RICKY LION & BaKuBa PORWALI KOŁOBRZESKĄ WIDOWNIĘ

AdAd2

Foto: Grzegorz Milewski

Wieczorny koncert multikulturowej formacji Ricky Lion & Bakuba, której muzycy pochodzą z Polski, Białorusi i Turcji, porwał do tańca i śpiewu licznie zgromadzonych miłośników muzyki.

Śpiewający artysta Ricky Lion, pochodzący z Kongo przewodził całemu koncertowi. Pierwszy utwór poświęcił swojej Mamie, o której mówił z miłością i wzruszeniem. Potem zapraszał do wspólnego śpiewania i towarzyszenia grającemu zespołowi. Zachęcając do rytmicznych oklasków, wymieniał polskie miasta pobudzając w ten sposób melomanów do aktywnego udziału okraszonego serdecznymi uśmiechami, bez których nie byłoby stuprocentowego przeżywania spontanicznej imprezy. Improwizacja na wysokim poziomie motywowała do przeżywania muzyki całym sobą.

Taki koncert to wspaniałe porozumienie między wykonawcą a odbiorcami, którzy włączają się w profesjonalny spektakl muzyczny. Ricky Lion swoją delikatnością i kulturą śpiewu, gry i wypowiedzi przyciągnął wielu słuchaczy małych i dużych. Dzieci do udziału w zabawie zachęcać nie musiał ale dorosłych zachęcał aby bawili się tak jak one.

Artyści  multikulturowej formacji tak opisują muzykę, którą zaprezentowali na finałowym koncercie letniej sceny Adebar tuż przy kołobrzeskim ratuszu: „tworzymy dźwięki wywodzące się z głębi czarnego kontynentu, gdzie najważniejszy jest hipnotyzujący rytm i zgranie muzyków. Łączymy ludzi ze sobą – bez względu na ich płeć, wyznanie, kolor skóry czy poglądy. Muzyka czarnego kontynentu jak nic innego pomaga w odnalezieniu wewnętrznego rytmu i radości, pobudza, otwiera, dodaje chęci do życia. Styl naszej muzyki to soukous, makosa, seben oraz gorące rytmy zachodnio-afrykańskie pomieszane z resztą świata”.

Wanda Milewska

236 total views, no views today

84. ROCZNICA WYBUCHU II WOJNY ŚWIATOWEJ. OBCHODY W KOŁOBRZEGU.

POMNPOMNIKPOMPOMNI

Przy Pomniku Poległych w Walkach o Kołobrzeg w marcu 1945 roku, obchodzono dziś 84. rocznicę wybuchy drugiej wojny światowej. Uroczystości rozpoczęły się o godz.16 odegraniem hymnu państwowego przez Kołobrzeską Orkiestrę Zdrojową i wystąpieniem prezydent Kołobrzegu Anny Mieczkowskiej. Następnie odbyły się apel pamięci, salwa honorowa, prezentacja historyczna i składanie wiązanek kwiatów przez przedstawicieli między innymi: parlamentarzystów, przedstawicieli partii politycznych, stowarzyszeń, kombatantów i mundurowych. W uroczystościach uczestniczył kapelan wojskowy ks. płk Hubert Andrzejewski.

O godz. 19 w bazylice konkatedralnej modlono się podczas Mszy św. w intencji poległych w wojnie rodaków. Kazanie wygłosił ks. Jerzy Lubiński.

Pomnik Poległych w Walkach o Kołobrzeg usytuowany jest w Parku 18 Marca, naprzeciwko kołobrzeskiej poczty głównej, został odsłonięty 18 marca 1948 roku, w trzecią rocznicę zakończenia walk o nadmorskie miasto. Powstał na miejscu niemieckiego pomnika, przy wykorzystaniu tego samego nasypu z kamienia, tworzącego cokół.

Betonowy obelisk zwieńczony jest, orłem z rozpostartymi skrzydłami. Na pomniku jest tablica, na której znajduje się napis: „Poległym w walkach o wyzwolenie Kołobrzegu w marcu 1945”. Całość ma ponad 6 metrów wysokości. W bitwie o Kołobrzeg zginęło 1200 żołnierzy I Armii Wojska Polskiego.

 


223 total views, no views today

PASJE RYSZARDA WAWRZYNIAKA

RYS

Ryszard Wawrzyniak urodził się w 1957 roku w Radziejowie. Od najmłodszych lat mieszka w Gorzowie Wielkopolskim. Tu ukończył szkołę podstawową najpierw nr 1 a potem uczęszczał do szkoły nr 8 przy ul. Dąbrowskiego. Pracę podjął w Spółdzielni Inwalidów Sizel. W tej firmie pracował 15 lat jako składacz zabawek, z poszczególnych elementów poprzez  sklejanie, dokręcanie, dopasowywanie tworzył przedmioty do zabawy dla najmłodszych. Ze względów zdrowotnych przeszedł na rentę. W domu rozwijał swoje artystyczne pasje poprzez rysowanie i wyszywanie, które nadal kontynuuje. Jego  rysunki wykonywane ołówkiem lub długopisem są super realistyczne obejmują różnorodną tematykę między innymi sakralną. Natomiast w wyszywankach dominuje temat kulinarny ale również są wizerunki świątyń i Matki Bożej.

W swoich pracach inspiruje się obrazami z widokówek, które otrzymuje od księdza z sanktuarium w Licheniu. Ryszard przez wiele lat mieszkał z ciocią, która jeździła do Lichenia i zamawiała Msze św. za dusze zmarłych z rodziny. Po śmierci cioci Msze św. w tym kościele zamawia Ryszard, a ksiądz wysyła  mu obrazki, które Ryszard wykorzystuje do tworzenia swoich dzieł. W swojej twórczości pokazuje realizm, natomiast w kinie uwielbia fantastykę.

Ryszard Wawrzyniak od wielu lat jest uczestnikiem Środowiskowego Domu Samopomocy przy ul. Armii Polskiej w Gorzowie Wielkopolskim, którym kieruje Anna Wiedrowicz.  Tutaj Ryszard Wawrzyniak włącza się do prac w różnych pracowniach, chętnie korzysta z kulturalnych form terapeutycznych, jak uczestnictwo w spotkaniach i wystawach w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej oraz w muzeum, chodzi na spektakle do Teatru im. Juliusza Osterwy. Mówi, że bardzo dobrze się tu czuje w towarzystwie osób, z którymi może porozmawiać między innymi  o sporcie a szczególnie o żużlu.

320 total views, no views today

SZCZECIŃSKA ALMA MATER SKOŃCZY 70 LAT – JUŻ ZA ROK…. A TERAZ

20230823_125016ZJAZDY ZJAZD AR20230823_133252

Na zdj. nr 4 Alicja Krupowicz wręcza kwiaty dziekanowi prof. Arkadiuszowi Telesińskiemu, Aneta Zierke otrzymuje podziękowania od Andrzeja Tracza. 

Mimo trwających wakacji kilka dni temu zabrzmiał w Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus! „Radujmy się więc póki jesteśmy młodzi!” A młodzi jesteśmy duchem więc nie dziwią słowa hymnu akademickiego.  To spotkanie zjazdowe absolwentów lat 70-tych ub. wieku można określić jako preludium do planowanych w przyszłym roku obchodów 70-lecia uczelni, którą przez ten czas kilkakrotnie przekształcano zmieniając nazwę. Zaczynaliśmy edukację w Wyższej Szkole Rolniczej, wkrótce byliśmy świadkami zmiany na Akademię Rolniczą, a następne pokolenie rozpoczęło naukę w tych samych murach ale już w Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym.

Jeden z roczników absolwentów AR rozpoczął coroczne koleżeńskie spotkania bez względu na różne zawirowania. W tym roku spotkaliśmy się po raz jedenasty, gdyby nie pandemia byłby dwunasty.

Zjazdy odbywają się za każdym razem w innym mieście. Pierwszy odbył się w Łebie. Inicjatorami, a potem wspomagającymi organizowanie przedsięwzięć są Bożena Mak i Józef Mak – małżeństwo ze studenckiej ławy. Za wkład pracy, dopingowanie aby jak najwięcej osób poczuło chęć udziału – bardzo im wszyscy dziękujemy, co rokrocznie osobiście czynimy.

Drugi zjazd odbył się w Międzyzdrojach, a kolejne: w Toruniu, Korycinach, Karpaczu, Szarlocie, Łagowie, Kazimierzu Dolnym, Wrocławiu, Gdańsku i Szczecinie.

Już wiadomo, że jeśli Pan Bóg pozwoli, to w następnym roku spotkamy się dwukrotnie; na obchodach jubileuszowych w czerwcu w Szczecinie, a potem w Bieszczadach pod koniec września.

Tegoroczne spotkanie miało bardziej niż zwykle uroczysty charakter, ponieważ swoją obecnością zaszczycił nas dziekan wydz. Kształtowania Środowiska i Rolnictwa prof. dr hab. inż. Arkadiusz Telesiński w pełnej krasie czyli w oficjalnej todze. Potem oprowadzał po katedrach naszej byłej uczelni, za co bardzo dziękujemy.

Na zakończenie wizyty nagrane zostały nasze wspomnienia z lat studenckich, które wyemitowane zostaną podczas jubileuszowego zjazdu w następnym roku. Nad medialną całością czuwała mgr Aneta Zierke.

Tegoroczny zjazd absolwentów przygotowali Alicja Krupowicz i Andrzej Tracz przy współpracy Bożeny i Józefa Maków, którzy prowadzą Kronikę Zjazdową, a tym razem salę balową udekorowali zdjęciami sprzed lat.

20230823_12163020230823_010929

Oprócz wizyty w Alma Mater był oczywiście bal, zwiedzanie muzeum techniki, filharmonii, amfiteatru im. Heleny Majdaniec, muzeum nauki, planetarium i pływanie statkiem.

20230823_13053620230824_21060920230824_22253920230824_22082220230823_173137

Po raz drugi na zjazd akademicki przyjechała z Teksasu, Róża Sypniewska z mężem Józefem, absolwentem Politechniki Szczecińskiej. Małżeństwo mieszka w Ameryce od 30 lat, tam Róża się doktoryzowała w dziedzinie biotechnologii. Teraz zapowiedzieli: – Jeśli Bóg pozwoli w następnym roku spotkamy się w Bieszczadach ale najpierw odpoczniemy kilka dni w Busku Zdroju.

Z ostatniej chwili: Tadeusz Sznigir poinformował: – Zjazd w 2024 roku zaplanowano w Polańczyku.

20230824_104202

A więc do zobaczenia!

262 total views, no views today

GORZOWIANIE MOGĄ RUSZYĆ NA STADION IM. LUBUSKICH OLIMPIJCZYKÓW

default

Gorzowski stadion lekkoatletyczny ponownie otwiera się dla mieszkańców. Ośrodek Sportu i Rekreacji udostępnia stadion mieszkańcom od poniedziałku do soboty od 7 do 9 i od 19 do 21, w niedziele od 8 do 14. Godziny otwarcia stadionu po wakacjach zostaną podane po ustaleniu grafiku z klubami sportowymi.

Sportowcy-amatorzy mogą korzystać ze stadionu w ramach rekreacji, ale powinni dostosować się do zasad, które zawarte są w regulaminie, obowiązującym na stadionie lekkoatletycznym im. Lubuskich Olimpijczyków. Regulamin znajduje się m.in. przy wejściu głównym na teren stadionu, od strony skrzyżowania ulic: Krasińskiego i Dąbrowskiego.

Przez ostatnie dwa miesiące dostęp do stadionu dla mieszkańców był ograniczony. A wszystko przez przygotowania do 99. PZLA Mistrzostw Polski w lekkiej atletyce, które odbywały się w Gorzowie w dniach 27-29 lipca.

Stadion przy ul. Krasińskiego jest jednym ze starszych obiektów sportowych w Gorzowie. Przez wiele lat służył piłkarzom Warty Gorzów. Prace modernizacyjne obiektu zakończyły się w czerwcu 2022 roku. Stanowi on wartość zarówno historyczną jak i reprezentacyjną miasta.

Wydział Promocji i Informacji

Foto: Bartłomiej Nowosielski

 

215 total views, no views today

GORZOWSKI TEATR ROZPOCZYNA NOWY SEZON

NPO-1321

Już w najbliższy piątek 1 września o godz. 19 odbędzie się pierwsza premiera sezonu 2023/2024, a dokładniej NA PEŁNYCH OBROTACH w reżyserii Tomasza Dutkiewicza.

Znany i doświadczony gospodarz popularnego telewizyjnego talk-show, Patrick Sumner, za wszelką cenę pragnie pokazać się z najlepszej strony swojemu nowemu szefowi.
Od przebiegu ich spotkania zależy jego dalsza, zagrożona spadkiem telewizyjnych notowań, kariera. Jednak, jak wiadomo, jeżeli coś może się nie udać… nie uda się na pewno! Szczególnie, gdy ma się przyjaciela, który ma zwyczaj przyprowadzać do naszego mieszkania swoje świeżo poderwane dziewczyny na krótkie przechowanie. Szczególnie, jeżeli tych dziewczyn jest więcej niż jedna. Szczególnie, jeśli ma się żonę, której miało nie być w domu, a nieoczekiwanie jest. I szczególnie, gdy nasz szef, który ma wygórowane standardy moralne, myśli, że naszą żoną jest kobieta, która naszą żoną nie jest, ale chciałaby nią być!! A to dopiero początek zawirowań… „Na pełnych obrotach” to uroczo-zwariowana farsa autorstwa mistrza tego gatunku, Dereka Benfielda. Znakomita obsada, błyskotliwa reżyseria i zawrotne tempo przyprawią Was o zawrót głowy i wywołają niepohamowane salwy śmiechu.
Autor – Derek Benfield w przekładzie  Emilii Miłkowskiej
Reżyseria, kostiumy- Tomasz Dutkiewicz
Scenografia- Wojciech Stefaniak
As. Reż.- Joanna Rossa
Insp. Sufler- Beata Chorążykiewicz
Obsada:
Jenny- Magdalena Dwurzyńska
Virginia- Marta Karmowska
Reg Godfrey- Przemysław Kapsa
Patrick Sumner- Jan Mierzyński
Kate Sumner- Joanna Rossa
Trevor- Oliwer Witek

Paweł Kamrad

Dział Promocji i Obsługi Widzów

255 total views, no views today

JEDYNY KRAWIEC W GORZOWIE WIELKOPOLSKIM?

DSC05715DSC05690

Fot. Grzegorz Milewski

Wacław Kardzis prawdopodobnie jest jedynym krawcem w Gorzowie Wielkopolskim. Ma 75 lat.  Jego zakład znajduje się przy ul. Mieszka I.

Na pytanie kolegi: – Czy jeszcze pracuje? Odpowiedział pytaniem: – A widziałeś mój nekrolog?

W rozmowie ze mną stwierdził: – Mimo iż jestem na emeryturze muszę coś robić dlatego pracuję. Tak jak każdy zawód, ten też trzeba kochać.

Wanda Milewska: Ilu jest krawców w Gorzowie?

Wacłąw Kardzis: Na 99 procent jest jeden.

WM: I to jest pan?

WK: Tak.

WM: Czy należy pan do Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców?

WK: Kiedyś to się nazywało Cech Rzemiosł Różnych – do tego cechu należałem. Potem nazwa została zmieniona i do tej organizacji już nie przystąpiłem. Tam, jak nazwa wskazuje należą przedsiębiorcy.

WM:. Skąd pan pochodzi i gdzie pan się uczył zawodu?

WK: Pochodzę z miejscowości Krześnica Nowa niedaleko Kostrzyna nad Odrą, dokładnie między Witnicą a Kostrzynem. Po siedmioklasowej szkole poszedłem na naukę zawodu, uczyłem się u rzemieślnika i nic więcej nie robiłem, uczyłem się od 14 roku życia. Wprawdzie smykałkę miałem do mechanicznych prac ale ponieważ byłem po chorobie Hainego-Medina więc rodzice uważali, że ta praca będzie dla mnie bardziej odpowiednia. I wcale tego nie żałuję, że zostałem krawcem.

WM: Od kiedy mieszka pan w Gorzowie?

WK: Od 1972 roku. Najpierw miałem mały zakład przy rodzicach w miejscowości, w której mieszkałem. Potem miałem większe zakłady, w których zatrudniałem  pracowników. Moja pierwsza firma była przy ul. Sikorskiego, niedaleko ZUS-u ale już dziś nie ma tam tego budynku. Miałem też na Widoku i w centrum miasta.

WM: Czy ma pan rodzinę?

WK: Mam żonę, z którą jesteśmy 54 lata. Mam dwoje dzieci, dwóch wnuków i dwóch prawnuków.

WM: Jakiego rodzaju krawiectwem się pan zajmuje?

WK: Jestem krawcem damsko – męskim. Na dyplomie napisane jest krawiec męski, bo męski potrafi wykonać wszystko. W czasie nauki uczyło się wszystkiego. Krawiectwo męskie nazywało się ciężkie.

WM: Sukienki również pan szył?

WK: Oczywiście, że tak. Szyłem sukienki, garsonki, płaszcze, żakiety. Mogę powiedzieć, że ja żyję z pań. Zacząłem szyć spodnie męskie ale jak się okazało, mężczyźni potrafią  nosić spodnie pięć lat, a kobiety muszą mieć często nowe sukienki więc przerzuciłem się na szycie damskie. A potem to już się wszystko pomieszało, teraz wiele rzeczy jest chińskich więc ludzie kupują gotowe i przynoszą tylko do przeróbki.

WM:. Jak pan ocenia dzisiejsze materiały, czy kiedyś były lepsze?

WK: Obecne tkaniny nie dorównują tym sprzed lat, obecnie 80 procent to jest wszystko sztuczne, elastyczne, a kiedyś za moich czasów to były w większości takie tkaniny jak krepy, elano-wełny, bawełna, wełna. Natomiast marynarkę nicowało się na drugą stronę i nikt nie poznał, że to jest wykonane z już używanej, co świadczyło o rodzaju materiału.

WM: Czy korzysta pan z komputera, cz jest potrzebny w tej dziedzinie?

WK: Mam komputer ale do krawiectwa nie jest mi potrzebny, bo teraz są tylko przeróbki. W tym przypadku komputer musi być w głowie bo trzeba często zmieniać nitkę w maszynie, wykonując poprawki. Czasem korzystałem z komputera aby kupić części do maszyny. Na pewno przy produkcji odzieży komputer jest potrzebny ale to już nie dla mnie. Najczęściej korzystam z komputera gdy chcę coś zamówić na działkę, albo do zaczerpnięcia wiedzy ogrodniczej, bo mogę posłuchać wypowiedzi fachowców.

WM: Czy śledzi pan modę i orientuje się jakie są bieżące trendy?

K: Śledzę modę cały czas. Staram się zmienić poglądy, bo kiedyś był taki moment, że ja nie widziałem jakie klientka ma oczy czy włosy ale widziałem jakie ma ramiona i  ręce, bo wtedy wiedziałem, gdzie trzeba coś dodać a gdzie ująć. Notowałem sobie uwagi. Klientka nie widziała, że ja sobie robie zapiski a to było dla mnie duże ułatwienie. Przecież każda kobieta  jest zgrabna więc ja nie mogłem powiedzieć, że u niej jest coś nie tak. A zapiski na formie mi podpowiadały.

WM: Widzę, że posiada pan także literaturę fachową i cały zestaw ciekawych nożyc. To jest pana kolekcja?

WK: W moich zasobach są takie książki krawieckie, które mają tyle lat co ja. Nie wiem co z nimi zrobię. Jest mi ich bardzo żal. Kiedyś krawcy spotykali się i oni mi przekazali część lektury. A ja nie mam ich komu przekazać, kiedyś dzwoniłem do pewnej szkoły ale nikt się nie odezwał. Nikt nie był zainteresowany. Mam książki do nauki kroju z 1945 i 1948 roku.

Muszę coś z tym zrobić bo ja tego przecież nie zniszczę. Mam książki, mam przedwojenne nożyce zabytkowe i maszyny do robienia dziurek w płaszczach. One jeszcze kożuchy pamiętają. Kiedyś była taka tradycja, że starzy krawcy przekazywali swoje wyposażenia młodszym. Ja mam wiele rzeczy po kolegach. Teraz  w cechu nie ma żadnych gablot, to już się zmieniło tam są sami biznesmeni.

WM: Czy pan uczył młodych krawców?

WK: Oczywiście, że miałem uczniów. Teraz już nie ma kto uczyć. Ja przestałem edukować  gdy się nauczyłem przysłowia chińskiego: „obyś ty cudze dzieci uczył”  /śmiech/.

Uważam, że stały się straszne rzeczy z nauką rzemiosła i zawodu. Kiedyś uczono się u rzemieślnika 6 dni w tygodniu. W tym zawodzie liczą się lata praktyki, to są ciągłe ćwiczenia. Nauka prowadzona była dla kilku osób. Jak można nauczyć 10 czy 15 dziewcząt razem? Przecież, zanim je się uspokoi to pół lekcji zleci. Rzemiosła nie ma i nie będzie.

WM: Pana obecny zakład znajduje się vis a vis kościoła, czy szył pan także księżom?

WK: W tym miejscu zakład otworzyłem gdy miałem 70 lat. Szyłem kilka razy księdzu Witoldowi Andrzejewskiemu spodnie, gdzieś mam jeszcze formę, bo jeśli kilka razy szyję dla tej samej osoby to formę zostawiam, robiłem je każdemu klientowi na papierze. Jeżeli raz uda się uszyć bez poprawek to forma pozostaje.  Rzadko kiedy robiłem na materiale i od razu kroiłem. Te formy są opisane, podpisane i na nich są moje uwagi.

WM:  Jak pan wspomina ks. Andrzejewskiego?

WK: Ja z klientami raczej nie prowadziłem rozmów, chyba że klient sam chciał. Pamiętam, że z księdzem można było rozmawiać o wszystkim, nie był wyniosły ale to nie były jakieś długie rozmowy.

WM: Czy swoich uczniów uczył pan zasad zachowania?

WK: Uczyłem, żeby nie próbowali wyciągać czegoś od klientów, chyba, że klient chciał  powiedzieć coś sam. Trzeba milczeć jak w kościele, on przyszedł do pracowni, trzeba sprawę załatwić, nie wolno niczego sugerować, pytać. Chyba, że ktoś sam tego chce – przypominałem.

Gdy byłem z uczniami, musiałem ważyć każde słowo. A gdy byłem w zakładzie sam to mogłem czasem zażartować.

WM: Wiem, że czasem szyje pan dla osób niepełnosprawnych, co pan im szyje? Jak pan z nimi współpracuje i dlaczego?

WK: To jest taka prywatna pomoc. Szyję śliniaczki dla osoby niepełnosprawnej, która potrzebuje ich bardzo dużo, one muszą być codziennie prane więc potrzebne są na zmianę.

Jedna z moich uczennic miała syna w szkole specjalnej. To przez nią przekazywałem szmatki, łatki, guziki do pracowni krawieckiej warsztatów terapii zajęciowej, a tam uczestnicy wykonywali różne prace. Na przykład z guzików robili przeróżne dekoracje, przy użyciu pistoletów z klejem.

WM: Widzę, że w tej pracowni ma pan wiele zgromadzonych rzeczy krawieckich, jakie ma pan plany na nie?

WK: Mam guziki różnego koloru, jak pani widzi wszystkie posegregowane, to razem z żoną tak przygotowaliśmy, mam też dużo tkanin. I też nie mam komu oddać. Takie czasy się zrobiły.

Jedna z moich uczennic, która ma dom a sama już przestała się zajmować krawiectwem wszystko brała ode mnie na przechowanie i u niej wiele rzeczy jest. Mówię do niej, że sama chyba już nie wie co tam ma.

WM: Czy miał pan klientów, którzy mieli jakieś niecodzienne propozycje?

WK: Pewna para zażyczyła sobie aby uszyć im smokingi podobne do jaskółek. On w kolorze bordowym a ona czerwony. W tamtym czasie miałem zakład krawiecki niedaleko katedry, były tam wielkie okna wystawowe, ustawiłem te projekty, a ludzie się zatrzymywali i oglądali.

Było dużo dziwacznych rzeczy, a ja nie szyłem tylko tego co się spawa.  Szyłem togi adwokackie, także namioty, kombinezony pszczelarzy, robiłem naprawy i przeróbki.

WM: A suknie ślubne też pan szył?

WK: Ślubne suknie do kościoła i kostiumiki do cywilnego szyłem tylko swoim uczennicom, które wychodziły za mąż.

WM:  Jak pan wypoczywa, czy ma pan jakieś pasje?

WK: Najbardziej lubię wypoczywać na działce i pracować tam fizycznie. Bywałem nad morzem ale jednak to nie dla mnie, słońce mam na działce. Lubię obserwować jak rosną moje rośliny, a potem wąchać je i czuć jak pachną.  Robię ptaszkom domki,  obserwuję ich młode i otaczającą przyrodę. Przy tym najlepiej odpoczywam.

WM: W pracy słucha pan radia, muzyki czy woli pan ciszę?

WK: Bez muzyki chyba bym nie dał rady. Słucham radia. Kiedyś uwielbiałem muzyką country i regge, lubiłem Niemena. Do tej pory mam taśmy szpulowe z muzyką, to też kiedyś przekażę może wnukom. Mam też magnetofon. Młodzież teraz nie wie co to jest.

WM: Czy miał pan marzenia i czy się spełniły?

WK: Jeśli chodzi o marzenia to jestem długodystansowcem, nawet ten zakład to były marzenia, trzeba było myśleć do przodu, zaczynałem gdy maszyny były deptane nogą. Stary Singer przyjechał z Rosji, inny krawiec odsprzedał mi tę maszynę gdy jeszcze byłem uczniem, na niej się uczyłem.

Potem zaczynały się maszyny elektryczne. Najpierw musiałem myśleć o tym z czego żyć,  rozwijać się i być jak starsi koledzy. To właśnie realizowały się moje marzenia w tej dziedzinie.

Wtedy byli w Gorzowie tacy znani krawcy jak: Rybka, Paszkiewicz, Lalko, Białonowicz – to byli zawodowcy z renomą. Potem, ci starsi krawcy przychodzili do mnie oglądać overlocka, i dziwili się, że jedna maszyna może szyć i obrzucać.

Moim marzeniem było także grać na akordeonie, ale nigdy się za to nie wziąłem, chyba sobie już odpuszczę. Teraz mogę włączyć komputer, odszukam i słucham. Akordeon – to jest jedno moje niespełnione marzenie. To wspaniały instrument, który ma wszystkie dźwięki.

A obecne marzenia, to takie żeby działka nie wyschła. Lubię tam zawieźć swoje wnuki  żeby obejrzały co tam się dzieje a ja się cieszę, że maluch szuka porzeczek czy agrestu. Cały tydzień jest co robić na działce.

Krawiec 1

Rozmawiała: Wanda Milewska

412 total views, no views today