Musiałem im po prostu podziękować za to, że Mierzęcin znów jest taki piękny. Co więcej, musiałem im podziękować za to, że rekonstruując Mierzęcin, nie chcieli stworzyć czegoś kompletnie nowego, lecz świadomie osadzili historię i fakty w odnowionych murach. To wcale nie jest takie oczywiste  i zrozumiałe, to zachowanie godne naśladowania dla wszystkich, również w przyszłości”.

Na  koniec  opowiem pewną historię,  zdarzenie – a w zasadzie cud, który się wydarzył – są tego naoczni świadkowie, którzy żyją do dziś. To był dla mnie niezwykły  dzień, który pozostał  w mojej pamięci, tak jakbym go wczoraj przeżył.

Może zacznę (już któryś raz z kolei ) od wspomnień Pana Eberharda:

 „Również polowania oraz kontrola ilości dzikiej zwierzyny odgrywały znaczącą rolę w Mierzęcinie. Wszędzie na ścianach wisiały trofea zdobywane i zbierane przez dziesięciolecia. Ściany były pełne rogów, poroży, wypchanego ptactwa…”.

                Nie pamiętam, w którym to było roku – chyba  2003 – na pewno koniec września, wczesne popołudnie – do mego biura w oficynie przyjechał na swoim motorku pan Henryk Galina (bardzo odpowiedzialny, sumienny pracownik – strażnik Jeziora Mierzęcińskiego, wielki miłośnik przyrody, wspaniały dziadek swoich wnuków) z informacją, że potężny jeleń złapał się w sidła kłusownicze – tzw. linkę. Ta pora roku to czas rykowisk jeleni. Proceder kłusownictwa w Mierzęcinie był znany       i powszechny i nie raz objeżdżając pola z uprawami, natykałem się na różne wymyślne sidła czy inne wnyki.

                Wsiadłem w samochód i pojechałem na miejsce zdarzenia – widok był przygnębiający – potężny rogacz, kompletnie wykończony, splątany swoim porożem w metalową linkę przywiązaną do pokaźnego konaru krzewu bzu czarnego – było to w dolinie rzeki Strugi Mierzęckiej. Co robić?  Jak uratować to zwierzę? Najpierw telefony do Nadleśnictwa, Straży Leśnej, później do różnych ogrodów zoologicznych – odpowiedź wszędzie była jednakowa – nie da się uratować – aby zwierzę się nie męczyło – najlepiej zastrzelić. Po pewnym czasie na miejsce zdarzenia przyjechał leśniczy obwodu Mierzęcina pan Darek Bajas oznajmiając mi to samo co mówili inni „fachowcy”.

                 Kierując się zasadą „ kto ratuje jedno istnienie – ratuje cały świat”namówiłem pana Darka aby wskazał mi jakiegoś pana myśliwego, który podjąłby się czegoś bardzo dziwnego, a mianowicie próby przestrzelenia tej linki, a już w najgorszym przypadku – zastrzelenie cierpiącego zwierzaka. Pan Darek słuchał i patrzył na mnie jak na kogoś nienormalnego – powiedział jedno, że skuteczność takiego strzału, o którym myślę to jest taka sama jak wygrana w totolotku. Nie dawałem za wygraną – w końcu po ciężkich namowach pojechaliśmy do pana Stefana Jodłowskiego – myśliwego             z Mierzęcina – mieszkał tuż przy torach kolejowych na obrzeżach wsi. Pan Jodłowski wysłuchał mnie w spokoju, poszedł do mieszkania – wyszedł ubrany po „łowiecku”, oczywiście z bronią (sztucer), a w ręku trzymał naboje – powiedział krótko –„jedziemy”– on swoim motorem – my z  panem Darkiem samochodem jako pierwsi .

                Ponownie zajechaliśmy w to miejsce – w ciszy i spokoju pan Stefan rozpoznawał teren. Sytuacja była na tyle dobra, że jeleń (byk) był już na tyle wyczerpany, że się położył na stratowanej przez niego ziemi, a linka kłusownicza ( oplot drutu stalowego o średnicy serdecznego palca) była mocno naciągnięta. Myśliwy położył się na ziemi w odległości kilkunastu metrów od wyczerpanego zwierzaka, zarepetował broń….celował w głębokim skupieniu kilka sekund … padł strzał .. linka została przestrzelona  i rozerwana …

                I wtedy zdarzył się „cud” – to był widok, który będę pamiętał przez całe życie – jeleń wyskoczył z zarośli, uciekając w stronę lasu … pamiętam tę przepiękną sylwetkę w czasie jego biegu   z porożem w świetle „ mierzęcińskiego” słońca. Dostał drugie życie ……

                 To nie wszystko – wtedy zobaczyłem w oddali (w trzcinowiskach przy rzece) jakąś przedziwnie ubraną postać – niski jegomość z ogromnym, falistym wąsem ubrany na zielono (chyba mundur), z trąbką łowiecką … trwało to kilka sekund – obróciłem się drugi raz – już go nie było …..

Nie wiem kto to był i…. czy był, a może w tym dniu było za dużo wrażeń i to wytwór mojej wyobraźni…. ?

                …..może był to nadleśniczy Max Rohde, który według wspomnień Eberharda von Waldow był: „odpowiedzialny za wszystko, co związane było z lasem i gospodarką leśną. Na polowania przywdziewał on zazwyczaj zielony mundur z herbem rodowym na kołnierzu”.

                Ale wiem jedno, że w tym dniu czy to  metafizycznie, czy duchowo połączyłem się z pastorem  Berndem Bastianem von Waldow, którego jego syn – Pana Eberhard w „Historiach i historyjkach Mierzęcińskich” tak zapamiętał swojego ojca ……

                „Mój ojciec zawsze tak organizował sobie zajęcia, aby w okolicach końca września być   w Mierzęcinie, kiedy to zaczynał się czas rykowisk. Chcąc być bardziej poetyckim, można by określić to zjawisko leśną muzyką organową. Notabene mój ojciec nigdy nie posiadał broni, nigdy też nie polował. On „polował” oczami, wędrując i  przemierzając las z lornetką i laską , pragnął jedynie podziwiać tę dzikość ”

                To było nietypowe polowanie kiedy pragnienie życia wygrało nad śmiercią w cierpieniu. Trzeba tylko tego chcieć … i nigdy się nie poddawać.

                                                                                                                                                                          ……”

                Ze swojego punktu widzenia i zaspokojonej ciekawości i tak pozostaje wiele pytań, na które ktoś kiedyś w przyszłości – kto wie – może odpowie i rozwikła  jeszcze niejedną zagadkę związaną z Mierzęcinem.

Wysłuchała i opracowała Marzana Leszczyńska

  1. Ciąg dalszy wkrótce …..

 mierz5MARZ1MARZ3MARZ6MARZ3MARZ2MARZ9MARZ4MARZ5jeleń5

25,386 total views, 6 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.