MIERZĘCIN – NIE PYTAJ WIĘCEJ…

WOJCIK5fbt 

Autor: dr inż. Robert Wójcik administrator Pałacu Mierzęcin w latach 1998-2008

Współautorka: Marzanna  Leszczyńska

Na początku trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie – Alfred Hitchcock – albo tajemnica i kryminał jak u Agathy Christie. Taki jest ten artykuł. Różnica polega na tym, że rozwiązania nie ma jak w „Pikniku pod wiszącą skałą” Petera Weira.  Poza tym w artykule nie ma fikcji, są fakty. Fantazja? Może trochę. Jest talent, może geniusz nawet, pasja, misja, dociekliwość i połączenie wszystkiego razem. Zadziwiające, czasami niepojęte zdarzenia. Nie mam szczególnych uzdolnień do matematyki, geometrii i nigdy nie dokonałabym tych wszystkich obliczeń, nie znalazłabym tych zależności i powiązań dlatego chapeau bas – mogę jedynie zachęcić do przeczytania tego bardzo osobistego dla autora Roberta Wójcika odcinka o Pałacu w Mierzęcinie. Ze swojej strony jako osoba, która w krótkim czasie i w niewielkim zakresie była zaangażowana w opracowanie tego odcinka przyznać muszę, że doświadczyłam czasami całkowitego osłupienia i niepojętego „ zachowania się” narzędzi pracy, którego nie da się logicznie wytłumaczyć a poza tym nikt też nie ostrzegał i nie uprzedzał mnie przed niczym…

Zapraszam do przeczytania artykułu pt. „ Mierzęcin – nie pytaj więcej” wg wspomnień dr Roberta Wójcika. Niebieski link niech rozgrzeje i nastroi czytelnika przed lekturą niczym trailer przed obejrzeniem filmu w kinie.

https://www.youtube.com/watch?v=pv6OKvKdyvU

Mierzęcin – nie pytaj więcej…..

 Motto:„Nie ma nic tak odległego, by było poza naszym zasięgiem, ani nic tak ukrytego, by nie dało się odkryć”

Renѐ Descartes – Kartezjusz ( 1596-1650)

 Rozdział I – „buszując w mapach, geometrii, historii …”

To było we wtorek, dokładnie 11 maja 1999 roku, pierwsze tygodnie mojej prawie 10-letnej przygody z Mierzęcinem, w którym życie nie płynęło spokojnie, było bardzo dynamiczne, ale mimo wszystko – chyba było jakimś snem.

W poprzednim dniu, wieczorem jeszcze raz rozmawiałem telefonicznie z Marysią ( patrz link „Powrót do Mierzęcina”http://wandamilewska.pl/?p=12312 ) i przypomniałem jej aby pamiętała o tym, o co Ją prosiłem. Jako obecny (wtedy) administrator obiektu, a jeszcze niedawny pracownik uczelni i jako zwykły człowiek zawsze za swój obowiązek uważałem, że trzeba znać historię miejsca w którym się pracuje – tak jak znać historię swojej rodziny. Marysia Żuk – Piotrowska z racji pełnionej funkcji, a chyba przede wszystkim wykształcenia była kopalnią wiedzy historycznej i wiedziałem, że będą to ciekawe rzeczy, ale nie przypuszczałem, że aż tak…..

W ten słoneczny majowy dzień, Marysia wręczyła mi szarą, zasznurowaną teczkę, którą mam do dziś – było to ponad 22 lata temu – mówiąc mi – „Robert – to na początek tyle – miłej lektury wieczorami”. Nie chciałem czekać do wieczora i ciekawość w połączeniu z emocjami (tak aby nikt nie widział… byłem przecież w pracy ) wygrała… po odsznurowaniu teczki i jej otwarciu wypadła ( przez mój pośpiech) kartka z kserokopią jakiejś mapy (do dziś posiadam tę kartkę – to jest taki mój talizman „mierzęciński”). Szybko ją podniosłem z ziemi, spojrzałem i prawdę mówiąc trochę oniemiałem – to było powiększenie wycinka mapy wykonane na kserokopiarce, gdzie wyraźnie było widać napis Mehrethin, kontury zabudowań wsi, dróg, rzeki ( Strugi Mierzęckiej), pól, powierzchni leśnych, ścieżek parkowych, zabudowań wsi, rzeźby terenu…. i kontury pałacu i zabudowań na folwarku. Zamurowało mnie…dosłownie zamurowało…, i pierwsza myśl jaka przebiegła mi przez głowę – ….na pewno jakiś błąd przy kserowaniu. Dla świętego spokoju, obszedłem w tym samym dniu może z dwa, trzy razy pałac (a w zasadzie otoczenie kształtu budynku pałacu i wokół wieży – to był czas tuż przed rozpoczęciem jego remontu) i głęboko w myślach stwierdziłem – nie… nie może być pomyłki…coś jest nie tak…..

Jak się później okazało, to była tak jakby iskra, która później chyba  wznieciła pewnego rodzaju płomień – płomień poszukiwań i rozwiązania tej zagadki, którą dziś, po wielu latach… nazwałem    „kodem trzech punktów….”

             Te „głębokie myśli, czy inaczej – przemyślenia wielu wieczorów” nie dawały mi spokoju, ale na pewien czas musiałem zauważoną rzecz odłożyć „na półkę” z postanowieniem, że jak będzie kiedyś ku temu pora – to muszę się tym zająć… Nawet mi się nie śniło, że dalszy rozwój wypadków (chwalebne jest to, że wiązało się to z moją pracą zawodową wykonywaną w ramach obowiązków) spowodował, że odkrywałem coraz to inne rzeczy, które generalnie można ująć cytatem pisarza, poety, rysownika Williama Bleka (1757-1827) – „Jedna myśl wypełnia ogrom”. Było to rozłożone w czasie i te dochodzenia „historyczno – geometryczne” miały swoją przedziwną i zaskakującą etapowość. Zawsze w życiu, jak brnąłem drogą poszukiwań w minione dni i czasy, niby nieomylne tezy i stwierdzenia, ogrom różnych „bibliotecznych czy medialnych informacji” – zastanawiałem się czy to nie za trudna droga, której lepiej nie dotykać….. czy też nie odkrywać. Jednak w każdym człowieku – w każdym – jest jakaś naturalna od urodzenia pasja – pasja odkrywania tego, co dopiero będzie przed nim. Zawsze wolałem być „statkiem z papieru na jakimś ocenie i gnać w nieznane”, być wolnym  – wbrew różnym sztormom, wichrom, czy ludzkim wyrachowaniom i kalkulacjom – co dobre, a co złe… Nie wiem – w życiu „wczoraj, teraz i jutro” starałem, staram i będę starał się grać (czy tak jest?) jak najlepsze role, prawdziwe i szczere. Moja „rola” w Mierzęcinie trwa do dzisiaj, z dala od tego miejsca, jest niezwykle osobista i zawsze z dużymi emocjami i uczuciem – by żyć pięknem wspomnień związanych z tym miejscem (patrz „Mierzęcin – spotkajmy się w dobrym śnie” – link – http://wandamilewska.pl/?p=13803 ), które nauczyły mnie inaczej patrzeć na przeszłość, jakakolwiek była. Dla mnie ważne jest, aby Mierzęcin – „przywrócony żyjącym” był zawsze wielki i lśnił swoim blaskiem – ciepłym, dobrym światłem.

Przyszłość pokaże ile warte było serce, które wciąż jeszcze bije dla jego historii. Pozostaje jeszcze klepsydra czasu – czasu utraconego przez niedokonane jeszcze rzeczy, czy nie załatwione do końca sprawy, może nie rozbita, ale z jakąś „skazą” – a przecież wystarczy tylko rozsypany piasek zebrać, wsypać w oczyszczone szkliwo, szczelnie zamknąć w doktrynę swojej „nieomylności przemijania”, a starym drzewom w magicznym parku w Mierzęcinie pozostawić swój osąd, że może tak trzeba było zrobić, aby było lepiej….

Wracajmy do tematu….nikomu nie mówiłem co mnie tak „zszokowało” w tej mapie. Prawdę mówiąc – nie chciałem się wymądrzać, a z drugiej strony może i wygłupić. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział z moich przełożonych czy znajomych zawodowo (chyba do dzisiaj nie wiedzą…), że moją wielką pasją są stare mapy i że posiadam bardzo rzetelne wykształcenie kartograficzno – geodezyjne. Miałem wspaniałych nauczycieli, którzy mnie zarazili tą pasją – w technikum – Pana Profesora (tak się wtedy mówiło w szkole) Bolesława Indyka – wspaniałego nauczyciela geodezji, topografii i fototopografii – żołnierza Armii Krajowej …..,a na uczelni – Profesora zwyczajnego Janusza Gołaskiego – wybitnego polskiego kartografa.

Minęło wiele lat i doszedłem do wniosku, że muszę przerwać tę ciszę i chyba przyszedł odpowiedni moment aby opowiedzieć te rzeczy, które nigdy nie dawały mi spokoju, a ich „duszenie w sobie” nie dawało mi żadnej satysfakcji, a wręcz zwątpienie w swoje przemyślenia. Nie ukrywam, że im bardziej się w nią zagłębiałem, odnajdywałem w sobie zaginione „uczniowskie” wspomnienia. W tym miejscu przytoczę piękną sentencję filozofa Thomasa Hobbesa  (1588-1679), którą często powtarzał nam na lekcjach w technikum mój niezapomniany nauczyciel – profesor Bolesław Indyk – ””pamiętajcie „Geometria jest jak do tej pory jedyną nauką, jaką Bogu spodobało się podarować rodzajowi ludzkiemu“ – wykorzystajcie to””  Może zachęcę niektórych czytelników, do bardziej wrażliwego postrzegania otaczającej nas przestrzeni, zauważenia czegoś – co jest bardzo blisko nas, traktowania przeszłości na wielu płaszczyznach, szacunku do ludzi, do wiedzy i ciągłego poszukiwania…. tego znaku, że nic nie jest przypadkowe i nawet zwykła kartka z jakimś tam szkicem czy rysunkiem niesie jakieś przesłanie… może takie, by szanować piękno tego życia …nawet wtedy, kiedy musimy się pogodzić z tym, że płacimy dobrem za zło. Ale warte w tym wszystkim jest to aby nigdy nie tracić nadziei i ciągle poszukiwać….

Zacznijmy może od tej kartki papieru (kserokopii mapy), która wypadła mi z teczki w ten majowy poranek…

Nie bez przyczyn w artykule Pani Marzanny Leszczyńskiej „Mierzęcin i to co zaciera czas” link http://wandamilewska.pl/?p=13107, został umieszczony skan tej mapy – fragment z arkusza Friedrichsdorf – Messtischblatt 3061 ( lub 1567) w skali 1:25 000 (1880-1900 rok) Bardzo Panią Marzannę o to prosiłem i prawdę mówiąc myślałem, że czytelnicy którzy znają ten obiekt może zauważą to „coś ”, co nie daje mi spokoju do dzisiejszego dnia. Stare mapy są niezwykłym źródłem informacji – mapy odkrywają ten czas na nowo i są namacalnym dowodem na to, że historii danego miejsca nie da się zatrzeć…. i zawsze coś do niej dopisać.

Cofnijmy się trochę do przeszłości i przybliżmy historię klasycznych  map papierowych opracowywanych dla tych terenów.

Na początku XVIII stulecia państwa europejskie w szybkim tempie zaczęły wykonywać mapy topograficzne, przede wszystkim na potrzeby wojskowe. Wojny, niestety wojny były głównym czynnikiem szybkiego ich tworzenia. Topografia stała się jednym z działów inżynierii wojskowej, a wykonywanie map topograficznych i triangulacja znajdowały się w gestii biur topograficznych sztabów generalnych. Prace wykonywali oficerowie oraz pracownicy cywilni: inżynierowie, geografowie i topografowie, rysownicy, rytownicy i inni. W XIX w. nastąpił równoległy przyśpieszony rozwój map topograficznych i map katastralnych (inaczej mówiąc ewidencyjnych) niezbędnych dla administracji państwowej. W XIX wieku Prusy rozpoczęły zdjęcia stolikowe w skali 1:25 000, początkowo mniej dokładne (pierwsze od 1822 roku –tzw. Urmesstischblätter  w skali 1:25 000, prace trwały 50 lat, a ich rezultatem było ponad 2000 rękopiśmiennych, barwnych map z kreskowym przedstawieniem rzeźby – nigdy nie wydrukowane) a po reorganizacji służby i powołaniu Preussische Landesaufnahme w 1875 r. – w pełni nowoczesne. Niemiecki termin Messtischblatt ( Messtisch ‘stolik mierniczy’ + Blatt ‘arkusz’) stał się synonimem klasycznej wieloarkuszowej mapy topograficznej w skali  1:25 000 z rzeźbą terenu w układzie warstwicowym opracowanej na podstawie pomiarów terenowych. W latach 1875–1931 sporządzono 3065 arkuszy tej mapy (drukiem litograficznym), które są uważane jeszcze do dziś za szczyt perfekcji precyzji w swojej dokładności. Można śmiało powiedzieć, że w kunszcie wykonania, wyprzedzały swoją epokę. Na jej podstawie opracowywano mapę pochodną, z reguły w skali 1:100 000, nazywaną potocznie „sztabową” (niem. Generalstabskarte), przeznaczoną do planowania i realizowania działań wojskowych.

Stolik  mierniczy skonstruowano w połowie XVI w. Metoda pomiarów stolikowych przez cztery wieki była stosowana do wykonywania map bezpośrednio w terenie. Praca tą metodą była stosunkowo łatwa, szybka i bardzo dokładna, a doskonalenie sprzętu stolikowego sprawiło, że nie wyszła z użycia do czasu zastosowania techniki GPS (inaczej – technik satelitarnych). Do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku metoda ta była stosowana jeszcze w Polsce w pomiarach terenów leśnych. Ówczesny sprzęt stolikowy to przede wszystkim: stolik (płyta ustawiana na statywie), do którego przymocowywano karton kreślarski, kierownica lub celownica zwykła lub z dalmierzem (tzw. instrument geodezyjny optyczny), łata miernicza. Ponadto niezbędne były: busola (służąca do orientowania stolika), poziomica, pionownik, podziałka transwersalna, cyrkiel, ekler – tzw. węgielnica, miary miernicze, przybory kreślarskie i parasol mierniczy… no i człowiek a w zasadzie zespół dwóch, trzech, czterech ludzi – mierniczy-topograf (dokonujący pomiaru i jednocześnie rysujący tzw. czystorys mapy), pomocnicy mierniczego (dokonujący obliczeń za pomocą specjalnych tablic lub dokonujących pomiarów)  i tzw. łatowy (osoba, która chodzi w terenie i wybiera punkty potrzebne do sporządzenia mapy – np. kontury budynków, dróg, kontury użytków, punkty wzniesień i obniżeń  itd., itp.

zdj.1

Ówcześni geodeci – mierniczy (- owie), topografowie czy kartografowie – to była wysoce znaczącą elita wśród wojskowych. Czuwał nad tym Królewski Pruski Sztab Generalny (Königlich Preussischen Generalstabes), utworzony w 1821 r. przez króla Fryderyka Wilhelma III, przekształcony  w 1875 roku na Królewsko-Pruski Urząd Pomiaru Kraju (Königliche Preussische Landesaufnahme), który objął kierownictwo nad techniczną stroną opracowywania map. Na początku pracami kierował przydzielony do służb topograficznych, pisarz wojskowy generał Carl von Decker (1784-1844), a następnie pasjonat i znawca kartografii generał Friedrich Carl Ferdinand von Müffling (1775-1851). Dobierana kadra oficerska do tworzenia map, to byli ludzie o starannym wykształceniu, nieprzeciętnych zdolnościach technicznych i matematycznych, dużym zmyśle widzenia przestrzeni, artystycznych zdolnościach plastycznych, a na koniec – cechujący się niezwykłą perfekcją i dokładnością w wykonywaniu swoich obowiązków. Obligatoryjnie byli związani tajemnicą wojskową oraz przysięgą rzetelności wykonywania powierzonych zadań i obowiązków. Opracowanie arkusza było czasochłonne: zdjęcie terenowe (czyli pomiar i rysowanie mapy) zajmowało letnie półrocze, zimą wykonywano rysunek tuszem (tzw. prace kameralne w pracowniach – wykonanie pierworysu), następny rok zajmowało tzw. rytowanie i przygotowanie do druku. Mapy były aktualizowane (ponawiano pomiar) średnio co 25 lat. Czystorys mapy rysowano w terenie ołówkiem. Nanoszenie punktów na mapie od razu w terenie było wielką zaletą metody stolikowej – bardzo łatwo wykrywano ewentualne błędy i szybko je korygowano, jeżeli takie zauważono. Zawsze była tzw. interpretacja w terenie (weryfikacja), czyli sprawdzenie szczegółowości odzwierciedlenia mierzonego terenu z tym co jest narysowane na czystorysie. Odpowiedzialny za to był inny mierniczy, niż ten, który wykonywał bezpośredni pomiar. Maksyma „Wierz, ale sprawdzaj” (skąd ja to znam….), powodowała, że ostateczna treść mapy idealnie oddawała rzeczywistość terenu. Mapy oryginalne stworzone z pierworysu – pierwszy rys mapy  tzw. kameralny (kreślony tuszem, na podstawie czystorysu) były wielobarwne i charakteryzowały się niespotykanie starannym i precyzyjnym rysunkiem – wyglądały jak dzieło sztuki…. Mapy pochodne były w większości jednobarwne (lub dwukolorowe – błękit niebieski – cieki wodne i jeziora, warstwice – kolor sepii). Reprodukowano je metodą druku wklęsłego (miedzioryt – do XVIII w ) i płaskiego (litografia – od XIX w). Formy drukowe, po uprzednim naniesieniu rysunku pierworysu na blachę miedzianą (do 4 mm grubości), wykonywano ręcznie za pomocą rylców i igieł. Do sygnatur używano stempli. Rysunek kreskowy i napisy musiały być rytowane lewo-czytelnie…cóż za kunszt pracy…. (w lustrzanym odbiciu). Wyryte rowki wypełniano farbą i drukowano na ręcznych prasach, a koszt druku był ogromnie wysoki (chyba dlatego tak ich mało zostało do dziś….)  Rytowanie map wymagało niezwykle wysokich kwalifikacji i było czasochłonne, ale ze względu na miękkość miedzi stosunkowo łatwe było wykonywanie poprawek. Wysokość nakładów przekraczała setki (nie tysiące) odbitek. Większych nakładów nie drukowano z oryginalnej płyty, lecz metodą przedruku przenoszono rysunek na kamień litograficzny.

Dlaczego o tym wszystkim piszę (bardzo skrótowo)? Chciałbym aby Państwo mieli świadomość, że dawne techniki wykonywania map były niezwykle precyzyjne i praktycznie bezbłędne. Proces tworzenia mapy – tej samej mapy co arkusza Friedrichsdorf – Messtischblatt 3061 był co prawda czteroetapowy (pomiar stolikowy, weryfikacja czystorysu, kameralne rysowanie pierworysu, druk techniką litografu za pomocą rytej matrycy miedzianej lub kamienia litograficznego), ale wręcz  niemożliwością było, aby na tak wydrukowanej mapie były błędy związane z odwzorowaniem konturów budynków (ich rzutem prostopadłym)… chociażby jak z konturem pałacu w Mierzęcinie.

Na tej wspomnianej kartce papieru z kserokopią mapy widać wyraźnie, że kształt pałacu w jego rzucie prostopadłym wyraźnie odbiega od jego rzeczywistego konturu …i to bardzo jest widoczne w południowej części przy wieży w kierunku oficyny (taki „dosztukowany” – obcy – prostokątny kontur zabudowania przylegający do wieży z prawej strony). Odbiegająca od rzeczywistości jest też jego forma w północnej części – rozszerzenia kątów boku pałacu powyżej 90 stopni – one przecież są prostokątne!!!!. Prześledźcie to Państwo sami na załączonym rysunku

kompilacja (1)

Burza różnych myśli – może to jakiś znak wojskowy…. Przecież Ci co to robili to był „kwiat”  pruskich oficerów wtajemniczonych w różne sprawy i może mieli rozkaz coś pokazać swoim generałom w ich decyzjach wojennych? Tylko co? Druga myśl – czy ktoś popełnił błąd? – niewykluczone, że tak – ale żeby aż tak odbiec  od swojej „pruskiej precyzji i dokładności” gdzie kontur pałacu – zamku (w końcu „Schloss Mehrenthin”) został tak zniekształcony w porównaniu do wręcz banalnego rozwidlenia-kręgu dwunastu polnych dróg, czy zabudowań folwarku – idealnie i wiernie z rzeczywistością pokazanych na tej mapie? – wręcz niemożliwe!

Trzecia myśl – może pałac /zamek był przebudowywany, może pierwotnie coś zbudowano – a potem wyburzono, czy uległo zniszczeniu np. w skutek jakiegoś pożaru…? Maria Żuk – Piotrowska – kopalnia wiedzy historycznej o Mierzęcinie, stwierdziła, że taka sytuacja nie miała miejsca – owszem – coś tam przebudowywano – ale wewnątrz budynku – na pewno nie na zewnątrz. Nie chciałem sprawdzać wiedzy historycznej Marysi – bo Ona wie wszystko o Mierzęcinie, ale chciałem znaleźć jeszcze może jakiś ślad do rozwiązania tej zagadki – myślałem, że może coś znajdę w kronikach rodzinnych von Waldowów?

Może dzięki tej ścieżce coś znalazłem – nie w kronikach rodzinnych, ale w archiwach berlińskich… mapę z lat 1830 – 1840 roku w skali 1:50 000 – tam nie ma jeszcze pałacu – jest tylko długi – według kroniki – jedno piętrowy budynek, oraz tzw. mały budynek (tuż za kościołem w kierunku folwarku) – w którym przyszedł na świat 11 kwietnia 1818 roku – Robert Fryderyk Henryk Ludwig August von Waldow – inicjator budowy pałacu/zamku – budowniczy siedziby rodu von Waldow. Ta mapa to majstersztyk kartograficzny – ciekawe jest jedno – wtedy krąg dwunastu dróg był wtedy kręgiem… sześciu dróg ( patrz – prezentacje Pani Marzanny Leszczyńskiej https://www.youtube.com/watch?v=pv6OKvKdyvU, ale to może wynikać z tzw. generalizacji skali. Ale ta opowieść, to treści następnych artykułów… jak do tej mapy dotarłem. Nie było to łatwe.

Wróćmy do kronik rodzinnych von Waldowów … „ W 1861 roku Robert rozpoczął budowę nowego domu mieszkalnego  na górze tarasowej, tam gdzie stały dwie altany obrośnięte dzikimi różami, a zaraz za nimi rozciągał się lasek zwany „Zwölfweg” (Dwanaście dróżek), małżeństwo długo rozważało plany. Od święta wkopania kamienia węgielnego (ciekawe gdzie on się znajduje …? , czy może tam jest jakaś kapsuła czasu?) budowa domu z wieżą i blankami trwała trzy lata. Pierwszego października 1863 roku można się było do niego wprowadzić. W następnych latach przeniesiono tam całe gospodarstwo. Ledwo jednak wykończono piękne nowe budynki gospodarskie, podczas dużej burzy trafił w nie piorun i większość budynków gospodarskich, mimo że działo się to za jasnego dnia wiosną, spaliła się na popiół. Niemłody już właściciel (Robert von Waldow) musiał ze swego okna oglądać szalejące płomienie i zaczął od tego czasu powoli podupadać na zdrowiu. Kilka podróży do Ems pomogło mu, ale w 1895 położył się znowu na długo do łóżka, prawie na rok, aż do chwili, gdy 29 sierpnia 1896 w Mierzęcinie, po wielce błogosławionym życiu zamknął oczy na zawsze”.

Z tego opisu wynika, że budynek pałacu nie ucierpiał w czasie tej burzy, czyli można przyjąć założenie, że kształt pałacu – zamku – zawsze był od początku jego wybudowania – taki sam.

Ja też przeżyłem burze w Mierzęcinie – kwietniową (2000 rok), w czasie odbudowy pałacu – to był istny „Armageddon” – burza oszczędziła budynki – ale zemściła się na ponad stuletnim drzewie (dąb) za pałacem, który został roztrzaskany przez piorun jak zapałka…

Dla mnie osobiście kształt konturów pałacu na tej mapie – nawet w tym majowym dniu kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz…. skojarzył mi się z krzyżem, taką dość nietypową formą, osadzoną na podstawie u dołu –  nazwałem go w myślach – „krzyżem różanym” – z tego względu, że jak jest napisane w kronikach rodzinnych rodu  von Waldow, pałac/zamek powstał w miejscu „ …tam gdzie stały dwie altany obrośnięte dzikimi różami …”

Rozdział II – „Krzyż jakiego nie znamy pod którym nie zapłoną znicze…..”

             Powstały w mojej wyobraźni ten dziwny krzyż, który odzwierciedla kontury budynku pałacu- zamku na tej mapie, według mnie jest jakimś znakiem, symbolem jakiejś tajemnicy tego miejsca – powiedzmy sobie szczerze – dziwnej, zagadkowej, chyba mrocznej i zawsze od ponad dwudziestu lat budzącej jakąś dziwną trwogę, że coś odkryję, co lepiej nie odkrywać i zostawić to duchom historii…

Znak krzyża to nie tylko dwie przecinające się linie. W wielu kulturach krzyż jako motyw ornamentalny i znak symboliczny należy do najbardziej rozpoznawalnych znaków świata. Jest jednym z najstarszych symboli ludzkości. Znany był już w czasach prehistorycznych i starożytnych. Był dziełem ludzkich rąk i natury. Jako gest, symbol, amulet  znany był na długo przed chrześcijaństwem. Jednakże przez wieki, stał się najważniejszym symbolem chrześcijaństwa. Przybiera on rozmaite znaczenia w zależności od kształtu i kontekstu .Podstawowymi elementami krzyża są dwie belki: pionowa i pozioma przecinające się pod kątem prostym – to tzw. jego „serce”. „Głową” krzyża potocznie nazywa się górną część pionowej belki czy linii – nad „sercem” . Oprócz podstawowej formy spotyka się liczne i różne warianty krzyża zależne od układu belek. W ciągu wieków pojawiało się wiele rodzajów krzyży. Posiadały one różne formy, znaczenie i symbolikę. W czasach prehistorycznych krzyż był amuletem, chronił przed złymi mocami, ale też symbolizował bóstwa. Krzyże były związane zazwyczaj z formą kultu sił przyrody, a w szczególności ognia, słońca oraz życia.

Krzyże były noszone i tatuowane, rysowane i malowane na skałach, wyrabiano je z różnych materiałów, stawiano krzyże kamienne i drewniane, a także metalowe. Zanim krzyż stal się symbolem dla chrześcijan, był utożsamiany z narzędziem tortur, najgorszym z narzędzi męki, szubienicą. Ukrzyżowanie było najbardziej okrutną i haniebną karą śmierci stosowaną przez Rzymian. Karę śmierci stosowano tylko wobec niewolników, przestępców i innych (obcych) ludów, nigdy wobec obywateli rzymskich. Wraz z męczeńską śmiercią Chrystusa krzyż stał się jednym z najważniejszych symboli chrześcijaństwa. Krzyż jako znak zbawienia jest także atrybutem wielu świętych, których życie w szczególny sposób było z nim powiązane. Oprócz form krzyża związanego z religiami powstało wiele jego odmian poza religijnych. Powszechny jest zwyczaj nadawanych obywatelom „krzyży” za wybitne zasługi będące wyrazem patriotyzmu, osiągnięć naukowych i społecznych. Jako prosty i mocny znak graficzny, krzyż występuje w różnych kulturach i strefach językowych. W wiekach minionych znajdujemy go w sztuce heraldycznej (jedna z nauk historii zajmująca się rozwojem i znaczeniem herbów) i państwowotwórczej.

Krzyż był symbolem powszechnie używanym w świecie starożytnym. Używali go: Sumerowie, Asyryjczycy, Celtowie, Fenicjanie, Egipcjanie, ludy azjatyckie, Persowie, Etruskowie, Grecy, Rzymianie, Germanowie, Skandynawowie. W większości wspomnianych kultur dominuje odniesienie solarne krzyża (taki znak kosmiczny…), nawiązujące do ruchu tej gwiazdy, tego sensu istnienia dnia po niebie niebieskim, jego rytmiki, życiodajnej energii jej promieni, ich ciepła mającego wpływ na plenność  roślin czy na nasze odczucia codzienne, czyli zdolność wywoływania tym świetlistym promieniom u ludzi – nadziei i radości (tak dziś potrzebnej), w opozycji do ciemności, wyzwalającej w człowieku starożytności czy teraźniejszości jakiś lęk, trwogę, zagubienie i bezradność (stąd m. in. władcy często ubierali się w świecące ozdoby, a dziś… chyba w „język” jakiegoś szaleństwa, dążącego do władzy, której koniec zaczyna się od jej początku…).

Lista możliwych znaczeń tego symbolu jest długa. Tak więc krzyż był symbolem: słońca, gwiazdozbioru „Krzyż Południa”,  nieba, ognia, amuletu, narzędzia męki i strachu, człowieka z rozkrzyżowanymi ramionami, ptaka z rozpostartymi skrzydłami, granicy posiadłości, narady wojennej, kalectwa, podparcia, ofiary zastępczej, miłości, życia i nieśmiertelności, śmierci, elementu boskości w ptaku i człowieku, potęgi, kary, udręki, cierpienia, osi świata oraz czterech jego kierunków, wieczności, wiecznej pamięci, wiecznego szczęścia, męskiego stwórcy, stwórczej siły, źródła użyźniających opadów, czterech dziedzin ducha, ducha i materii, połączenia przeciwieństw, drabiny (także mostu) do nieba, dodawania.

Sprawdziłem w dostępnej literaturze wszystkie znane formy krzyża: grecki, łaciński, św. Piotra Apostoła, św. Andrzeja Apostoła, widlasty, św. Antoniego Pustelnika, z uchwytem, prawosławny, ruski, gemmowy, żywy, wielkanocny, podwójny, potrójny, papieski, lotaryński, kardynalski, kolisty, celtycki, celtycki wielki, laskowany, trójlistny, liliowy, kotwiczny, młyński, strzałkowy, zdwojony, jerozolimski, koptyjski, maltański, kawalerski, świętego Ducha, św. Jerzego, św. Filipa, św. Jakuba, św. Patryka, św. Benedykta, wywyższony, ze stopniami, monogramatyczny, ukryty w znakach kotwicy, ormiański chaczkar, burgundzki, z San Damiano (św. Franciszka), kiotny, ćwiekowy, hugenocki, czerwony…

Nie znalazłem tej formy, która przypomina kształt pałacu/zamku w Mierzęcinie na wspomnianej mapie. Inaczej – żadna forma czy kształt ww. krzyży nie pasowały do mierzęcińskiego  „różanego krzyża”.  Gdyby złożyć kompilacje, kilku z nich – może by coś z tego wyszło. Ale to już by była pewnego rodzaju „tania” hybryda – niezgodna z faktami historycznymi.

Ale nigdy się nie należy poddawać w poszukiwaniach…. Po kilku latach znalazłem pewien trop, był to autentyczny  przypadek…..

Będąc na wyjeździe służbowym (delegacji) w rejonie Dolnego Śląska (powiat bolesławiecki) w miejscowości Wykrot, w starym zaniedbanym parku, w zasadzie na jego skraju – zobaczyłem coś co mnie zamurowało – kamienny przechylony krzyż i pierwsze moje skojarzenie przywołało kontur pałacu w Mierzęcinie – z tej kartki papieru – fragmentu mapy, która mi wypadła w maju 1999 roku. Zobaczcie i oceńcie Państwo sami.

zdj.3

Brakowało tylko jednej rzeczy w tym krzyżu – jego podstawy – może jest zakopana w ziemi……

Takie monolityczne, surowe, proste, kamienne (wykonane z granitu, bazaltu, piaskowca, wapienia, gnejsu) formy w kształcie krzyża występują na  terenie prawie całej Europy, od północnych Włoch po kraje Skandynawskie i od Hiszpanii aż po Kaukaz. Szacuje się, że ich ilość wynosi ok. 7 tysięcy, z czego około 4 tysiące w Niemczech. W Polsce zachowało się około 700 kamiennych krzyży (w około 400 miejscowościach).  Występują głównie na terenie województw: dolnośląskiego, opolskiego, lubuskiego i śląskiego.

Jedną z głównych funkcji (symboliki) tych krzyży kamiennych była…. pokuta i pojednanie  (Sühnekreuze) i były związane z dawną jurysdykcją czyli prawem sądzenia, posiadane przez dany podmiot uprawnienie do rozpoznawania i rozstrzygania danych spraw, tj. orzekania w danej sprawie. Miały też inne znaczenie – pamiątkowe – na pamiątkę nieszczęśliwego śmiertelnego wypadku, klęski żywiołowej, rozebrania kościoła; dewocyjne – w miejscach straceń, w miejscach jakiegoś tajemniczego kultu…. w mniejszym stopniu – graniczne, dekoracyjne, wotywne, nagrobne czy znaki wojskowe.

Były one fundowane przez zabójców jako element pojednania z rodziną ofiary. Zwyczaj ten panował w Europie Środkowo -Wschodniej pomiędzy XIII a XVII wiekiem. Średniowieczne kodyfikacje prawne zaliczały nieumyślne zabójstwo do kategorii przestępstw mogących podlegać rozstrzygnięciu według systemu kompozycyjnego (compositio). Możliwość takiego postępowania wynikała z przyjęcia zapisów prawa sasko-magdeburskiego. W XIII-wiecznych kodyfikacjach prawnych zapisano: – Kto zabije umyślnie, wedle prawa ma być karany. Kto zabije przygodnie, że jawne to będzie, gardła tracić nie powinien, tylko zapłacić.

Krewni zabitego tworzyli solidarny związek rodowy, który ścigał zabójcę. Z drugiej strony zabójca zasłaniał się swoimi krewnymi, co doprowadzało do powstania stanu wrogiego między dwoma związkami rodowymi, mogło dojść do krwawej zemsty. Równocześnie wraz z ograniczeniem krwawej zemsty rozwijała się tendencja do jej zastąpienia ugodą stron – pojednaniem. Krwawa zemsta nie leżała jednak w interesie władcy danego terytorium, dlatego realne korzyści w pogodzeniu dwóch zwaśnionych stron wnosiło jedynie tzw. pojednanie, które było bodźcem do wykształcenia się systemu kompozycyjnego. Winnym zabójstwa umożliwiały one zawarcie ugody z rodziną ofiary, jeśli ta wyraziła taką wolę. Sprawca pozbawienia życia drugiego człowieka, zobligowany był do stosownego zadośćuczynienia, którego rodzaj i wymiar ustalał sąd, przed którym spotkał się zabójca z bliskimi zabitego. Dodać należy, że stryczka czy szubienicy uniknąć mógł jedynie sprawca zamożny, gdyż obowiązki jakie na niego nakładała umowa pokuty wiązały się z ogromnymi zazwyczaj kosztami, które mogły go doprowadzić do ruiny finansowej.  „Zamożny zabójca” zobowiązany był do przekazania rodzinie zamordowanego (zabitego) tzw.  „główszczyzny” – tzw. ”kary głowy” (łac. poena capitis; niem. „Wergeld”) czyli określonej sumy pieniędzy. Następnym obowiązkiem było złożenie na rzecz kościoła w postaci ustalonej w umowie – daniny – np. wosku do świec czy zamówienia określonej liczby mszy zadusznych w intencji zabitego i partycypowania w kosztach jego pogrzebu. Pokutnik był zobowiązany do peregrynacji osobistej – na boso…. lub opłacenia jego zastępcy do jednego z ówczesnych miejsc pielgrzymkowych: Rzym, Jerozolima, Akwizgran, Wilsnack, Santiago de Compostela. Ostatnim aktem  było ufundowanie krzyża pokuty/pojednania, lub kapliczki  pokutnej/pojednania lub Marter („tortur” –  krucyfiks lub kapliczka z przedstawieniem ukrzyżowania Chrystusa lub męczeństwa świętych), który miał skłaniać do modlitwy za duszę zabitego i być potwierdzeniem zrealizowanego aktu pojednania….Przy krzyżu następowało pojednanie zabójcy z rodziną ofiary. Dziwne to wszystko, ale prawdziwe ….pytanie – a gdzie sumienie zabójcy?

Na krzyżach kamiennych pokutnych spotkamy różnego rodzaju ryty – interpretowane są one jako narzędzia zbrodni lub atrybut zawodowy ofiary, a na niektórych krzyżach wyryte są także: daty, napisy (opisy dokonanego zabójstwa…) lub postacie ukrzyżowanego Chrystusa. Najczęściej spotykane na krzyżach pokutnych ryty to: miecz, nóż lub kordy, sztylet, topory, kusza, łuk, strzała, ciupaga, włócznia, halabarda, szabla, widły, łopata, cep, sierp, kielich, stopy, młot, widły, pałka, waga, nożyce, koła, tarcze, twarze, dłonie, pługi, pistolety.

zdj.4

Tak między nami – literatura na ten temat jest uboga – w najpoważniejszych źródłach, przytaczana bibliografia nie przekracza kilkunastu pozycji, z tego wiele jest niemieckojęzycznych…..mnie zachęciło to do nauki tego języka…

Podsumowując – w germańskim prawie karnym każdą winę można było odkupić pieniędzmi. Nawet w przypadku nieumyślnego spowodowania śmierci zabójca mógł się pokajać i uniknąć krwawej zemsty ze strony członków rodu zabitego, jeśli zapłaci….

Ta ugoda „pokuta, forma odpowiedzialności” za zabójstwo, która wyłoniła się z germańsko-pogańskich zwyczajów, przetrwała przez całe średniowiecze. O ile jednak w okresie germańskim rekompensatę materialną stanowiło prawo, o tyle w średniowieczu cena zmarłych była, że tak powiem, ustalana….. tanio duchowo. Nawet jeśli niektóre z aktów ugody (pokuty) miały wyłącznie kościelny charakter, nie należy zakładać, że kościół angażował się w prywatnoprawną materię postępowania sądowego. Sympatię kościoła należy tłumaczyć średniowiecznym sposobem myślenia, według którego morderca był odpowiedzialny za zbawienie swojej ofiary i dlatego był zmuszany czy zobowiązywany do łożenia na najróżniejsze „Seelgeräten”  – „narzędzia duszy” – działania prowadzące do zbawienia duszy zabitego….a zabójca? Nie znalazłem nigdzie tego co go czeka. No wszak odkupił swój zły czyn za …pieniądze.

Jeśli chodzi o interpretację pochodzenia krzyży pokutnych/pojednania, pole do popisu ma jak zwykle wyobraźnia. Ludzie otoczyli te nieme zagadki minionych dni legendami. Oprócz symboliki pokuty i pojednania …są uważane za symbole morowe, tortur,  graniczne, znaki sprawowania sądów, w których mogły zapadać wyroki życia i śmierci, miejsca tajemnych spotkań różnych bractw,  drogowskazy wojenne, występowania dziwnych zjawisk pogodowych, miejsca ratunku a zarazem nieszczęść, śmierci czy pielgrzymek, ukrytych legendarnych i poszukiwanych do dziś mitycznych skarbów….. No cóż – każda głowa, a w zasadzie umysł, kiedy kładzie się spać, lubi zostawić po sobie krzyż codzienności, który nosi imię – wyobraźnia….

O tym, że wokół wielu tych krzyży krążyły i nadal krążą – mniej lub bardziej niesamowite – legendy, nie powinno – jak sądzę – nikogo dziwić, a niektóre z nich mogłyby stanowić z pewnością znakomity materiał do powieści czy filmów science fiction, thrillerów, a nawet horrorów. Dla przykładu na terenach Pomorza, Kujaw, Wielkopolski, Lubuskiego, Dolnego Śląska swego czasu zamieszkiwanych głównie przez niemiecką ludność, przetrwały do dziś ….ciemne przekazy tamtejszych dziwnych wydarzeń. Mówi się, że wokół tych krzyży, coś się dzieje. Uważa się, że może to być duch błąkającego się zabitego i na odwrót – zabójcy, zazwyczaj  utożsamianego z bezbożnikiem, wolnomyślicielem czy niedowiarkiem. Ludzie wierzyli, że musiał podpisać własną krwią cyrograf i zaprzedać swą duszę diabłu, w zamian uzyskując niebotyczne bogactwo. Nigdy nie mógł zaznać biedy, gdyż pieniędzy miał zawsze pod dostatkiem. Co więcej, dzięki konszachtom z diabłem posiadał rzekomo dar jasnowidzenia – zawsze wiedział co się w jego posiadłości działo, oraz bilokacji – nawet podczas jego nieobecności, gdy ktoś próbował zrobić coś nie po jego myśli – mógł nagle ukazać się temu komuś w myślach (w czasie dnia) czy jego snach i „milczeniem i wzrokiem swym” go przestraszyć. Postać ta (duch zabójcy), zawsze była „bogato” ubrana, często ją widziano z kielichem wina w ręce, lub prawą ręką ułożoną w okolicach serca i dłonią włożoną pod zazwyczaj czarne odzienie. Często widziano go też jako zjawę w czarnym, długim płaszczu, kozią bródką na twarzy, kapturze lub cylindrze na głowie ….”obchodził swe dobra razem z groźnie wyglądającym psem lub jadąc przepiękną karetą ciągniętą przez czarne rumaki, którym z pysków buchał ogień

Taka to „mgła” tych legend , które dotyczą krzyży pokutnych/pojednania. Ich symbolika jest doskonałym narzędziem w dziedzinie badań kulturowo-historycznych czy kartograficznych, świadkami niemieckiego życia oraz zabytkami dawnej kultury, ale także, ze względu na różne techniki ich wykonania, niezwykłymi świadectwami historii dawnej sztuki kamieniarskiej. Niestety, wiele z nich znalazło w późniejszych czasach inne zastosowanie, na przykład jako kamienie do fundamentów budynku, czy też kamiennych umocnień brzegów rzek… smutne ale prawdziwe.

W mojej świadomości  mierzęciński „krzyż różany” ( inaczej …..różokrzyż) zamienił się w„krzyż pokutny/pojednania”, a kształt konturów pałacu na mapie odpowiada jego formie. Pozostaje do wyjaśnienia tylko podstawa tego krzyża – ta niezgodność rzeczywistości z grafiką starej mapy. Dlaczego tak pokazano kontur pałacu/zamku w niezgodzie z prawdą oczywistą…? Znak dla kogoś, symbol czegoś, przesłanie, oznaczenie, jakaś przepowiednia czy legenda, może jakiś nieznany fakt przeszły czy przyszły, a może…. .

Mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi tę moją interpretację tej symboliki – tak postrzegam ją zmysłowo. Zastąpienie jednego znaku/pojęcia innym, jest trudne, niejednoznaczne i często jest symbolem duchowych, poza realnych prawd. Jest to znak odnoszący się do innego systemu znaczeń, niż do tego do którego bezpośrednio się odnosi. Ale żeby było to bardziej wyraziste, oddające jego prawdziwą „naturę”, przedstawiona interpretacja, wskazuje na dwupłaszczyznowość jej znaczenia i jakąś zamierzoną historycznie zagadkowość. Uważam, że to co przedstawiono bezpośrednio (ten kontur pałacu na mapie, który odbiega od stanu faktycznego), jest jakimś znakiem głęboko ukrytych, może osobistych, często niejasnych „ treści” historii rodu von Waldow,…. Chyba mających kierować ku nim myśli byłych, obecnych czy przyszłych osób związanych z tym miejscem – z Mierzęcinem. Tak- istotnej prawdy szuka się poza warstwą zmysłową. Umówmy się – symbole są pewnymi znakami umownymi, które w różnych kulturach na przestrzeni historii otwierają możliwość różnych ich rozumień i interpretacji – to odróżnia symbol od jednoznacznej alegorii. W człowieku i jego postępowaniu też widzę jakąś symbolikę – w gestach, ubiorze, ruchach, zachowaniu, czynach – nie ważne czy to kobieta czy mężczyzna – tak samo jak w przyrodzie czy przestrzeni, która mnie otacza. Ta moja przypadłość nigdy nie zawiodła mojego słuchu, wzroku, wyobraźni… tego tchu dni dzisiejszych, przeszłych i chyba przyszłych i wiem, że nigdy się nie ukrywała pośród potoku różnych moich myśli. Ona siedzi koło mnie, otula jak matka małe dziecko, jest takim widzialnym znakiem w każdej sekundzie doby – cieniem – może jakichś oskarżeń i win, a może prawdy i dobra? Jest taką magiczną ciszą, która dobrze mnie zna i znajduje we mnie to co jest zagubione od lat, która świadczy o tym, że coś zawsze należy naprawić aby dążyć do doskonałości …i wiem, że ciągle szuka tego czegoś – prawdy.

 Rozdział III – ”„Dwanaście”… i…. brakujący  punkt…”

 Nie mam umysłu humanistycznego, historycznego, biologicznego, chemicznego…..mam matematyczny i chyba dlatego we wszystkim na co patrzę (od dziecka….), widzę liczby, funkcje, całki, pochodne, prawdopodobieństwa, permutacje, plusy, minusy, dzielenia, mnożenia, równości, nierówności, wzory, wykresy, przekształcenia przestrzenne, figury geometryczne, kreski, kąty, bryły, kształty, rzuty, mapy, ich legendy, symbole… itd. itp. Nigdy nie miałem kłopotu z tą dziedziną nauki, z innymi było  bardzo różnie….

Mój świat – to jakaś dziwna matematyka. Pierwsze słowo – według relacji moich rodziców, które powiedziałem było „dwanaście”. Moja mama mnie przewijała, miałem wtedy dwa lata – łóżko na którym to robiła było naprzeciwko ściany w pokoju, na której wisiał zegar – wskazywał godzinę dwunastą…. Moi rodzice do dziś to pamiętają…. Żyją do dziś … mama ma 92 lata, tata ma 95 lat… to moje największe Szczęścia (patrz  – „Mierzęcin w białym tle – opowieść wigilijna” – link – http://wandamilewska.pl/?p=14518 )

Jak spojrzymy na krzyż  „geometrycznym”  okiem możemy w nim policzyć dwanaście kątów – jeżeli mamy jego formę dwóch przecinających się belek (wydłużonych prostokątów) – policzymy osiem kątów prostokątnych wewnętrznych i cztery kąty proste zewnętrzne, które okalają jego tzw. serce. W przypadku „krzyża pokutnego/pojednania” – ilość kątów jest taka sama (dwanaście) – ulega zmianie jedynie ich prostokątność, ze względu na formę, którą „wykuł” czas historii.

W magicznym parku w Mierzęcinie w jego wschodniej części znajduje się krąg Dwunastu Dróg, inaczej (historycznie) zwany  „Laskiem Dwunastu Dróżek” („Zwölfweg”). Jego środek (serce), który sam osobiście wytyczałem, wyznacza krąg o średnicy ok. 2 mb. wybrukowany czerwonym kamieniem polnym.

zdj.5

W samym jego środku, pod kamieniami jest wbity przeze mnie osobiście metalowy pręt, który wyznacza jego idealny środek … och ….powracają wspomnienia.

W żadnych zapiskach historycznych nie znalazłem informacji na temat pochodzenia nazwy „Lasku Dwunastu Dróżek”. Przyjąłem liczbę 12 (dwanaście) za symbol tego miejsca, a kluczem do takiej interpretacji … jest 12 (dwanaście) kątów „krzyża pokutnego” symbolizującego kształt pałacu na starej mapie. Odległość miedzy tymi punktami wynosi ok. 381,5 – 382,0 metry…. Jak ktoś chce może to sprawdzić… pytanie czy wie gdzie jest tzw. środek serca krzyża pokutnego/pojednania, symbolizującego kontury pałacu ze starej mapy…

12 (dwanaście) – jest liczbą naturalną. Liczba 12 była bez wątpienia w oczach ludzi idealną jednostką miary czasu i przestrzeni – liczbą znaków zodiaku i kluczem do systemu dwunastkowego. Przedstawiana za pomocą koła o 12 promieniach, wyraża ona całokształt czasu, godziny dnia, godziny nocy, miesięcy…  Kiedy zagłębiamy się w historię starożytności, odnosimy wrażenie, że nasi przodkowie wszystko mierzyli i szacowali posługując się liczbą 12. Uważano ją za liczbę super doskonałą, symbol „kamienia filozoficznego”, kompletności i boskiego kręgu, który krąży we wszechświecie. Dwunastokątna budowa wszechświata, obecność liczby dwanaście w wielu rzeczywistościach życia oraz tradycjach religijnych i duchowych zostały odnotowane przez wielu badaczy.

Liczba 12 oznacza  „Boży Porządek”, który jest doskonały, który obejmuje wszystkich ludzi – to osiągnięty cel, całość, pełnia. To symbol władzy. Oznacza także niewinność, skromność, dziewictwo, łaskę, miłość i spokój. Jest liczbą szczęśliwą i świętą.

W symbolice ludowej oznacza godzinę duchów…..

„Dwanaście” to kolejna kluczowa liczba biblijna. Przewija się wielokrotnie tak przez Stary, jak i Nowy Testament. Tyleż było synów Jakuba, Józefa, pokoleń Izraela, apostołów, gwiazd w koronie apokaliptycznej Niewiasty (dziś jest to symbol Unii Europejskiej…). To właśnie w Apokalipsie św. Jana dwunastka znalazła szczególne zastosowanie. Jest to bowiem liczba dopełnienia, końca, ostatecznego rozwiązania. Najmłodszy z ewangelistów wspomina ją m.in. w opisie Nowego Jeruzalem. Miasto to miało mieć 12 bram, z których każda wykonana była z dwunastu pereł, dwunastu aniołów stróżów, dwunastu fundamentów z wypisanymi imionami tyluż apostołów. Stojące pośrodku miasta drzewo życia da co miesiąc dwanaście rodzajów uzdrawiających narody owoców…. mamy 12 chlebów na stole przed zasłoną Arki Przymierza, tyleż koszy z ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych.

Oprócz powyższych przykładów mamy – 12 tytanów Hezjoda, 12 Traków zabitych przez Diomedesa,  12 jeńców poświęconych przez Achillesa, 12 uczestników zwiadu Odysei, 12 niewolników mielących zboże, 12 niewiernych i straconych pokojówek w domu Odyseusza, 12 królów trackich, 12 koni Agamemnona do pojednania z Achillesem,……., 12 etapów życia ludzkiego według buddyzmu, 12 półtonów oktawy, 12 jaj w tuzinie, 12 cali na stopę, masońskie majestatyczne -12, 12 uczniów Konfucjusza, 12 parów Karola Wielkiego, 12 marszałków Napoleona, 12 odnotowanych pojawień Jezusa po jego śmierci…… w Skandynawii, Wielki Odyn miał 12 nazw – uosobionych atrybutów, Kabaliści mieli szacunek dla 12 permutacji tetragramu, proporcje egipskich rzeźb, czy duże czy małe, były wielokrotnością liczby 12, w zwykłym opakowaniu kart do gry jest 12 figur …..

Wspólnym motywem we wszystkich tradycjach sekretnych szkół, zakonów, stowarzyszeń, bractw, sabatów, spotkań mistycznych,…. itd. itp….. jest też liczba dwanaście – jest 12 uczniów, rycerzy lub zwolenników otaczających jakieś …Mistyczne Bóstwo – mistrza. Może liczba 12 jest jakimś kodem?, między innymi, dla 12 miesięcy w roku czy znaków zodiaku, przez które symbolicznie porusza się słońce -” jakiś mistyczny Architekt Świata – wczorajszy i dzisiejszy, który uważa się za niepokonanego i nieomylnego…..” – symbolizowany jest jako ten …. Jeden… czyli dwanaście plus jeden równe trzynaście. To dwanaście mistycznie jest związane z trzynaście (ta liczba ma charakter ezoteryczny – cechą wierzeń zwanych potocznie wiedzą tajemną, bardzo hermetyczną, zamkniętą, przekazywaną jedynie wybranym osobom utajnioną dla części wierzeń danej doktryny, przekazywane jedynie wybranym uczniom przez mistrza….). Trzynastką jest dwunastka dopełniona przez jeden. Istnieje 12 Jurorów i jeden sędzia – 13 jest mistrzem z 12 uczniami. 13 jest doświadczeniem 12 znaków zodiaku. W słonecznym kalendarzu Gregoriańskim istnieje tylko 12 miesięcy, ale w kalendarzu księżycowym istnieje 13 miesięcy. 13 reprezentuje księżyc – czyli światło (gdy jest jego pełnia) w ciemności…. często budzące strach, lęk i grozę. Może dlatego 13 jest propagowane w popularnej-kulturze jako numer pecha? To ma być pech dla nas, ale nie dla wtajemniczonych, którzy rozumieją swoje mistyczne właściwości….ale też się chyba zagubili i nie są szczęśliwi, albo udają że są…..

Dla mnie ten „jeden” – czyli dopełnienie liczby dwanaście był tym trzecim brakującym punktem – znalazłem, a w zasadzie odczytałem go po latach…. na starym cmentarzu poniemieckim w Mierzęcinie… na grobowcu – mauzoleum rodu von Waldow.

zdj.6

To był dziwny dzień październikowy – jego końcówka – 31 dzień, słoneczny, ale chylący się do zmroku – godzina … może dobrze po siedemnastej (17)…..2001 roku. Słońce już wyraźnie gasło, pozostawiając jeszcze w złoto-rudawo-brązowych liściach drzew magicznego parku swe barwy, a niebo zdawało się zniżać, ścieśniać i dusić światło dnia,… i coraz bardziej ku ziemi przybliżać. Doczekałem tego momentu, aż pojawił się księżyc i naprzeciwko niego, naprzeciw… gwiazda jedna i  druga błysnęła i już po chwili były ich tysiące, może miliony i zaczęły mrugać.

Gdzieś tam w oddali było słychać pohukiwanie sowy… Mój syn (kilkuletni chłopiec, pod opieką Pani Krystyny i jej męża – Pana Stanisława), biegał z latarką po tym starym cmentarzu i dbał o to, żeby ta bardziej pielęgnowana w Polsce niż w Niemczech tradycja (pamięci o zmarłych …) nigdy nie zniknęła … biegał z zapałkami i zapałał znicze na tych dobrze ponad 100 letnich grobach… tych już  nieobecnych … zapomnianych przez ducha historii i czasu… Cmentarz wyglądał tajemniczo, a rodzinny grobowiec von Waldowów – w tej poświacie lekko zamglonego księżyca- majestatyczny, monumentalny … i nie da się ukryć …mroczny, budząc strach …i coś mi odkrył – może nie w tej chwili, ale dopiero po latach,….  pokazał  ten brakujący trzeci punkt na tympanonie zniszczonej już elewacji, na portyku wejściowym.

Miałem wrażenie, że otoczyły mnie jakieś dziwne postacie, które w pewnej chwili zaszły mi drogę, banalne – otuliły swym okryciem, jakby cieniem ….., a w zasadzie wskazywały kierunek do grobowca, który przecież znałem.  Te moje myśli czy zjawy były dziwnie ubrane…. Widziałem kobiety – miały suknie różowe, jasne, chyba delikatne, mężczyźni czarne, dziwne przebranie i pamiętam jedno – cylindry na głowie i palący cygaro … widziałem ten błysk palącego się tytoniu … lekko czerwony. Były też dzieci, na biało ubrane. Nikt nie był agresywny czy zły, wręcz delikatny – i tacy jakby  szukali mego wzroku  i coś chcieli wskazać, powiedzieć … i patrzyli na mnie i cicho szeptali …..„spójrz tam – jesteś blisko, nie w oddali… i… w serce się wryje i w myśli zapisze…..”  Och, pamiętam te słowa, czy szepty do dziś – tak było…Boże, a może to tylko wrażenie moich wspomnień? Absolutnie nie … i chyba dlatego dzisiaj dla Państwa opisuję te wydarzenia….

Wróćmy do rzeczywistości. Pierwszy cmentarz w Mierzęcinie znajdował się na terenie przykościelnym – wokół zbudowanego w 1715 roku ewangelickiego kościoła, gdzie w krypcie pod nawą chowano właścicieli majątku. Obecny cmentarz (cmentarz poniemiecki i ….dzisiejszy – nowy po jakimś okresie – w znacznej części tzw. komunalny) powstał na początku lat 60. XIX wieku przy południowo-wschodniej granicy folwarku wokół wybudowanego prawdopodobnie w 1865 roku grobowca rodziny von Waldow (po śmierci  Wilchelmine von Waldow – mamy Roberta von Waldow – budowniczego pałacu – Schloss Mehrethin), do którego przeniesiono z kościoła sarkofagi wcześniej zmarłych właścicieli. Wynika z z tego, że grobowiec powstał dwa lata po wybudowaniu pałacu (1863 rok). Ciekawe kto był jego architektem, tak jak do dzisiaj nie wiemy do końca, kto projektował pałac? Dla przypomnienia – wymienia się trzech architektów (patrz „ Mierzęcin i to co zaciera czas” link http://wandamilewska.pl/?p=13107 ).

W latach 70. i 80. XX wieku grobowiec został kilkakrotnie splądrowany, a trumny porozbijane (informacje z przekazów  ikonograficznych). Chyba sprawdza się teza,  że świętość cmentarna posiada dwojaką postać – jest nośnikiem dwóch znaczeń „sacré” i oznaczającą zarówno „święte” w sensie pozytywnym (pozwalające nawiązać relację z Bogiem), jak i „przeklęte” (ale przez ludzi). Ta dualizacja cmentarnego „sacrum” powoduje , że przestrzeń ta – mimo, że usakralizowana, poświęcona – jest dla żyjących obszarem – braku szacunku, jakiejś niepohamowanej historycznej nienawiści dla osób tutaj pochowanych… i niezrozumiałego dla mnie aktu wandalizmu (patrz: „Mierzęcin – mroku cień” link http://wandamilewska.pl/?p=14150). W połowie lat 90. XIX wieku potomkowie rodziny von Waldow uprzątnęli jego wnętrze, a szczątki zmarłych i trumien zakopali w gruncie wewnątrz grobowca. Żeliwna tablica inskrypcyjna przed grobowcem (udokumentowana fotograficznie w 1989 roku ) zniknęła…. Pozostała żeliwna trójkątna tablica na tympanonie wspartym na sześciu ceglanych kolumnach (tynk już odpadł….) – symetrycznie ustawionych po trzy z każdej strony wejścia do grobowca.

zdj. 7

Sentencja na tej trójkątnej żeliwnej tablicy  „HERR! DEIN WILLE GESCHEHE” „PANIE ! TWOJA WOLA SIĘ DOKONAŁA” najlepiej oddaje smutny efekt przemijania – a czas nam się odwdzięczy za to…my też będziemy kiedyś na tej ziemi zapomniani i nic po nas nie pozostanie…

Grobowiec jest mocno zniszczony, ściany w znacznej mierze pozbawione tynków, a jego pozostałości osypują się w sposób dramatyczny, podobnie jak lica cegieł na portyku wejściowym, tympanonie czy kolumnach,… otwarty z drzwiami drewnianymi (jeszcze z żeliwną klamką, zamkiem i szyldem…..)  pokryty mchem i glonami, dwa okna wewnątrz zakratowane, zardzewiałe… cały ten mroczny symbol przemijania….. porośnięty bluszczem.

Dopiero po wielu latach odkryłem…”co się wryło w serce i w myśli zapisało” – to była ta żeliwna trójkątna tablica (prostokątna) – brakujący trzeci punkt.

Bez względu na to, czy weźmiemy pod uwagę geometryczny aspekt trójkąta, czy mistyczny i mityczny aspekt trójcy, liczba trzy (3) jest łącznikiem i zasadą tworzenia. To odkrył Pitagoras. Narodziny, życie i śmierć – to trzy etapy ludzkiej egzystencji i niewątpliwie przychodzą na myśl w związku z liczbą trzy (3). Tak więc, według trzech zasad istnienia życie znajduje się w środku, a narodziny i śmierć na przeciwległych końcach. Są one niczym drzwi, przez które musimy przejść, żeby wejść i wyjść. Połowa drzwi to kolejny aspekt tej liczby – na przykład, jeśli narysujemy punkt albo linię na horyzoncie, która oddziela niebo od ziemi albo niebo od morza, znajdziemy się w świecie liczby trzy (3). Liczba trzy (3) jest właśnie tą iskrą, wewnętrzną energią, płomieniem, który się zapala, przynosi ciepło i światło, oświeca – jest symbolem ducha i rozumu. Trójka symbolizuje jakiegoś  boga, bóstwo, świętość, trójcę, sacrum, harmonię, siłę, słońce, owocowanie, wzrost, rozwój, medytację, szczęście, świadomość. W różnych kulturach liczbę trzy (3) uważa się za symbol nieba, Boga w opozycji do świata (ziemi). Trójka wyobraża doskonałość, symbolizuje czas, różne aspekty życia (duchowe, fizyczne i umysłowe), etapy życia (młodość, dojrzałość i starość). Jest to liczba doskonała, mistyczna, mitologiczna, święta. Dla pitagorejczyków była liczbą doskonałą, oznaczającą początek, środek i koniec.

Jednym z podstawowych dogmatów chrześcijaństwa jest ten o Trójcy Świętej. Trzy główne cnoty to wiara, nadzieja i miłość, trzy ważne obowiązki to jałmużna, post i modlitwa, trzy rady ewangeliczne to ubóstwo, czystość obyczajów i posłuszeństwo. Trzej królowie złożyli Chrystusowi trzy dary. Wiele działań w Biblii jest powtarzanych trzykrotnie. Jezus przepowiedział Piotrowi, że się go trzykrotnie zaprze, trzech mężów nawiedzało Abrahama, trzy lata nauczania Chrystusa, trzy dni między jego śmiercią a zmartwychwstaniem, Izajasz trzykrotnie wzywał do Boga. Nie tylko w Biblii te słowa powtarzane są trzy razy. Podobna do chrześcijańskiej – trójca – występuje w hinduizmie. Trimuti to jeden bóg w trzech osobach – Brahma – stwórca, Wisznu – życie, Siwa – zniszczenie lub śmierć. Inne religie mają triady, które są grupami trzech bóstw: triada ojciec-matka-syn w Egipcie: Ozyrys, Izyda i Horus; Zeus, Pluton i Posejdon w Grecji. Każdy z tych trzech bogów był przedstawiany z potrójnym atrybutem. Zeus miał potrójnie rozgałęzioną błyskawicę, Pluton trójgłowego psa Cerbera, a Posejdon trójząb. Trzej sędziowie świata podziemnego to Radamantys, Minos i Ajakos. Temat „trójki” to ocean opowieści. Wspomnę  jeszcze tylko o bogu słowiańskim Triglawie (Trzygław), którego kult utrzymał się w Szczecinie do XII wieku.

No cóż… złota rybka też (podobno) spełnia nasze trzy życzenia.

Reasumując – Trójka (3) – to liczba boska, oznaczająca pełność i doskonałość „sacrum”, a więc miejsce przeznaczone dla czegoś boskiego. Oznacz całość i kompletność. Kiedy się pojawia, sugeruje, że coś dzieje się w pełni, nie ma miejsca już na poprawki, jest prawdą, nie jest dziełem przypadku … ma jakiś logiczny sens – niesie za sobą jakiś symbol, znak ….jest jakimś kodem –  dla mnie „kodem trzech punktów”.

Dokładnie zmierzyłem na zdjęciach satelitarnych (2021 rok) odległości od punktu wejścia do grobowca – mauzoleum (tympanonie, na którym wisi ta trójkątna żeliwna tablica z inskrypcją) do „serca” krzyża pokutnego/pojednania (serca konturu pałacu/zamku) i do środka kręgu „ Dwunastu Dróg, inaczej (historycznie) zwany  „Laskiem Dwunastu Dróżek” („Zwölfweg”). To ok. 270 metrów. Przeciwprostokątna (zmierzona w 2002 roku) ma ok. 381,5 – 382 m

– zobaczcie to Państwo na Rysunku nr 8.

RYS8.kodtrzech punktów (1)

To trójkąt prostokątny – równoramienny. Przypadek? Czy zamierzona, przemyślana jakaś koncepcja jego  twórcy – powiązania pałacu/zamku – grobowca rodu von Waldow i kręgu „lasku Dwunastu Dróżek” – Kogo? Co ten trójkąt symbolizuje?    

 Pierwsza myśl moja – chyba zrozumiałem dlaczego Bernd Sigismund von Waldow (ostatni ordynat Mierzęcina) nie chciał być pochowany na starym cmentarzu ze swoją wcześnie zmarłą żoną Urlike von Winterfeld – wybrał magiczny, niepowtarzalny  park, zawsze uroczy o każdej porze roku – niczym nie obciążony, nie pokutny, poza dziwnym trójkątem, z dala od mrocznego i dziwnego grobowca… blisko kręgu dwunastu dróg, gdzie jedna droga prowadzi może do nieba……

Postscriptum – ”Nie pytaj więcej…”

             Dzięki Marii Żuk – Piotrowskiej (kopalni wiedzy historycznej) dotarłem do pewnej publikacji związanej z Mierzęcinem… fragmentu opisu z książki Jerzego Dyjecinśkiego „Kriegsgefangener Nr 159 wraca do domu” (Wyd. MON, W-wa 1972 rok). Dotyczy ona we fragmentach – losów jeńców Oflagu II C Woldenberg (Dobiegniew – ok. 5 kilometrów od Mierzęcina) – wydarzenia z miesiąca  lutego 1945 roku…..

„ Dojeżdżaliśmy do opuszczonego dworu i folwarku w Mierzęcinie. Piękny, biały dwór zapraszał przez otwartą bramę do swojego wnętrza. Nagi, bezlistny o tej porze roku park prześwitywał niebem miedzy gałęziami, kładąc od pni drzew fioletowe cienie na białą warstwę śniegu….. Nie było tu  żywej duszy. Jedynie stada wron, gnieżdżące się na wysokich drzewach, darły się na całe gardło, jakby swym krzykiem chciały nas odstraszyć…. Weszliśmy do wielkiej sklepionej sali, tonącej w półmroku uciekającego dnia. Mimo woli podnieśliśmy głowy na żebrowane sklepienia i kryształowe żyrandole zwisające od stropu do połowy wysokości sali. Gdy spojrzeliśmy w kierunku długiego stołu, który zajmował miejsce centralne, przerażenie – jakiego dotąd nie zaznaliśmy –  sparaliżowało nas. Wokół stołu leżały ludzkie ciała, zwisały z krzeseł lub foteli, opierali się zakrwawionymi twarzami na strzaskanych pociskami talerzach, wśród rozbitego szkła. Kawałki tynku odpadłe od ścian i rozbite pociskami szyby zgrzytliwie trzeszczały pod naszymi nogami, gdy podchodziliśmy bliżej, by się przypatrzeć tej makabrycznej scenie. Takie same martwe oczy, jak zabitych żołnierzy radzieckich ( sowietów….mój przypisek), patrzyły na nas z podziurawionych na ścianach portretów, jedynych świadków potwornej masakry. Nie spodziewając się zaskoczenia, padli bez oddania strzału. Nie było śladów żadnej walki! Zwykła rzeź dokonana albo przez wycofujące się oddziały Wermachtu, albo działających na tyłach dywersantów. Dziwił nas tylko brak śladów walki. Wyglądało tak, jakby wróg spadł z nieba. Kiedyśmy patrzyli na niedawnych zabitych… ogarnął nas lęk. Zaczęliśmy się bać tych trupów, pałacowej pustki i ironicznych uśmiechów z portretowych ram. Wybiegliśmy jak szaleni z tej ponurej komnaty-grobowca, przeskakując po parę stopni, żeby jak najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Robiło się już szaro, a przed nami była noc, prawdopodobnie bez dachu nad głową. Rwaliśmy do przodu ile sił , żeby jak najszybciej oddalić się od tej trupiarni….”

             Co tam się stało – nie wiem? Sowieci byli pewno pijani (gorzelnia na folwarku….), czego szukały oddziały Wermachtu… a może  to był oddział Himlera – Reichsfūhrera SS, który był zafascynowany ezoteryką, procesami czarownic, którego interesowała wszelka wiedza tajemna, magia i czary, symbolika pewnych miejsc i związanych z nimi osób. Stworzył specjalny oddział – VII Oddział Zarządu Głównego SS, bibliotekarzy, archiwistów, psychologów, psychoanalityków, bezwzględnych, doskonale wyszkolonych morderców spadających z nieba (chyba piekła) w brunatnych mundurach. Jak wspominają mu współcześni, Himler przeprowadzał eksperymenty. Przykładowo zamykał obok pokoju przesłuchań kilkunastu oficerów SS, a ci przez skupienie swych myśli mieli wywierać wpływ na przesłuchiwanego zdrajcę. Podobnie było przed atakiem na byłe ZSRR, gdy na zamku w Wewelsburgu pełnym tajemnych symboli urządzał wielogodzinne medytacje swych generałów.

Kompleks pałacowy w Mierzęcinie jest też pełen tajemnych symboli…..

Drogi Czytelniku …. W ciemnej dolinie, nigdy nie zaznaj lęku, zachowaj imię, bądź jak zapałka która się pali i nigdy nie trać nadziei – szukaj i odkrywaj prawdy. Przychyl temu światu kawałek dobrego nieba – nie tylko wtedy, kiedy marzysz czy śnisz. To słońce, ta przyszłość pokaże, gdy powieki historii zamknie czas – jaki byłeś dobry wśród nas.

Pamiętaj o jednym – Nie pytaj więcej….., lecz zacznij od tego by żyć pięknem życia, bo nie ma drugiego……

Robert Wójcik

ciąg dalszy wkrótce……

11,234 total views, 1 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.