Na zdj. poloneza – prowadzą Marzanna i Andrzej Leszczyńscy
Marzanna Leszczyńska pisze:
Tydzień temu mój syn Witold szykował się na studniówkę, która miała miejsce w Liceum Ogólnokształcącym na ulicy A. Puszkina. Gotowy stanął przed lustrem w nowym garniturze, pod bordowym krawatem z świeżo przystrzyżonym bujnym włosem. Ech… westchnęłam.
To były czasy! Pomyślałam w duchu i wspomniałam swoją studniówkę ’86, ale nie w Gorzowie, bo pochodzę z opolskiego.
Nie miałam pojęcia, że tydzień później „dotknę” śladów balu mojego syna i przeniosę się w czasie w lata osiemdziesiąte i w jakimś sensie przeżyję to jeszcze raz. Nie towarzyszył mi już dreszcz emocji co też będzie za te 100 dni, ale do tych emocji związanych z maturą chyba nikt nie chce wracać, a nie jeden dziś zachodzi w głowę jak to się stało, że zdał.
A że mój mąż jest absolwentem tegoż liceum w 1984 roku toteż miałam zaszczyt uczestniczyć w balu w dniu 27.01.2018 r. Jest to pierwszy tego typu bal dla absolwentów Liceum, który zainicjowało Stowarzyszenie składające się z byłych uczniów przy zgodzie i z udziałem dyrekcji szkoły.
Miałam zaszczyt pójść w pierwszej parze w polonezie, który otwierał bal.
Mąż miał lekki stres aby poprowadzić wszystkich bez prób. Ale przecież każdy już umie poloneza bo go trenował i tańczył nie to co dzieciaki.
Organizatorzy- z Adamem Tuczyńskim dobrze mi znanym- zadbali o to aby atmosfera przypominała tą , jaka była na studniówce w latach zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego.
Na początku grał zespół sprowadzony z Poznania. Czterech młodych, przystojnych, długowłosych, czasami brodatych muzyków – słowem „Kult” ale bez Kazika. Naprawdę nic nie szkodziło, że głównej gwiazdy nie było. To był taki raczej koncert, bo piosenki „Kultu” nadają się bardziej do słuchania, ale skakać na parkiecie można było, oj można. Pod koniec swojego koncertu młody muzyk zapytał nas ze sceny:
-Kto jest największym polskim piosenkarzem?
Padło parę odpowiedzi, które okazały się „pudłami”. A ja zgadłam, bo chodziło o K. Krawczyka. I rozwiązał się worek z repertuarem jego i innych wykonawców tamtych lat. Był nawet koncert życzeń, ktoś miał urodziny a żona zadedykowała piosenkę. Nie zapomnę „Białego misia”, nawet znalazła się wielka „maskota”, którą puszczono w obieg i tańczono z nią na parkiecie.
W tych piosenkach, repertuarze nad parkietem unosił się duch zbuntowania przeciw komunistycznej władzy i stanu wojennego.
Jeden z absolwentów miał na sobie marynarkę jak ją określono – „reżimową”. Ta marynarka zrobiła oczywiście prawdziwą furorę, bo co rusz to kto inny miał ją na sobie. Była bardzo kolorowa i na tle klasycznych marynarek rzucała się w oczy gdziekolwiek by nie była. Wyglądała jak niegdyś przerwa w telewizji, po tym jak generał przerwał teleranek i wygłosił słynne przemówienie i stan wojenny. Ta marynarka rzeczywiście wyglądała jak ta przerwa – koło wypełnione czarnymi, szarymi i kolorowymi prostokącikami i kwadratami . Mają ludzie fantazję,
oj mają.
Choć na balu ludzi było dużo, to licznych klas było niewiele. Z klasy mojego męża były tylko dwie osoby a z rocznika raptem 6 osób. Przechodząc korytarzem usłyszałam, jak jedna uczestniczka skarżyła się do swojej koleżanki, że jest jedyna ze swojej klasy. Za to klasa dr A. Makowskiego umówiła się, że przyjdą bez partnerów. Zgrali się było ich 26- ściu. Oj, Ci dali się zauważyć, bardzo uchachani, widać dobrze się bawili.
Parkiet wypełniony był ciągle i do końca. Potem kapela się spakowała, zostało więcej miejsca do tańczenia i włączono muzykę mechaniczną. Królowała Lady Pank, Modern Talking, Madonna i cała reszta szlagierów z tamtych lat ale i nowe kawałki też się pojawiły choć w zdecydowanej mniejszości.
Rozmów było sporo, bo i przy stolikach i w korytarzu przy bufecie ludzie się rozpoznawali, zatrzymywali i dyskutowali, wspominali, wypytywali co słychać. Ciepłe słowo należy się kateringowi. Fajnie, że bez przesady z ilością jedzenia, ale za to z kulturą. Przez cały czas przy bufecie obecny był personel, który obsługiwał gości przy szwedzkim stole. Odpowiednio ubrany personel nakładał gościom dania na talerze. Mnie się to podobało, bo unikasz wtedy, że coś tam wylejesz czy się pobrudzisz albo coś komuś upadnie. Czas minął szybko, udało się organizatorom przenieść gości w czasie i o to właśnie chodziło, aby poczuć się jak 18-latek będąc 50- latkiem.
Marzanna Leszczyńska
1,888 total views, 1 views today