Fot. Grzegorz Milewski
Wacław Kardzis prawdopodobnie jest jedynym krawcem w Gorzowie Wielkopolskim. Ma 75 lat. Jego zakład znajduje się przy ul. Mieszka I.
Na pytanie kolegi: – Czy jeszcze pracuje? Odpowiedział pytaniem: – A widziałeś mój nekrolog?
W rozmowie ze mną stwierdził: – Mimo iż jestem na emeryturze muszę coś robić dlatego pracuję. Tak jak każdy zawód, ten też trzeba kochać.
Wanda Milewska: Ilu jest krawców w Gorzowie?
Wacłąw Kardzis: Na 99 procent jest jeden.
WM: I to jest pan?
WK: Tak.
WM: Czy należy pan do Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców?
WK: Kiedyś to się nazywało Cech Rzemiosł Różnych – do tego cechu należałem. Potem nazwa została zmieniona i do tej organizacji już nie przystąpiłem. Tam, jak nazwa wskazuje należą przedsiębiorcy.
WM:. Skąd pan pochodzi i gdzie pan się uczył zawodu?
WK: Pochodzę z miejscowości Krześnica Nowa niedaleko Kostrzyna nad Odrą, dokładnie między Witnicą a Kostrzynem. Po siedmioklasowej szkole poszedłem na naukę zawodu, uczyłem się u rzemieślnika i nic więcej nie robiłem, uczyłem się od 14 roku życia. Wprawdzie smykałkę miałem do mechanicznych prac ale ponieważ byłem po chorobie Hainego-Medina więc rodzice uważali, że ta praca będzie dla mnie bardziej odpowiednia. I wcale tego nie żałuję, że zostałem krawcem.
WM: Od kiedy mieszka pan w Gorzowie?
WK: Od 1972 roku. Najpierw miałem mały zakład przy rodzicach w miejscowości, w której mieszkałem. Potem miałem większe zakłady, w których zatrudniałem pracowników. Moja pierwsza firma była przy ul. Sikorskiego, niedaleko ZUS-u ale już dziś nie ma tam tego budynku. Miałem też na Widoku i w centrum miasta.
WM: Czy ma pan rodzinę?
WK: Mam żonę, z którą jesteśmy 54 lata. Mam dwoje dzieci, dwóch wnuków i dwóch prawnuków.
WM: Jakiego rodzaju krawiectwem się pan zajmuje?
WK: Jestem krawcem damsko – męskim. Na dyplomie napisane jest krawiec męski, bo męski potrafi wykonać wszystko. W czasie nauki uczyło się wszystkiego. Krawiectwo męskie nazywało się ciężkie.
WM: Sukienki również pan szył?
WK: Oczywiście, że tak. Szyłem sukienki, garsonki, płaszcze, żakiety. Mogę powiedzieć, że ja żyję z pań. Zacząłem szyć spodnie męskie ale jak się okazało, mężczyźni potrafią nosić spodnie pięć lat, a kobiety muszą mieć często nowe sukienki więc przerzuciłem się na szycie damskie. A potem to już się wszystko pomieszało, teraz wiele rzeczy jest chińskich więc ludzie kupują gotowe i przynoszą tylko do przeróbki.
WM:. Jak pan ocenia dzisiejsze materiały, czy kiedyś były lepsze?
WK: Obecne tkaniny nie dorównują tym sprzed lat, obecnie 80 procent to jest wszystko sztuczne, elastyczne, a kiedyś za moich czasów to były w większości takie tkaniny jak krepy, elano-wełny, bawełna, wełna. Natomiast marynarkę nicowało się na drugą stronę i nikt nie poznał, że to jest wykonane z już używanej, co świadczyło o rodzaju materiału.
WM: Czy korzysta pan z komputera, cz jest potrzebny w tej dziedzinie?
WK: Mam komputer ale do krawiectwa nie jest mi potrzebny, bo teraz są tylko przeróbki. W tym przypadku komputer musi być w głowie bo trzeba często zmieniać nitkę w maszynie, wykonując poprawki. Czasem korzystałem z komputera aby kupić części do maszyny. Na pewno przy produkcji odzieży komputer jest potrzebny ale to już nie dla mnie. Najczęściej korzystam z komputera gdy chcę coś zamówić na działkę, albo do zaczerpnięcia wiedzy ogrodniczej, bo mogę posłuchać wypowiedzi fachowców.
WM: Czy śledzi pan modę i orientuje się jakie są bieżące trendy?
K: Śledzę modę cały czas. Staram się zmienić poglądy, bo kiedyś był taki moment, że ja nie widziałem jakie klientka ma oczy czy włosy ale widziałem jakie ma ramiona i ręce, bo wtedy wiedziałem, gdzie trzeba coś dodać a gdzie ująć. Notowałem sobie uwagi. Klientka nie widziała, że ja sobie robie zapiski a to było dla mnie duże ułatwienie. Przecież każda kobieta jest zgrabna więc ja nie mogłem powiedzieć, że u niej jest coś nie tak. A zapiski na formie mi podpowiadały.
WM: Widzę, że posiada pan także literaturę fachową i cały zestaw ciekawych nożyc. To jest pana kolekcja?
WK: W moich zasobach są takie książki krawieckie, które mają tyle lat co ja. Nie wiem co z nimi zrobię. Jest mi ich bardzo żal. Kiedyś krawcy spotykali się i oni mi przekazali część lektury. A ja nie mam ich komu przekazać, kiedyś dzwoniłem do pewnej szkoły ale nikt się nie odezwał. Nikt nie był zainteresowany. Mam książki do nauki kroju z 1945 i 1948 roku.
Muszę coś z tym zrobić bo ja tego przecież nie zniszczę. Mam książki, mam przedwojenne nożyce zabytkowe i maszyny do robienia dziurek w płaszczach. One jeszcze kożuchy pamiętają. Kiedyś była taka tradycja, że starzy krawcy przekazywali swoje wyposażenia młodszym. Ja mam wiele rzeczy po kolegach. Teraz w cechu nie ma żadnych gablot, to już się zmieniło tam są sami biznesmeni.
WM: Czy pan uczył młodych krawców?
WK: Oczywiście, że miałem uczniów. Teraz już nie ma kto uczyć. Ja przestałem edukować gdy się nauczyłem przysłowia chińskiego: „obyś ty cudze dzieci uczył” /śmiech/.
Uważam, że stały się straszne rzeczy z nauką rzemiosła i zawodu. Kiedyś uczono się u rzemieślnika 6 dni w tygodniu. W tym zawodzie liczą się lata praktyki, to są ciągłe ćwiczenia. Nauka prowadzona była dla kilku osób. Jak można nauczyć 10 czy 15 dziewcząt razem? Przecież, zanim je się uspokoi to pół lekcji zleci. Rzemiosła nie ma i nie będzie.
WM: Pana obecny zakład znajduje się vis a vis kościoła, czy szył pan także księżom?
WK: W tym miejscu zakład otworzyłem gdy miałem 70 lat. Szyłem kilka razy księdzu Witoldowi Andrzejewskiemu spodnie, gdzieś mam jeszcze formę, bo jeśli kilka razy szyję dla tej samej osoby to formę zostawiam, robiłem je każdemu klientowi na papierze. Jeżeli raz uda się uszyć bez poprawek to forma pozostaje. Rzadko kiedy robiłem na materiale i od razu kroiłem. Te formy są opisane, podpisane i na nich są moje uwagi.
WM: Jak pan wspomina ks. Andrzejewskiego?
WK: Ja z klientami raczej nie prowadziłem rozmów, chyba że klient sam chciał. Pamiętam, że z księdzem można było rozmawiać o wszystkim, nie był wyniosły ale to nie były jakieś długie rozmowy.
WM: Czy swoich uczniów uczył pan zasad zachowania?
WK: Uczyłem, żeby nie próbowali wyciągać czegoś od klientów, chyba, że klient chciał powiedzieć coś sam. Trzeba milczeć jak w kościele, on przyszedł do pracowni, trzeba sprawę załatwić, nie wolno niczego sugerować, pytać. Chyba, że ktoś sam tego chce – przypominałem.
Gdy byłem z uczniami, musiałem ważyć każde słowo. A gdy byłem w zakładzie sam to mogłem czasem zażartować.
WM: Wiem, że czasem szyje pan dla osób niepełnosprawnych, co pan im szyje? Jak pan z nimi współpracuje i dlaczego?
WK: To jest taka prywatna pomoc. Szyję śliniaczki dla osoby niepełnosprawnej, która potrzebuje ich bardzo dużo, one muszą być codziennie prane więc potrzebne są na zmianę.
Jedna z moich uczennic miała syna w szkole specjalnej. To przez nią przekazywałem szmatki, łatki, guziki do pracowni krawieckiej warsztatów terapii zajęciowej, a tam uczestnicy wykonywali różne prace. Na przykład z guzików robili przeróżne dekoracje, przy użyciu pistoletów z klejem.
WM: Widzę, że w tej pracowni ma pan wiele zgromadzonych rzeczy krawieckich, jakie ma pan plany na nie?
WK: Mam guziki różnego koloru, jak pani widzi wszystkie posegregowane, to razem z żoną tak przygotowaliśmy, mam też dużo tkanin. I też nie mam komu oddać. Takie czasy się zrobiły.
Jedna z moich uczennic, która ma dom a sama już przestała się zajmować krawiectwem wszystko brała ode mnie na przechowanie i u niej wiele rzeczy jest. Mówię do niej, że sama chyba już nie wie co tam ma.
WM: Czy miał pan klientów, którzy mieli jakieś niecodzienne propozycje?
WK: Pewna para zażyczyła sobie aby uszyć im smokingi podobne do jaskółek. On w kolorze bordowym a ona czerwony. W tamtym czasie miałem zakład krawiecki niedaleko katedry, były tam wielkie okna wystawowe, ustawiłem te projekty, a ludzie się zatrzymywali i oglądali.
Było dużo dziwacznych rzeczy, a ja nie szyłem tylko tego co się spawa. Szyłem togi adwokackie, także namioty, kombinezony pszczelarzy, robiłem naprawy i przeróbki.
WM: A suknie ślubne też pan szył?
WK: Ślubne suknie do kościoła i kostiumiki do cywilnego szyłem tylko swoim uczennicom, które wychodziły za mąż.
WM: Jak pan wypoczywa, czy ma pan jakieś pasje?
WK: Najbardziej lubię wypoczywać na działce i pracować tam fizycznie. Bywałem nad morzem ale jednak to nie dla mnie, słońce mam na działce. Lubię obserwować jak rosną moje rośliny, a potem wąchać je i czuć jak pachną. Robię ptaszkom domki, obserwuję ich młode i otaczającą przyrodę. Przy tym najlepiej odpoczywam.
WM: W pracy słucha pan radia, muzyki czy woli pan ciszę?
WK: Bez muzyki chyba bym nie dał rady. Słucham radia. Kiedyś uwielbiałem muzyką country i regge, lubiłem Niemena. Do tej pory mam taśmy szpulowe z muzyką, to też kiedyś przekażę może wnukom. Mam też magnetofon. Młodzież teraz nie wie co to jest.
WM: Czy miał pan marzenia i czy się spełniły?
WK: Jeśli chodzi o marzenia to jestem długodystansowcem, nawet ten zakład to były marzenia, trzeba było myśleć do przodu, zaczynałem gdy maszyny były deptane nogą. Stary Singer przyjechał z Rosji, inny krawiec odsprzedał mi tę maszynę gdy jeszcze byłem uczniem, na niej się uczyłem.
Potem zaczynały się maszyny elektryczne. Najpierw musiałem myśleć o tym z czego żyć, rozwijać się i być jak starsi koledzy. To właśnie realizowały się moje marzenia w tej dziedzinie.
Wtedy byli w Gorzowie tacy znani krawcy jak: Rybka, Paszkiewicz, Lalko, Białonowicz – to byli zawodowcy z renomą. Potem, ci starsi krawcy przychodzili do mnie oglądać overlocka, i dziwili się, że jedna maszyna może szyć i obrzucać.
Moim marzeniem było także grać na akordeonie, ale nigdy się za to nie wziąłem, chyba sobie już odpuszczę. Teraz mogę włączyć komputer, odszukam i słucham. Akordeon – to jest jedno moje niespełnione marzenie. To wspaniały instrument, który ma wszystkie dźwięki.
A obecne marzenia, to takie żeby działka nie wyschła. Lubię tam zawieźć swoje wnuki żeby obejrzały co tam się dzieje a ja się cieszę, że maluch szuka porzeczek czy agrestu. Cały tydzień jest co robić na działce.
Rozmawiała: Wanda Milewska
412 total views, no views today