GORZOWSKA PIELGRZYMKA PRZEZ ROKITNO

Ma11Ks11

Relacja Marzanny Leszczyńskiej

Na piętach pęcherze. Symetrycznie na jednej i drugiej stopie. Ból bioder, ból ud nad kolanami, naciągnięte mięśnie na piszczelach, „gwóźdź ” w kolanie, ale lekko uwierał. A mimo tego, gdy przekroczyłam próg domu z plecakiem czułam szczęście, radość i lekkość. Tak podziałał na mnie dwudniowy marsz z pielgrzymką – Gorzów – Częstochowa. Ja za cel obrałam sobie Rokitno. I powiem szczerze, że miałam spore wątpliwości czy podołam. Wielokrotnie brałam udział w odprowadzaniu pielgrzymek do Rokitna, mam więc jakieś porównanie.

Wczesną porą bo o szóstej rano rozpoczęła się Msza św. w kościele przy ulicy Żeromskiego, który wypełnili pielgrzymi z plecakami ale też mieszkańcy Gorzowa, wyjątkowo w tym kościele, z powodu nieczynnej katedry po jej pożodze. Miło było, gdy widzi się jak na tę Mszę zadają sobie trud i przychodzą mieszkańcy miasta, aby żegnać pielgrzymkę. Zawsze wypatrzy się kogoś znajomego. To wyciska łzy z oczu i jednym i drugim.

Już sam początek wędrowania zaczął się obiecująco, bo z okna ratusza witała nas radosna postać prezydenta miasta Gorzowa Jacka Wójcickiego i innych urzędników.

Choć grupy malutkie to jednak nieco większe niż ostatnimi laty. Jak zwykle znalazły się jakieś wózki z maluchami i drepczące kilkulatki przy swoich rodzicach, często noszone na plecach przez silniejszych pielgrzymów. I dziw bierze, że takie maluchy a takie dzielne, spokojne i dają radę.

Więcej księży młodych, wesołych, muzykalnych, więcej grających pięknie na gitarach ludzi ( nawet nauczyciel ze szkoły muzycznej) co dało cudowną atmosferę, bo przecież śpiew i muzyka na pielgrzymce muszą być, a kto śpiewa ten dwa razy się modli.

Nasza biedna katedra wspominana była często, a troska o nią duża. Z pasją wysłuchałam prelekcji o objawieniach fatimskich w ich setną rocznicę. I żal mi było, że drugiej części już nie wysłucham, bo będzie wtedy, gdy ja już opuszczę pielgrzymkę.

Obrazki- pamiątki z okazji 300 lat koronacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej zostały nam wręczone.

Zaczęły się modlitwy, intencje i zdałam sobie sprawę, że tych intencji jest tyle (każdy kto mnie spotkał prosił o coś od siebie), że mój krótki pobyt jest za krótki, aby je wszystkie wymodlić.

Na postojach to już ogromna rozpusta: kanapki, ciasto, kompoty, kawa!, banany!!, arbuzy!!!, śliwki. No kto to widział, tak rozbestwiać pielgrzymów. Chyba, że to dodatkowe pokusy, którym trzeba się opierać. Nikt głodny na takiej pielgrzymce nie będzie z pewnością.

Atmosfera przemiła. Pojawił się nawet nieznany dotąd punkt programu, a mianowicie „Dowcipy  o mnichach” lub tzw. „Satyra w sutannie”. Brak nerwowości, złośliwości, krytyki, uwag, pośpiechu. Za to wokół życzliwość, pomoc i wyrozumiałość.

Ciepłe słowa należą się proboszczowi w Skwierzynie, który przyjął nas na Apelu Jasnogórskim bardzo serdecznie. Z pasją opowiedział nam historię obrazu z jego kościoła, który pochodzi z Wołynia, a przywieziono go w 1945 r. Ludzie gromadzący się wokół niego podczas Rzezi Wołyńskiej ocaleli. W Rokitnie trafiliśmy na Mszę św. ks. Piotra Bortnika, który odprawił swoją pierwszą uroczystą Mszę jako nowy proboszcz i kustosz Rokitna. Msza była piękna i wyjątkowa. Obecni byli rodzice nowego proboszcza i siostra, która jest również siostrą zakonną i będzie pracowała ze swoim bratem. Piękna i rzadka konfiguracja osób i zdarzeń. Nowy kustosz prosił nas o to, abyśmy wsparli go modlitwą, aby podołał wyzwaniom jakie niesie ta zaszczytna funkcja. Myślę, że poczuliśmy, że możemy mieć swój udział w tym nowym kustoszowaniu w Rokitnie.

Pogoda dopisała znakomicie. Zapowiadana burza, deszcze gdzieś przepadły. Słonko przygrzało, potem wiaterek ochłodził, deszczyk pokropił. Wszystko w najlepszych proporcjach.

Owoce tego wędrowania do Maryi widoczne były już pierwszego dnia. Ktoś po sprzeczce i „cichych dniach” odezwał się pierwszy z troską, ktoś inny kto odzywa się tylko roszczeniowo i z pretensjami przemówił miłym głosem.

A wszystko to w ciągu 1,5 dnia. Taki krótki czas, a tyle dobrego się wydarzyło.

Opuszczałam to miejsce z nadzieją i myślą, że w przyszłym roku chciałabym popielgrzymować dłużej. Może zdrowie i czas na to pozwolą.

Koleżanka Dorota zdecydowała się pielgrzymować do końca mimo pękniętego żebra i stłuczonej kości ogonowej, po upadku z roweru. Trzymam kciuki.

Ach i warto być szczerym z ludźmi i dzielić z nimi nie tylko radością ale i rozterkami, potrafią pięknie wesprzeć. Ewa Starzyńska celnie napisała:

„Życie albo jest odważną przygodą, albo nie ma go wcale. Ryzyko jest życiem. To chodzenie po linie, cała reszta to tylko czekanie. Nie da się nawet ustać w miejscu nie ryzykując upadku. Kiedy ryzykujesz to wtedy odkrywasz kim jesteś. Chrześcijaństwo to religia ryzyka…Albo ciepłe kapcie w oswojonym kąciku życia i stagnacja… A pielgrzymka to wyzwanie w kierunku chcę więcej od życia…”

Tekst i foto Marzanna Leszczyńska

1,268 total views, 1 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.