AMERYKAŃSKIE WYDARZENIA – SPORT

FON5Sta55FON

Sport dla wielonarodowościowej i wielojęzycznej nacji, którą są Amerykanie,  jest czymś co łączy. Wszelkie mecze są wydarzeniami gromadzącymi na stadionach tłumy ludzi, którzy wspólnie spędzają czas. Sport tutaj jest nie tylko widowiskiem, podczas którego kibicuje się swojej drużynie. To także relaks i zabawa. Przed boksami stadionu tryskają kolorowe fontanny,  na telebimach wyświetlane są różne ciekawostki, między rzędami poruszają się baśniowe postacie, z którymi widzowie chętnie się fotografują. Roznoszone są łakocie, a wszystko jest w zasięgu ręki, nawet nie trzeba się ruszać, chyba, że ktoś woli zmieniać miejsca więc może się wybrać w tym czasie na zakupy lub na spożywanie fast foodów.

Niektórzy nawet nie wchodzą na stadion,  czasem biwakują cały weekend rozstawiając grille, choć  punkty gastronomiczne oferują wszelkie jadło. Są kuchnie różnych narodowości, są kawiarenki i sklepy oferujące gadżety, pamiątki i stroje sportowe. Jest także muzyka, którą oferują siedzący na stołeczkach wędrujący muzycy.

Wydarzenia sportowe to nie tylko atrakcja dla ludności, to także podniosłe wydarzenia państwowe. Podczas każdego meczu na stadionie pojawia się przedstawiciel wojska. Każdy mecz rozpoczyna się odegraniem hymnu Ameryki. W tym momencie, jeśli jeszcze nie wszyscy są na stadionie, to gdziekolwiek się znajdują, zatrzymują się i stoją do końca hymnu na baczność.  Zawsze jest jakiś dostojnik wojskowy, którego pokazują na telebimach albo staje na środku stadionu witając przybyłych kibiców.

Jest tu ład i porządek, wzajemny szacunek. Tego Amerykanie uczeni są od pokoleń. Nowicjusze dostosowują się do panujących tradycji i zwyczajów, nigdy odwrotnie.

Być w Ameryce i nie obejrzeć stadionowego widowiska byłoby podobno,  nie w pełni wykorzystaniem danego czasu na zwiedzanie. Tym bardziej, że rozmowa o sporcie jest bardzo mile widziana we wszystkich kręgach społecznościowych. Tak jak nietaktem jest wymiana zdań na temat polityki, religii czy pieniędzy, tak o sporcie można rozmawiać wszędzie a nawet trzeba. Tym bardziej w stanie Kansas, którego krajobraz stanowią wolne powierzchnie – pozostałości po prerii, a także właśnie boiska – wielkie, zadbane, przystrzyżone, oświetlone, w pełni profesjonalne. Co najważniejsze – wykorzystywane bez względu na pogodę.

Do tej pory jestem pełna podziwu, że padający deszcz a nawet grad nie był w stanie przepędzić ludzi z zielonej boiskowej trawy. Miejscowi powiadają, że tylko tornado, huragan, albo burza powoduje opuszczanie boiska. Wszelkie opady atmosferyczne są dla ludzi, – najwyżej się trochę zmoknie ale później się wyschnie więc nie ma problemu. A ćwiczyć i sportu zażywać trzeba, bo to jest potrzebne dla zdrowia – twierdzą.

W takich okolicznościach dałam się namówić na udział w meczu baseballowym. Ja, która tłumów boję się panicznie.  Dzisiaj deszcz padał od rana, miałam cichą nadzieję, że moi współtowarzysze choć trochę się przestraszą takiej pogody. Nic z tego. Bilety kupione, a po za tym, żadnych prognoz burzowych czy huraganowych nie było. Trudno! Jak niektórzy mówią: „poszła krowa, niech idzie i ciele”, najwyżej się rozchoruję. Zaczęłam latać samolotami, zacznę latać po boiskach! J

Ubrałam się bardzo ciepło, spodnie, sweter, długą kurtkę. Parasol do ręki i niech się dzieje wola nieba. Mecz miał się odbyć na stadionie Kufmann Royals w Kansas City, który jest dumą tego regionu, a może i Ameryki. Jest to wielki bassebollowy stadion kilku poziomowy, częściowo zadaszony.

Przed wjazdem na parking, znajdują się bramki jak u nas w Polsce na autostradzie, w nich kupuje się parkingowy bilet. Po przekroczeniu bariery, samochody dostają się w ręce parkingowych, którzy są bardzo widoczni, najczęściej czarnoskórzy, ubrani w zielone żarówiaste kamizelki, oni wskazują kierunek jazdy i znalezienie miejsca postojowego.

Ustawiliśmy się bardzo blisko wejścia – zgodnie z biletem.

Zawsze bałam się tłumów, wybierając się na olbrzymi stadion przekroczyłam kolejną barierę strachu. Pierwszą był lot samolotami. Mam to już za sobą. I znowu się zdumiałam, porządkiem i organizacją jaką tu zastałam. Spokój, ład i uśmiech. Można? Można!

Po prostu przyjemność. Oczywiście dla tych, którzy lubią stadiony. Ja tu jestem z ciekawości, jako świadek wydarzeń.

Po zaparkowaniu samochodu, aby wejść na teren stadionu, przekracza się kolejną bramkę. Podobnie jak na lotnisku, kładzie się na taśmę rzeczy, które włożyło się do kieszeni lub trzyma w ręce. Torebek wziąć nie można więc od razu trzeba zostawić w samochodzie. Parasol owszem przeszedł. Ale co to? Pogoda się zmienia. Oczami wyobraźni nawet widzę zamglone słoneczko, które naprawdę po chwili – na chwilę się ukaże. Deszcz przestał padać.

Przeszliśmy bramkę, ja z parasolem, pozostali nic ze sobą nie brali. Na bramce obok taśmy przy strażniku, stał pomocnik – osoba niepełnosprawna, który coś po swojemu wykrzykiwał, czasem coś jakby chciał powiedzieć. Nie ważne. Ważne, że  był potrzebny i zauważony i on także zauważał i pozdrawiał. Mimo, że chyba nie w pełni zdawał sobie sprawę z tego co można na stadion wnieść a czego nie wolno. Chociaż, kto wie, może właśnie wiedział.

Gdy weszliśmy do odpowiedniego sektora, natychmiast zajęła się nami pani w żółtej kamizelce, pokazując miejsca do siedzenia. Stwierdziliśmy, że na razie są mokre więc siadać nie będziemy. Ale oczywiście, że na mokrych nie będziemy siadać, bo jej obowiązkiem jest przygotować nam suche miejsce. Ona to wiedziała, my jeszcze nie. Wyjęła specjalną ściereczkę i kilkoma ruchami ręki osuszyła siedzenie, wykręciła ściereczkę z wody, wytarła kolejne foteliki. Proszę bardzo, gotowe. Thank You very much, naprawdę suchusieńkie.

Ponieważ nie lubię siedzieć długo w jednym miejscu więc wstałam i wyszłam do góry, stanęłam na szerokim przejściu aby oglądać stojąc. Niespodziewanie z boku posłyszałam głos tej samej pani: „Are You ok”? – Oczywiście, że okej, tylko nie chce mi się już siedzieć. Natychmiast ustawiła mnie w odpowiednim miejscu, nie na przejściu.

Po zakończonym meczu ustawiliśmy się grupą do zdjęcia, jeden z nas musiał je robić, ale ni stad ni zowąd pojawiła się kolejna pani w żółtej kamizelce i zaproponowała zrobienie fotografii, żeby wszyscy na niej byli.  „Nice to see you, today” – powiedziała uradowana stadionowa, oczywiście z rozdziawionymi  buziami pożegnaliśmy także rozdziawioną amerykańskim uśmiechem panią.

O samym meczu opowiem innym razem. Do wizyty na stadionie przygotowałam się oglądając film pt.: „42 – Prawdziwa historia amerykańskiej legendy”

 

1,368 total views, 1 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.