MIERZĘCIN W BIAŁYM TLE – OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

MARZA5

Na zdj. współautorka Marzanna Leszczyńska

Zapraszam do wyjątkowo bogatego skarbca wiedzy o tradycji Świąt Bożego Narodzenia oraz wzruszających i niewinnych wspomnień Wigilii lat 60-tych dra Roberta Wójcika. Tym razem Pałac Mierzęcin będzie tylko tłem ale za to niekomercyjnie i niepowtarzalnie udekorowany, bowiem naturalność i oryginalność była, jest i zawsze będzie modna.
Poniższy niebieski link zawiera historyczne zdjęcia udekorowanego świątecznie Pałacu i można je oglądać przy dźwiękach muzyki.
Woj
Na zdj. dr R. Wójcik – administrator Pałacu Mierzęcin w latach 1998-2008 wraz z żoną Alicją będącą wówczas głównym specjalistą do spraw terenów zieleni w Pałacu Mierzęcin

 

Mierzęcin w białym tle – opowieść wigilijna…

 „…Uwierzymy kolejny raz

W jeszcze jedno Boże Narodzenie…”

(pastorałka „ Kolęda dla nieobecnych ”

autor tekstu :Szymon Mucha,

muzyka: Zbigniew Preisner,

wykonanie: Beata Rybotycka)

Amerykański pisarz – Daniel Gerhard Brown (ur. 1964 roku) – w swej sensacyjnej powieści „Anioły i demony”  opisuje historię Święta Bożego Narodzenia – a w zasadzie datę jego obchodzenia. Może na chwilę sięgnijmy do fragmentu tekstu tej trochę sensacyjnej powieści, gdzie główny bohater – profesor Robert Langdon – zwrócił się do swoich studentów w czasie wykładów na Uniwersytecie Harvarda :

„W chrześcijaństwie można znaleźć mnóstwo przykładów oddawania czci Słońcu.

– Przepraszam – odezwała się znów dziewczyna z pierwszego rzędu – ale ja przez cały czas chodzę do kościoła i nie widzę aby czczono tam Słońce.

– Naprawdę? –a co świętujecie dwudziestego piątego grudnia?

– Boże Narodzenie. Dzień narodzin Jezusa Chrystusa.

-Tyle, że zgodnie z Biblią Jezus urodził się w marcu, więc dlaczego świętuje się to pod koniec grudnia?

Cisza.

Langdon uśmiechnął się.

-dwudziestego piątego grudnia jest, moi drodzy, starożytnym pogańskim świętem Sol Invictus, Słońca Niezwyciężonego, które zbiega się z przesileniem zimowym. Jest to ten wspaniały okres w roku, kiedy Słońce powraca, a dni zaczynają być coraz dłuższe”.

Czy rzeczywiście, bohater powieści Dana Browna – profesor Robert Langdon ( między innymi ten sam bohater kultowej powieści „Kod Leonarda da Vinci” -2003 r. – przeniesionej na ekrany w 2006 roku miał rację? – czy była to tylko fikcja literacka? I tak … i nie – ale właśnie to magia tego dnia.

Powiedzmy sobie szczerze – dzień i rok narodzin Jezusa Chrystusa – to temat rzeka i najściślejsze umysły tego świata – od dwudziestu wieków nie ogarnęły tego tematu. Ale czy ważna jest data – czy ważny jest fakt?  Dla mnie osobiście Święta Bożego Narodzenia, to przyjście Boga – jest przyjściem nie pojętego dla mnie Nieskazitelnie Czystego Dobra, jakiejś nadziei – do człowieka – prostego, mądrego, ułomnego, zepsutego, chorego, zdrowego, biednego, bogatego, grzesznego, dobrego (jeśli tacy są…). W tym dniu, czy nocy – może się zmienić historia człowieka, jego życie – wszystko tylko zależy od niego, jak będzie to przeżywał. To Nieskazitelnie Czyste Dobro, wtapia się w ludzką duszę, ludzką naturę – daje promień nadziei, jakąś radość, że może wszystkie dni w roku będą takie jak ten,…. wyrwie nas z jakiejś niepojętej ciemności, otaczającego nas otępienia tego świata, czasu zaniku uczuć, wiary w cokolwiek co jest dobre … do którego w skrytości naszych myśli i czynów chyba chcemy dążyć – pytanie …czy rzeczywiście tego chcemy? Każdy z nas nosi na szyi klucz, który jest w stanie otworzyć wszystkie drzwi, do wszystkich „jasnych” pokoi, korytarzy, które są w naszej otaczającej rzeczywistości. Najgorsze jest to, że tym naszym kluczem – otwieramy zazwyczaj te „mroczne i ciemne” strony naszego życia. Czy świadomie czy nie nieświadomie? Nie wiem. Ten klucz, to nasze sumienie, to nasze serce, które w tym dniu – w dniu Narodzin Pana – otwiera się, łagodnieje, pokazuje jacy przy tym wszystkim jesteśmy mali, jak w jakimś obłędzie dryfujemy na łupinach orzecha w otchłani współczesnego świata – szybko, szybko.. prędzej…, brakuje nam czasu na zastanowienie się, jakiejś głębokiej refleksji, takiego pokłonu, pochylenia się nad wielką tajemnicą wielkości Świąt Boże Narodzenia.

Ta moja wizja jest może przywołaniem czasów mojego dzieciństwa, jak z niezwykłymi emocjami, bijącym sercem, wytrzeszczonymi oczyma, wypiekami na twarzy słuchałem jak moje starsze rodzeństwo- brat Krzysztof, zmieniając się od czasu do czasu w tym czytaniu z moją siostrą Hanią – czytali ze zdolnościami osobistych narracji i interpretacji aktorskich – treść – „Opowieści wigilijnej” angielskiego pisarza – Charlesa Dickensa (1812 – 1870) o oryginalnym  tytule – „A Christmas Carol” czyli „Kolęda prozą” (pierwsze wydanie 19 grudnia 1843 roku). Ja pochłaniałem w swoich dziecięcych wizjach każdy wiersz, każdy rozdział tej opowieści …. Ile razy mi się śniło to w nocy. To były najbardziej urocze chwile w moim życiu, te grudniowe czytania mojego rodzeństwa,…. i ten padający śnieg widziany za oknami, ta choinka, która czekała na balkonie na swoje świąteczne przybranie w dniu wigilii, no i te prezenty….

Mało kto wie, że ten wspaniały powieściopisarz, który w wielu swoich utworach dał wyraz wrażliwości na niesprawiedliwość, krzywdę społeczną, bezduszność praw wobec ludzi ubogich, był swoistym kronikarzem naszych dusz, naszych marzeń. Zrobił to w sposób niezwykły, zespalając romantyczną atmosferę baśniową a jednocześnie liryczną, z naszymi przyziemnymi troskami, zmartwieniami życia codziennego, nadziejami, na lepsze jutro, zmianami w naszym życiu. Ale żeby to zrobić, mieć ten dar od Boga czy znak – chyba najpierw trzeba upaść i zrozumieć swoje słabości – złe czyny. Gdy w październiku 1843 roku, ten 31-letni wówczas pisarz zasiadał do napisania tej niezwykłej powieści, autor między innymi „Olivera Twista” i „Klubu Pickwicka” tonął w karcianych długach, a „Opowieść wigilijna” miała być wybawieniem z tych kłopotów. Tak do końca nie wiadomo czy go wybawiła z tych ziemskich kłopotów, ale na pewno przyczyniło się to wspaniałe opowiadanie do „odrodzenia” postępowania wielu ludzi na tej ziemi, pokazując głębokie doświadczenie i przemianę skąpca Ebenezera Scrooge’a, zachodzącą w czasie nocy wigilijnej. Jest on samotnikiem, dziwakiem, nielubiącym ludzi, a dbającym jedynie o pomnażanie swojego majątku – jednym słowem skąpcem – złym człowiekiem. W noc wigilijną ukazuje mu się duch  Jakuba Marleya – jego zmarłego partnera w interesach, cierpiącego bardzo pod ciężarem łańcucha swoich win, który wręcz wykuł sobie za życia w swoim sumieniu. Ta wizyta ma uchronić Scrooge’a przed podobnym losem. Początkowo nieufny, Ebenezer zmienia zdanie pod wpływem wizyt kolejnych duchów: Ducha Dawnych Świąt Bożego Narodzenia, Ducha Obecnych Świąt i Ducha Świąt Przyszłych ……Pokazują one bohaterowi sceny z jego życia przeszłego, teraźniejszego i przyszłego – jakie to mądre – chciałbym tak bardzo aby taka wizja ukazała się wszystkim ludziom… Przerażony wizją samotnej śmierci, Scrooge pojmuje beznadziejność takiego trybu życia i nastawienia do innych ludzi, i ….staje się cud, staje się z powrotem szczodrym, dobrym, mądrym, uczciwym, wrażliwym i serdecznym człowiekiem, jakim był za młodu, przed śmiercią siostry, jedynej jak się zdawało osoby, która kiedykolwiek troszczyła się o niego….. Może ta troska o człowieka, o sąsiadów, naszych braci i siostry, naszych babć i dziadków, naszych mam i ojców, ciotek, wujów ….  jest jakimś znakiem dla nas…. zastanówmy się.  Tak nawiasem mówiąc to „Opowieść wigilijna” Dickensa była natchnieniem do napisania jej współczesnej wersji. A zrobił to Richard Paul Evans pisząc „Stokrotki w śniegu” i stał się „lekarzem dusz”.

A jacy my jesteśmy?….Wrócę jeszcze do czasów mojego dzieciństwa …. i przede wszystkim do mojego Mierzęcina, który dzisiaj jest w  białym tle, ale w moim sercu zawsze jest…..

A teraz trochę naukowo, historycznie, inaczej ….  . O dniu i roku urodzin naszego Pana Świata i tradycji świętowania jego przyjścia.

Klemens Aleksandryjski, filozof,  teolog, poeta pochodzący z II w. n.e., który przyjął chrześcijaństwo już jako osoba dorosła, chyba jako pierwszy próbował potwierdzić, czy ustalić dzień narodzin Chrystusa. W pisanym po grecku, dziele „Stromata” wskazywał na kilka dat: 28 sierpnia, 20 kwietnia czy 21 marca. Teolog wspominał również o listopadzie i maju, ale ani razu nie odnotował 25 grudnia. Wśród badaczy są także zwolennicy innej hipotezy. Bazując na niektórych pismach apokryficznych, ustalili datę zwiastowania Maryi – wieści o poczęciu Jezusa – na 25 marca. A stąd już prosta droga do wyznaczenia dnia narodzin Chrystusa. W rozważaniach o Trójcy Świętej wspomina o tym także Augustyn. Napisał: „Uważa się, że Jezus został poczęty 25 marca, na który to dzień przypadło także jego męczeństwo. Według tradycji przyszedł on na świat 25 grudnia” – mówi ks. prof. Mariusz Rosik, biblista i wykładowca Papieskiego Wydziału Teologicznego i Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten sam autor twierdzi jednak, że to …chyba nie jest prawda, to znaczy, że Jezus nie urodził się zimą. Dlaczego? – Według Biblii pasterze byli z owcami na łąkach, a grudzień w Judei to miesiąc zimowy, gdy owce pozostawały w stajenkach….

Świętowanie narodzin Jezusa 25 grudnia jest umowne, ponieważ w badaniach naukowych trudno wskazać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie ta data została przyjęta za moment narodzenia Chrystusa. Obecnie najpopularniejsze są dwie hipotezy: pierwsza, oparta na metodzie obliczeniowej, druga – religijno-historyczna. Pierwsza zakłada, że datę ustalono na podstawie zawartych w Biblii danych dotyczących chronologii życia Jezusa, druga zaś doszukuje się wpływu tradycji pogańskich na powstanie święta Bożego Narodzenia i zakłada, iż jest ono pewnego rodzaju przywłaszczeniem rzymskich Saturnaliów (święta Niezwyciężonego Słońca) obchodzonych w dniach 17-24 grudnia. Te zaś były wzorowane na greckich Kroniach (obchodzonych ku czci boga Kronosa). Saturnalia obejmowały obrzędy i zabawy symbolizujące powrót do Złotego Wieku, czyli okresu rządów Saturna, w którym ludzie nie musieli pracować, a ziemia sama rodziła obfite plony. Czy były takie czasy? – Aż trudno w to uwierzyć.

Najstarszym świadectwem obchodów Bożego Narodzenia jest wzmianka w kalendarzu świąt kościelnych (VIII Calendas Januarii Natus Christu I Bethlehem Judae – czyli chronografie rzymskim) z 354 r. dotycząca sprawowania liturgii tego święta. W początkowych wiekach chrześcijaństwa Boże Narodzenie obchodzone było w różnych terminach, wyznaczonych przez hipotetyczne daty narodzenia Jezusa. Ostatecznie jednak i nieprzypadkowo biskupi rzymscy wyznaczyli i zatwierdzili datę 25 grudnia jako święto Bożego Narodzenia. Miało być ono przeciwwagą dla obchodzonych w tym terminie, a więc w porze zimowego przesilenia, pogańskich uroczystości solarnych. Na Bliskim Wschodzie i w starożytnym Rzymie czczono perskiego boga słońca – Mitrę. Największe święto narodzin Mitry przypadało właśnie na 25 grudnia (Dies Natalis Solis Invicti – Dzień Narodzin Niezwyciężonego Słońca). W Rzymie z kolei był to czas świętowania narodzin bóstwa Sol Invictus. Kościół postanowił zaadaptować święto ku czci Sol Invictus do własnych potrzeb. Zamienił je w święto Narodzin Zbawiciela Świata, Chrystusa, który jest Światłością. I tak na cykl Saturnaliów nałożono chrześcijańską doktrynę.

Początkowo brak było zgody co do daty narodzin Chrystusa. Teorii było co najmniej kilka. Według nich w historii Boże Narodzenie „umiejscawiano” 6 I, 25 lub 28 III, 18 lub 19 IV,  20 V, 3 X, 4 XI, 17 XI. Ostatecznie na początku V wieku Kościoły Wschodu i Zachodu ustaliły wspólną datę – 25 XII. Zamiast zwalczać pogańskie praktyki, Kościół wypełnił je nową treścią. Było to posunięcie wielce udane. Pogańskie obrzędy związane z końcem roku były silnie ugruntowane i miały przeogromne znaczenie, zaś wyplenienie ich mogłoby stanowić nie lada wyzwanie. A tak obeszło się bez „większych” problemów. Obecnie w zależności od tego, jakim kalendarzem posługują się kościoły chrześcijańskie, Boże Narodzenie przypada bądź 25 XII (według kalendarza gregoriańskiego), bądź 7 I (wtedy wypada 25 XII według kalendarza juliańskiego).

Rzymscy chrześcijanie natomiast od połowy IV wieku świętowali tego dnia narodzenie swojego Boga, którego nazywali  Słońcem Sprawiedliwości. Okres ten był także czasem świętowania w wielu religiach pogańskich, „dla których był to czas magiczny”– np. największe uroczystości na cześć zmarłych przypadały na dzień “naszej” wigilii. Wśród plemion słowiańskich zamieszkujących tereny m.in. Polski dzień przesilenia nazywano “godami” albo “świątkami” i powiadano, że to “noc co gody styka”. Według “Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera określenie “Gody” wywodzi się od wyrażenia “od god”, co znaczyło w jednych stronach od Bożego Narodzenia, a w innych od Nowego Roku. Określenie “Godne Święta” było używane do końca XVIII w., a na wsiach jeszcze do początku XX wieku.

Przez wiele lat święta Bożego Narodzenia trwały osiem dni, od XVII w. – o połowę krócej i dopiero od 1775 r. przyjął się trwający do tej pory zwyczaj świętowania dwóch dni. W konsekwencji powiązań kultów pogańskich i religii chrześcijańskiej całemu cyklowi świątecznemu, trwającemu od Wigilii, przez Boże Narodzenie i Nowy Rok, aż po Trzech Króli, towarzyszą rozmaite „ochrzczone” rytuały pogańskie.

Początek świąt Bożego Narodzenia to oczywiście Wigilia (łac. słowa: “vigiliare”- czuwać; wigilia-czuwanie, straż nocna, warta), która jako osobny, kolejny uroczysty dzień cyklu bożonarodzeniowego została dodana do liturgii Bożego Narodzenia dopiero ok. 200 lat po ustanowieniu dnia narodzin Jezusa w chronografie rzymskim (25 grudnia), czyli w VI w. Według niektórych badaczy dzień wigilijny z uroczystą wieczerzą wyodrębnił się w Polsce dopiero w XVIII w. Obrzędy związane z Wigilią są bardzo zróżnicowane w zależności od wyznania, regionu, statusu społecznego świętujących czy też uwarunkowań historycznych. Według znanych powszechnie wierzeń ludowych w noc wigilijną ziemia otwiera się i ukazuje schowane w niej skarby, zwierzęta budzą się z zimowego snu, woda w studniach nabiera życiodajnych mocy itp. Dusze przychodzące z krainy śmierci przybierają postać zwierząt, a także ludzi, dlatego w tym dniu nie należało nikomu odmawiać gościny, a żebrakom jałmużny, trzeba też było dmuchać na stołki i ławy, zanim się na nich usiadło. Dla dusz zmarłych przygotowywano na stole dodatkowe nakrycie, ułamek opłatka, strząsano też dla nich kilka kropel wódki na podłogę. W całej Polsce zapraszano na Wigilię, symbolicznie, zwierzęta – była to forma przywoływania zmarłych.
Powszechnie znane jest powiedzenie: „Jaka Wigilia, taki cały rok”, dlatego też dobrze było obudzić się o świcie i szybko zerwać z łóżka, żeby przez cały rok być zdrowym; nie należało niczego pożyczać sąsiadom, aby z domu nie ubywało dóbr materialnych; kary cielesne wymierzane dzieciom miały zapewnić im zdrowie i dobry rozwój – niezależnie od tego od dzieci wymagano specjalnej grzeczności i dobrego zachowania, mówiąc że jeśli w wigilię zostaną ukarane, to pod znakiem kary upłynie im cały rok. W Wigilię nie wypadało wszczynać kłótni, należało natomiast okazywać życzliwość i darować urazy. Przed zapadnięciem zmroku dom powinien być skrupulatnie wysprzątany i udekorowany. Dawniej do dekoracji używano snopów zboża, podłaźniczek (gałęzi drzew iglastych, zawieszonych pod sufitem), później ich miejsce zajęła choinka. Zwyczaj dekorowania choinki pochodzi z Niemiec (gdzie znane były już od XV w.), na ziemiach polskich rozpowszechnił się w okresie zaborów. Początkowo choinka pojawiała się w domach mieszczańskich u rodzin pochodzenia niemieckiego oraz u ewangelików, z czasem drzewko zaczęli stawiać w domu także przedstawiciele inteligencji i mieszczaństwo polskie.
Na początku XX w. choinki pojawiły się na Pomorzu, Warmii, Mazurach i Śląsku. Natomiast we wsiach Polski wschodniej, południowej i centralnej choinki należały do rzadkości jeszcze w okresie międzywojennym. Kościół katolicki przyjął choinkę i nadał jej chrześcijańską symbolikę “biblijnego drzewa wiadomości dobra i zła”. Zielona choinka to przede wszystkim symbol życia. Za tym kryje się symbol drzewa rajskiego – utraconego, ale też odzyskanego przez narodzenie Jezusa Chrystusa, którego na choince symbolizuje światło. Jezus to światłość, która przyszła na świat. On sprawia, że utracony przez Adama i Ewę dostęp do tego „Drzewa Życia” jest na nowo przywrócony.

Kulminacyjnym punktem Wigilii jest uroczysta wieczerza, którą wyróżnia spośród innych biesiad świątecznych swoistą podniosłość, niezwykłość i…. niezwykła jest pora, w której się rozpoczyna – zgodnie z tradycją po ukazaniu się na niebie pierwszej gwiazdy – symbolu tej, która zaświeciła się nad stajnią betlejemską (gwiazda betlejemska, towarzysząca narodzinom Jezusa Chrystusa, była kometą Halleya widoczną w 12 roku p.n.e. lub kometą opisaną przez chińskich kronikarzy w 5 roku p.n.e.)

Wigilię rozpoczyna zwyczaj łamania się opłatkiem, wywodzący z dawnej południowoeuropejskiej tradycji wzajemnego obdarowywania się wiernych i duchowieństwa tzw. eulogiami czyli chlebem nie ofiarnym. Na obszarze Polski – z wyjątkiem części Pomorza oraz Warmii i Mazur, gdzie nastąpiło to później – zwyczaj dzielenia się opłatkiem przyjął się najpierw wśród szlachty, jednakże szybko rozpowszechnił się wśród innych warstw społecznych. Opłatki wyrabiane były przy kościołach i klasztorach, a najstarsze z zachowanych pochodzą z XVII w. i są cennym dokumentem obyczajowym. Przy stole wigilijnym powinna zasiadać parzysta liczba osób. Bogactwo potraw i “menu wigilijne” wynikały z zamożności rodziny i zróżnicowania regionalnego. Jadłospis wigilijny, zazwyczaj postny, bywał za to bardzo obfity, bo zwykle składał się z wielu potraw. Tradycyjnie dominowały dania ze zbóż (m .in. kutia), ryby, grzyby, ale też miód i mak, które to ułatwiały ponoć kontakt z zaświatami. Na stole musiały również znaleźć się ziemniaki, potrawy z kapusty, grochu, fasoli. W domach chłopskich pod koniec XIX w. wieczerze zazwyczaj były skromne np. zupa z dzikich gruszek, kapusta, potrawy z dodatkiem maku. U średniozamożnej szlachty jadano kutię, zupę migdałową, barszcz z uszkami, ryby, pierogi. Ludność podmiejska przygotowywała polewki, kluski z dodatkiem miodu i maku przyrządzone z żytniej mąki, groch, ziemniaki. W domach szlacheckich wieczerza wigilijna była prawdziwą ucztą, a podawano na niej np. trzy różne zupy, karpia, szczupaka, kutię dla służących. Kolacji wigilijnej towarzyszyły również różnego rodzaju rytuały, przesądy i wierzenia. Prawie w całej Polsce, również u rodzin, zamożnych potrawy wigilijne podawano w jednej misce na znak więzi łączącej współbiesiadników. Jedzono w całkowitej ciszy, co mogło i zwyczaj ten mógł mieć swoje źródła w odbywających się w milczeniu biesiadach zadusznych. Z czasem zwyczaju tego zaniechano, jednak nadal potrawy wigilijne spożywa się w spokoju, ze wzruszeniem i powagą. Niegdyś nie wolno było wstawać od stołu, dopóki wszyscy nie skończyli jedzenia, aby nie rozbiegły się kury, aby chleb i jadło “trzymały się domu”. W niektórych domach tradycja ta kultywowana jest do dzisiaj.

Po zjedzonej wieczerzy wigilijnej nadchodził czas, na który najbardziej czekały i nadal czekają wszystkie dzieci, czyli obdarowywanie się prezentami. Zwyczaj ten to również nawiązanie do rzymskich Saturnaliów. W dawnych czasach królowie obdarowywali swoich dworzan prezentami np. drogimi strojami, złotymi łańcuchami. Wspierali również szpitale, przytułki, klasztory, kościoły. Na dworach szlacheckich obdarowywano również służbę, a prezenty wymieniali między sobą wszyscy domownicy. Na ziemiach polskich tradycja wręczania prezentów rozpowszechniła się w XIX w. wśród mieszczaństwa pochodzenia niemieckiego. Natomiast na wsi zwyczaj występował rzadko i tylko w najzamożniejszych rodzinach – prezentami były głównie jabłka, pierniki, skromne łakocie. W zależności od regionu prezenty przynosili: św. Mikołaj (Polska centralna), konik Szemel (Warmia i Mazury), Stary Józef (Wielkopolska), Aniołek (Małopolska), Dzieciątko Jezus (Śląsk), Gwiozda (Kaszuby), Gwiazdor (Wielkopolska).
Na zakończenie tego dnia pełnego wydarzeń, wierni udawali się na pasterkę – mszę świętą odprawianą w kościele katolickim o północy. Do liturgii Kościoła wprowadzono ją w IV w. i najpierw celebrowana była w Jerozolimie i Betlejem, na ziemiach polskich znana jest od średniowiecza.

Nie sposób pominąć również jednego z najpiękniejszych bożonarodzeniowych zwyczajów, jakim jest śpiewanie kolęd. Nazwa kolędy jako popularnej dziś pieśni związanej ze świętami Bożego Narodzenia pochodzi od łacińskiego “calendae” i oznacza pierwszy dzień każdego miesiąca w kalendarzu juliańskim. Jednakże słowo „kolęda” zyskało dzisiejsze znaczenie dopiero w XVII w. Kolęda jako forma muzyczna przez wieki nosiła różne nazwy: w XV i XVI w. były to rotuły, w XVII w. symfonie, potem – pieśni, piosneczki, kantyki, w XIX w. pastorałki, czyli kolędy, które należało śpiewać w domach. Pierwsze ślady kolęd na ziemiach polskich można spotkać już przed XV w. głównie w misteriach i dialogach, jednak najstarsze zabytki datuje się na pierwszą połowę XV w. i były to pieśni przełożone z kancjonałów łacińskich, jak również czeskich. Za najstarszą uważa się “Zdrów bądź królu anielski “z 1424 r…….

……..I tu się kończą moje dociekania historyczne związane ze Świętami Bożego Narodzenia…….

A teraz powróćmy do świąt mojego dzieciństwa i do … mojego Mierzęcina.

Te moje święta……. to magiczny czas, jak będąc kilkuletnim dzieckiem, budziłem się rano w dzień wigilii. Praktycznie nie spałem (albo mi się to tylko wydawało) całą noc i cały czas pojawiały mi się w głowie duchy: Duch Dawnych Świat Bożego Narodzenia, Duch Obecnych Świąt i Duch Świąt Przyszłych  z „Opowieści wigilijnej”, którą wieczorem czytali mi mój brat Krzysztof czy moja siostra Hania (pamiętam jak na głowie miała urocze warkoczyki i piękne kokardy…). Spaliśmy wszyscy razem w pokoju, ale pamiętam – ja się budziłem pierwszy. W domu było już słychać odgłosy z kuchni, gdzie moja mama z babcią czyniły pierwsze poranne przygotowania do wieczerzy wigilijnej. Na krzesłach mieliśmy już przygotowane świąteczne ubrania. W pokoju, roznosił się jeszcze  delikatny zapach kleju, po pracach ręcznych mojego rodzeństwa, które dzień wcześniej przygotowywało przez siebie robione łańcuchy na choinkę i widać było jeszcze na podłodze drobne kawałki bibuły. Ale dawało się już wyczuć zapach choinki, zapach igliwia….. Jest ! wczoraj stała jeszcze na balkonie a dziś – już jest w domu – tata, już ją oprawił i wiedziałem, że już stoi w drugim pokoju na specjalnie przygotowanym miejscu….. i w swoim odświętnym ubranku, które mnie nieco uwierało, podchodziłem do drzwi pokoju, naciskałem klamkę i czując jej chłód w swojej dłoni, powoli, ze wzruszeniem otwierałem. Przez powiększającą się szparę ujrzałem stół zasłany białym obrusem i leżące na nim opłatki, w głębi drzewko….. które po pewnym czasie, było przez nas dekorowane przy współudziale mamy i babci…a po południu jarzyło się już blaskiem kolorowych lampek, przybrane bombkami, zabawkami, łańcuchami, bańkami, włosami anielskimi i złotą gwiazdą betlejemską na samym czubku, którą zakładał Krzysiu – mój brat, z racji, że był wysoki. To wszystko było przepełnione jakimś radosnym lękiem, aby nie spłoszyć tej tajemnicy, na palcach chodziliśmy po domu, a z kuchni było słychać po cichu śpiewaną kolędę „ W śród nocnej ciszy” przez moją mamę i babcię. Te zapachy dobiegające z kuchni, ten padający śnieg, biały, bielusienki widoczny za oknami, na którym szkliły się zamarznięte krystalicznie  białe anioły, gwiazdy, gwiazdeczki wymyślne w swojej formie …..czekaliśmy tylko na tatę, który właśnie zapukał do drzwi ….wrócił z pracy. Już powoli zaczynało się robić ciemno na dworze, … a my w trójkę siedząc na parapecie okna, wyglądaliśmy pierwszej gwiazdy – jak mówił nam tata – dziś jej nie dojrzymy, po pada śnieg, ale już  rozbłysła na niebie …. Zaczynał się czas wieczerzy, łamanie opłatkiem, składanie sobie życzeń …. To była niepowtarzalna dla mnie atmosfera …. A na koniec… te prezenty, ile w tym wszystkim było radości, ile miłości, wzruszeń….. niepojęte, magiczne, jedyne w swoim rodzaju. Nie, nie było u nas w domu komina, przez który wchodził Święty Mikołaj, ale na chwilę gasło światło w całym domu, słychać było jakieś otwieranie drzwi, podmuch zimowego powietrza, szelest jakiś kroków… i  w blasku nagle pojawiającego się światła w całym domu, pod rozświetloną lampkami  choinką …. te kartony, kartoniki, torby, pakunki, pakuneczki w szeleszczącym celofanie, rozrzucone cukierki, orzechy…. gdzieś tam wpadająca w uszy słyszana kolęda…  „Jezus malusieńki”….

To teraz może dziwne co napiszę …ale Święta Bożego Narodzenia w Mierzęcinie, a w zasadzie przygotowania do tych świat … to czas powrotu do mojego dzieciństwa…. może przez tą wielokrotnie opisywaną już  magię tego miejsca (patrz „Powrót do Mierzęcina”  link –http://wandamilewska.pl/?p=12312 „ Mierzęcin i to co zaciera czas” link  http://wandamilewska.pl/?p=13107 ; „Mierzęcin – spotkajmy się w dobrym śnie” link http://wandamilewska.pl/?p=13803 ) i wreszcie ostatnia część ; „ Mierzęcin – mroku cień „ link

http://wandamilewska.pl/?p=14150

Jestem pewien, że w Mierzęcinie „wchodziliśmy” w ten przedświąteczny okres, wspólnie z żoną Alicją, tak … jak wtedy gdy byliśmy dziećmi – z szacunkiem, cicho, na palcach, by wszyscy czuli żeby ta tajemnica, jaką kryją jej symbole… się objawiła – tym obecnym i tym nieobecnym.. Ta tajemnica, z lat naszego dzieciństwa (dla mnie osobiście, właśnie dziecięca wyobraźnia i uczucia, najbardziej wiernie i czysto przywołuje rangę tych świąt) jest narodzeniem  prawdziwego światła, pokoju i miłości w naszych sercach i jest możliwa do odkrycia – jeśli tylko zechcemy, jeśli zaufamy i zawierzymy temu  Nieskazitelnie Czystemu Dobru jakim….. jest Bóg, otwierając się jednocześnie na trud i los drugiego człowieka. Czas przygotowań do tej tajemnicy tego święta w Mierzęcinie był niezwykły i chyba przyświecało nam jakiś szczęście, że … banalne co napiszę – te „Mierzęcińskie Święta Bożego  Narodzenia” były zawsze pełne śniegu i mrozu – tego bialutko, bielutkiego śniegu i tego siarczystego mrozu, który rzeźbił na oknach pałacowych te swoje przemyślne w swojej formie białe anioły i niepowtarzalne gwiazdy i gwiazdeczki  skupione w siarczyste kryształy. Jakiż był zapał całej załogi. Ten okres rozpoczynał się na początku grudnia, wybór choinek w lesie…., ustalanie menu dla firmowej wigilii….,  przedświąteczne porządki w pałacu i całym kompleksie…. i chyba najważniejsze i najmilsze –  … dekoracje świąteczne, z którego słynął pałac – co roku inne, niepowtarzalne, nie kupowane w marketach, dzieła ludzkich rąk….wielu ludzkich rąk, które powstawały w „mierzęcińskich pracowniach”…. co najważniejsze – z dóbr naszej polskiej przyrody . Nie sposób wymienić wszystkich, którzy przyczynili się do tego, aby ten obiekt  lśnił na przyjście tego  „Najważniejszego” od tych dwudziestu wieków. Muszę chociażby przypomnieć niektórych z nich – tego wyjątkowego zespołu, tej wspaniałej załogi, z którą mieliśmy zaszczyt pracować i tworzyć. Sztuka kulinariów spoczywała w rękach pasjonatów gastronomii – Pana Artura Dzierzbickiego, którego po pewnym czasie zastąpił Pan Tomasz Wołoszyn – tytani pracy, fenomeni, osoby o niezwykłej inwencji twórczej i pasji– pracujący praktycznie 24 godziny na dobę przez parę dni. Ich wspomagającym zapleczem (dla gości – niby nie zauważalnym), ale o potencjale niezwykłym, to Panie Aneta Bartkowiak, Bożena Kuziomko, Elwira Marcisz, Małgorzata Szewczyk, Magda Stenzel – te ich tajemnice doprawiania barszczu, czy zupy borowikowej, czy flamandzkiej, czy żuru staropolskiego, tego niepowtarzalnego strogonowa,  niepowtarzalne smakowo serniki i makowce, wylepiane tysiące pierogów i wymyślne farsze – z kapustą i borowikami, z mięsem i kapustą, z samymi grzybami, z samym mięsem, postne i nie postne, te ryby – karpie, śledzie, sumy, szczupaki, liny na tysiąc sposobów…, w oliwie, z przyprawami, smażone, w galarecie, w białych i szarych sosach …nikt nie narzekał i wszystko znikało ze stołów. Sztab kelnerów – czarodziei, autentycznych czarodziei – Pan Maciej Sydor, Rafał Pędziwiatr, Panie: Beata Dzierzbicka, Monika Grzebyk, Monika Pawlik…. i niezastąpiony, niepowtarzalny i wyjątkowy perfekcjonista –  Pan Igor Paczesny. Panie pokojowe, na których spoczywał trud czystości całego obiektu i przygotowania pokojów czasami trzy razy w dobie hotelowej – Panie Marzena Książek , Jolanta Ogiejko, Jolanta Kuziomko, Angelika Pędziwiatr, Agnieszka Wiśniewska – niezwykle pracowite i pedantyczne, niespotykanie dokładne. Trud rezerwacji, obliczeń, faktur, rachunków, porządku i czuwania w obiekcie – to dzieło recepcjonistów – niezwykle twórczej, opanowanej i ambitnej Pani Katarzyny Jeziorskiej, zawsze serdecznej, ciepłej i kompetentnej Anety Nowak, uśmiechniętego i skromnego Rafała Mroczkowskiego, wyważonej i konsekwentnej profesjonalistki Marioli Pawlik – wszystkie osoby zawodowo na „odpowiednim miejscu”, potrafiące wybrnąć z każdej sytuacji . Nad tym wszystkim przez parę lat ( a nie jest to łatwe zadanie…) – czuwała nasz koleżanka – Pani doktor Jolanta Lisiecka – kobieta o niespotykanych włosach – czarnym wtedy  warkoczu, praktycznie do samej ziemi. Dziwne co napiszę, ale prawdziwe  – chyba pierwsza w Polsce kierownik hotelu, która jest jednym z najlepszych w Polsce specjalistów od … truskawek. Wybrała po pewnym czasie –  to co bardzo, bardzo lubi – pracę dydaktyczną i naukową na uczelni. Jej wiele publikacji, odczytów, referatów o zasięgu światowym – można prześledzić w internecie. Po pewnym czasie jej obowiązki przejęła moja żona Alicja, która przez cały czas naszego pobytu w Mierzęcinie była głównym specjalistą do spraw terenów zieleni – tak to wszystko się wtedy nazywało. A wtedy w czas przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia pomysły dekoratorskie mojej żony Alicji – zaczarowały świątecznie cały obiekt.

Czas na tych pracowników załogi, z którymi byliśmy najbardziej zżyci zawodowo -tzw. grupa parkowa – to Panie: Hanna Pieńkos – obecnie Kruszczyńska, Anna Kieler, Grażyna Burdz . Panowie to: Robert Marcisz, Dariusz Wiśniewski, Marcin Tecław i jego ojciec – Jerzy Tecław oraz Władysław Burdz – wspaniali i niepowtarzalni. Teraz, z perspektywy czasu mogę śmiało napisać – to była dla nas niezwykła satysfakcja i szczęście, że mieliśmy taką załogę i z nimi mogliśmy  tworzyć to miejsce. Wyjątkowe osoby, tytani pracy, nigdy nas nie zawiedli – byliśmy „zawodowo” jak dobrze znająca się rodzina.

Czas tych przygotowań do świąt Bożego Narodzenia, przywołuje mi jedno wspomnienie – jak takich dwóch bliźniaków – dzieci –  jednego z naszych pracowników Roberta Marcisza – o ile pamiętam ich imiona – to był Oskar i Wiktor (dziś to chyba osiemnastoletni kawalerowie) – wyjątkowo śmieszne, urocze, rubaszne, dociekliwe dzieciaki, jak zawsze szukały prezentu pod choinką, która pięknie oświetlona stała zawsze w każdym roku przed pałacem, w centralnym punkcie letniej fontanny. Jak oni szukali tych prezentów pod tą choinką, z jaką dziecięcą dociekliwością – niestety nic nie znaleźli. …..Ktoś to obserwował …to był na pewno Św. Mikołaj …. i w duszy się cieszył , że jeszcze ta tradycja szukania jest. Wiem jedno – do Oskara i Wiktora…. przyjechał Święty Mikołaj i zostawił im przed drzwiami w butach … te oczekiwane podarunki w kartonach, obwiązanych bajecznymi  wstążkami.

Jeszcze raz  ktoś pozwolił się cieszyć dzieckiem w nas……..

W same Święta Bożego Narodzenia (za czasów naszego tam pobytu – Alicji i mojego), Pałac Mierzęcin był ….nieczynny. Właściciele uznawali, że to święta niezwykłe, mają być rodzinne i od późnego popołudnia 24 grudnia do drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia – Św. Szczepana – obiekt był nieczynny – cała załoga miała wolne dni od pracy. Zawsze wyjeżdżaliśmy z Mierzęcina do naszego rodzinnego domu w Poznaniu właśnie w dzień wigilii. Tak prawdę mówiąc były to chyba jedyne dwa dni w roku, w przeciągu 10 lat, kiedy tam mnie nie było. Moją ostatnią czynnością w tym dniu, było w przepięknie udekorowanym świątecznie pałacu podłożenie pod obrus w jednej z sal pałacowych…. sianka (to taka moja tajemnica na jakim stole i w jakiej sali), nakręcenie specjalnym kluczem zegara w recepcji, przejście wszystkich sal – czy pałac jest przygotowany do tej wigilii dla nieobecnych…..Wiedziałem i czułem to, że nawet jak ten pałac będzie zamknięty i pusty, w tą magiczną noc, też odbędzie się wigilia…. i zasiądą do wspólnej wieczerzy jej dawni mieszkańcy…..

Na koniec – proszę – pamiętajmy o tym aby zostawić „puste miejsce przy stole …” może przyjdzie w ten wieczór ten ubogi, odrzucony,…. Tacy jak Maryja i Józef, bo oni też szukali swego miejsca na ziemi….. a może ci którzy już odeszli. Do mnie przychodzi mój starszy brat – Krzysiu. Została mi po nim najpiękniejsza pamiątka – mój portret jak miałem 5 lat, narysowany przez niego na szarej kartce papieru ołówkiem. Ten portret otrzymałem jako prezent pod choinkę od niego i przywołuje co roku wspomnienia tej mojej wigilii z lat dzieciństwa, przywołuje wzruszenia i pamięć o nieobecnych….. w każdą wigilię słyszę jego głos , jak czyta tę „Opowieść wigilijną”, czuje wtedy jak drży powietrze, a do moich oczu napływają szkliste kropelki – i wiem jedno, że odszedł po to by żyć … i tym razem będzie żył wiecznie……

Mój tata w tym roku skończył 94 lata, mama 92. Jakie to dla nas  szczęście, że są jeszcze z nami. Wiedzą i czują, że świeca kiedyś przygaśnie. Są niespotykanie dzielni, i cała rodzina opiekuje się nimi  jak tylko może. W tym roku ( zresztą tak jak od wielu lat), moja żona Alicja będzie zdobiła ich choinkę i oby ten symbol był dla nich przez cały czas, do końca świata Drzewem  Życia….

Czego  Życzę Wszystkim czytającym tą…. opowieść wigilijną.

dr Robert Wójcik

Cdn.

Bobuś

8,306 total views, 3 views today

[0]
0.00 zł Zobacz

Formularz zamówienia

NazwaCena
Anuluj
Better Pay - System sprzedaży dla WordPress!

Komentowanie zamknięte.