KONKURS FOTOGRAFICZNY OGŁASZA MUZEUM LUBUSKIE

GORZOw

Z okazji przypadającej w tym roku 40. rocznicy śmierci Waldemara Kućki – fotografika, kronikarza, Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta w Gorzowie Wielkopolskim organizuje konkurs fotografii, którego główną ideą jest utrwalanie zmieniającego się obrazu nadwarciańskiego miasta, będące kontynuacją kronikarskiego projektu Kućki, realizowanego w latach 60. i 70. XX wieku. Organizatorzy oczekują fotografii (wyłącznie czarno-białych), które w interesującej i kreatywnej formie przedstawiają współczesny obraz zmieniającego się Gorzowa Wlkp.

Termin składania prac konkursowych minie 15 września 2021 roku.

Szczegóły konkursu znajdują się w regulaminie dostępnym na stronie internetowej Muzeum Lubuskiego:

http://muzeumlubuskie.pl/2021/05/28/konkurs-fotografii-gorzow-black-white/

641 total views, no views today

MIERZĘCIN I TO CO ZACIERA CZAS

O historii pałacu w Mierzęcinie z dr. Robertem Wójcikiem rozmawia Marzanna Leszczyńska

MARZA5

https://www.youtube.com/watch?v=klfxSYqrVIo

 Każdy pałac, zamek miał swoich właścicieli, swoją historię a z nią powiązane różne  mity, legendy,  tajemnice, czy niewyjaśnione do końca zagadki. Także Mierzęcin, którego historia jest mało znana, więc może warto napisać parę słów o jego dawnych właścicielach, mieszkańcach i dziejach.

Może na początek to pierwsze…..

                 Jest tajemnicą poliszynela, że wokół „ Mierzęcina”– krążą różne sensacyjne historie  o tym miejscu i co tu dużo mówić o chęci odebrania pałacu już po jego odbudowie. I właściwie to aż się prosi, aby przedostało się nieco informacji rzetelnych, z pierwszej ręki od osób, które miały kontakt bezpośredni ze spadkobiercami. Temat arcyciekawy  i trudny zarazem……

                Tymczasem oddaję głos – „mikrofon”  panu dr inż.  Robertowi Wójcikowi – administratorowi pałacu Mierzęcin  w latach 1998-2008.

  ”…………

wojcik

motto:

 „Każdy dzień jest kawałkiem historii, nikt nie jest w stanie opowiedzieć jej do końca”

 Josѐ de Sousa Saramago (1922 – 2010) – portugalski pisarz- laureat nagrody Nobla (1998) w dziedzinie literatury.

                 Informacje z pierwszej ręki najwierniej przekazaliby moi dawni szefowie – obecni właściciele Mierzęcina – i tak prawdę mówiąc – nie wiem czy  mieliby na to ochotę – dlatego nie chcę poruszać tematu własności Mierzęcina.

                Uważam, że to jest sprawa osobista i prywatna między obecnymi właścicielami                  a poprzednimi. Nie chciałbym się do tego wtrącać – jedyne co – to mogę odnieść się do faktów, które są najogólniej rzecz biorąc – znane. Obecni właściciele zakupili pałac i park w Mierzęcinie w 1998 roku na publicznym przetargu od AWRSP reprezentującej Skarb Państwa, który po II wojnie światowej przejął i zarządzał mieniem poniemieckim w Polsce. Szeroko opisywane w mediach, bezzasadne (i przede wszystkim bezprawne) roszczenia Aleksandra von Waldow do Mierzęcina – to jego osobista  wizja przewrócenia i zakwestionowania europejskiego prawa i ładu międzynarodowego do góry nogami.

                Ze swej strony mogę tylko powiedzieć, że takt,  cierpliwość, kultura, dyplomacja – w końcu stanowczość – w załatwieniu tego „medialnego” sporu przez obecnych właścicieli zasługuje na słowa uznania.

                Wydaje mi się, że kosztowało ich to  sporo nerwów, ale  pokazali jak należy szanować historię, prawo…. No i swoją własność.  Własność, która w obecnym obliczu jest wzorem               do naśladowania dla osób posiadających obiekty zabytkowe. Dla mnie najbardziej imponujące          w procesie rewaloryzacyjnym było planowanie, krok po kroku, od zbierania dokumentacji, przez fachowców danej branży, zatrudniania projektantów działających w obszarze zabytków, aż po fachowców, wykonawców wysokiej klasy. Zmiany pojawiające się w procesie rewaloryzacyjnym zawsze były uzgadniane  z Konserwatorem Zabytków.

                Zawsze historia ( wielką rolę w jej odtworzeniu odegrała Maria Żuk-Piotrowska – historyk sztuki) tego  miejsca była na pierwszym planie, a prace były wykonywane z pełnym szacunkiem dla przeszłości.  Mierzęcin to przecież kilkusetletnie dziedzictwo rodzin niemieckich i o tym też należy pamiętać.

                Rodzina von Waldow podarowała stare zdjęcia,  udało się zachować stare sztukaterie, rysunek wioski białoruskiej namalowany podczas wojny przez syna ówczesnego zarządcy (znaleziony w starych gazetach), potłuczoną , starą wazę japońską , której skorupy wykopaliśmy podczas prac parkowych. Zostały one oczyszczone, zabezpieczone i  posklejane przez specjalistkę  konserwacji zabytków. Było też bardzo dobrze zachowane  drewniane koło od wozu, które wydobyto w czasie budowy stawu. Te drobne rzeczy były dla nas skarbami, bo z pałacu i folwarku nie zachowało się jakiekolwiek wyposażenie – meble czy sprzęty. Dzisiaj to wszystko można zobaczyć w sali historycznej w pałacu.

                Zbieranie informacji, to też opowieści dawnych mieszkańców Mierzęcina – Niemców  odwiedzających swoją krainę dzieciństwa, wspominających te dobre i te złe czasy. Każdy wnosił wraz ze swoją opowieścią  dodatkowe informacje, dzięki którym można było odtworzyć, przedwojenne życie wsi, rodzaj prac wykonywanych w gospodarstwie Mierzęcin, stosunki panujące między rodziną właścicieli a wsią. Mieszkając w takim miejscu, oprócz codziennej, twórczej pracy,  to też wiele cudownych spotkań z ciekawymi, chcącymi podzielić się swoją historią ludźmi.

                Zawsze interesowała mnie historia różnych miejsc, z którymi byłem związany zawodowo czy też rodzinnie, a moim konikiem są stare mapy z nimi związane. Zawsze marzyłem, aby mieć jeszcze starszą mapę Mierzęcina i okolic – od tej której posiadam tylko skan – (arkusz Friedrichsdorf – Meβtischblatt 3061 – skala 1:25 000 – własność – Archiwum Map Zachodniej Polski). Jednym z moich wyuczonych zawodów  jest kartografia i jestem pewien, że istnieje jakaś tzw. mapa katastralna (ręcznie kreślone – arcydzieła sztuki kartograficznej) dawnego majątku Mehrethin…., głęboko wierzę, że kiedyś ją zobaczę i znajdę odpowiedź na kilka zagadek tego miejsca…..

                A teraz cofnijmy się o kilka wieków wstecz………

                Co do wsi Mierzęcin – pierwsze zapiski pochodzą z roku 1333 roku ( czyli bardzo stara wieś) – była ona wtedy lennem rodowym  Hermana von Robel. Z zapisów w księdze ziemskiej margrafa brandenburskiego  Ludwiga  z 1337 roku wynika, że wieś została zapisana jako dożywotnia renta Margarecie  ( polskie nazwisko rodowe – Małgorzata Nałęczówna) – żonie Betkina von der Osten z Drezdenka – założyciela między innymi Dobiegniewa i Strzelec Krajeńskich. Ta przynależność wsi od rodziny von Osten zapewniała  jej mieszkańcom bezpieczeństwo, o które od północy dbali Krzyżacy , mający swoje wieże rycerskie w Grąsach i  Chomętowie.  Wieś liczyła wówczas 64 łany ziemi,  z czego 4 należały do plebana.

 W końcu (1499) wieku przeszła w ręce rodu von Gramm(e). Tuż przed „Potopem Szwedzkim”– w 1647 roku  Asmus von Gramme (zwany Starszym) sprzedał dobra mierzęcińskie (na prawach odkupu) szwedzkiemu pułkownikowi Danielowi Qurvis  za 13 tysięcy talarów. Po  śmierci pułkownika, jego żona Margarete Hedwig z domu von Parr – wyszła ponownie za mąż za szwedzkiego generała lejtnanta   Helmfeldta (lub Holmfelda).  W 1658 roku Fryderyk Wilhelm (1620 -1688) – elektor brandenburski i książę pruski   z dynastii Hohenzollernów, nazwany Wielkim Elektorem prawdopodobnie odkupił od generała dobra mierzęcińskie za 9000 talarów (inna wersja mówi, że – delikatnie mówiąc – skonfiskował) i oddał  w dzierżawę rotmistrzowi Von Gramme (majątek w 1673 roku w rękach Balthasara Ludwika von Gramme – czy w dzierżawie za 300 talarów rocznie – czy już jako własność ??? ). W 1715 roku kolejnym właścicielem został Joachim Friedrich von Sydow, także właściciel ogromnego majątku w Głusku; (nota bene ulubiony aktor Ingmara Bergmana znany Max von Sydow należał do rodziny). W 1721 roku od rodziny von Sydow dobra zostały zakupione przez Friedrich Sigismunda von Waldow (1682-1742) ) – generała króla Prus Fryderyka II Wielkiego (1712- 1786) – mówiąc krótko założyciela (protoplastę) rodowej gałęzi mierzęcińskiej (Zweig Mehrenthin) linii Hammer-Bernstein i od tego momentu zaczyna się historia rodu von Waldow  w Mierzęcinie. Fryderyk II Wielki – król Prus był ojcem chrzestnym – Friedricha Wilhelma (drugi w kolejności ordynat dóbr mierzęcińskich), pierwszego syna Friedricha Sigismunda von Waldow.

                Ród ten wywodzi się z Bawarii, a jedna z jego gałęzi od XIII wieku mieszkała na Pomorzu, inna w Nowej Marchii (w ich herbie jest siedem pałek w koronie nad głową rycerza  w hełmie z zamkniętą przyłbicą – poniżej czerwona tarcza a na niej srebrna strzała )- to tzw. szlachta z tradycjami (Uradel). Warto tu wspomnieć, że do jednej z gałęzi (linii) rodu należał ogromny majątek  w Lubniewicach, który (dodam jako ciekawostkę)  miał też na przełomie XIX / XX wieku swoją farmę bydła w …dzisiejszym Kamerunie – wówczas niemieckiej kolonii w Afryce. Do innej linii należał majątek  w Rozbitku koło Kwilcza, a jeszcze do innej majątek Wolgast na Pomorzu Przednim w Niemczech ok. 30 km na zachód od Świnoujścia. Majątek Mehrenthin (Mierzęcin)  należał do rodziny von Waldow do 1945 roku a jego kolejnymi właścicielami byli:

I.Friedrich Sigismund von Waldow (1682-1742) – żony: 1. Hedwiga Katharina von Oppen-                 Trampe, 2. Helena von Güntersbergin, 3.Maria von Bismarck;

II. Friedrich Wilhelm von Waldow (1717-1762) – żona: Henrietta von der Marvitz;

III. Johann Friedrich Ludolph von Waldow (1762-1830) – żona: Henrietta von Waldow;

IV. Friedrich Heinrich Wilhelm von Waldow (1792-1848) – żona: Wilhelmina von Winterfeld

V. Robert Friedrich von Waldow (1820-1896) – żona: Matylda von Köller-Kantreck;

                      Uwaga! Budowniczy pałacu i zespołu folwarcznego

VI. Bernhard Robert von Waldow (1856-1914) -żona: Catharina von Köller-Kantreck;

VII. Bernd Sigismund von Waldow( 1888-1937) – żony: 1. Ulla von Winterfeld, 2. Anne-Marie                                Gibelius;

VIII. Norbert von Waldow (1921-1944);

                Z przedstawionego zestawienia wynika, że dziedziczenie majątku opierało się na prawie senioratu tzn., że obejmował go najstarszy syn lub następny ważny mężczyzna  w kolejności hierarchii powinowactwa. Tak, że kobiety nie miały prawa do dziedziczenia – smutne, ale prawdziwe. Należy dodać, że nie było to automatyczne (przynajmniej w Niemczech). Następca musiał znać się na rolnictwie i zarządzaniu majątkiem (od XIX wieku musiał ukończyć szkołę rolniczą) oraz odbyć trzyletnią praktykę w innym majątku. Dopiero wówczas mógł przejąć rodowe dobra. Dobrą praktyką było także to, że ustępujący dziedzic przeprowadzał się do innej siedziby lub folwarku. Dziedzic nie tylko przejmował dobra materialne, ale także rozliczne obowiązki i powinności: – utrzymania rodzinnej schedy, opieki nad członkami własnej, często rozlicznej rodziny czy nad społecznością wsi oraz pracownikami majątku i ich rodzinami. Jako przykład można tu przywołać spisane wspomnienia  ( niezwykłe…. ) bratanka ostatniego właściciela –  Eberharda von Waldow –

„Geschichte und Geschichtchen aus Mehrenthin” – Mierzęcińskie opowieści i opowiastki                                          

                                          (Historie i historyjki Mierzęcińskie)

Pochodzą one z września 2004 roku i są dedykowane dwóm panom prezesom w imię przyjaźni          (dostępne na stronie internetowej Pałacu Mierzęcin). Pan Eberhard von Waldow niestety już nie żyje. Umarł w grudniu 2007 roku – miał 84 lata. Był profesorem teologii, a różne koleje losu prowadziły go poprzez Brazylię do USA, gdzie od 1966 roku pracował na uniwersytecie w Pittsburghu jako wykładowca.

                W moim życiu w kontaktach z ludźmi – bardzo liczą się pierwsze odczucia związane         z osobistym kontaktem. Miałem okazję poznać rodzinę Von Waldow  (między innymi) podczas ich zjazdu rodzinnego. Wtedy też poznałem Eberharda von Waldow i jego żonę Brigitte. Niezwykle serdeczni, skromni i życzliwi, słuchający z wielkim zainteresowaniem . Szczęśliwi, że uczestniczą  w uroczystości rodzinnej odbywającej się w tak ważnym dla nich miejscu.

                Drugi brat – Aleksander, bardziej zamknięty, chłodny w kontakcie, tworzący duży dystans. Miałem przedziwne odczucie związane z jego osobą – wydawało mi się, że  nie do końca chciał powiedzieć wszystkiego co wiedział lub myślał,  jakby  skrywał  jakieś tajemnicze  zamiary  związane z  tym miejscem. Swoją drogą Aleksander von Waldow – to wykształcony człowiek, emerytowany profesor (wykładowca) architektury na jednej ze szkół wyższych w Kilonii – człowiek sukcesu tzw. cudu gospodarczego w Niemczech kiedy dorobił się dość pokaźnego majątku prowadząc biuro architektoniczne w Bonn.

                Jak już jesteśmy przy wątku architektonicznym – zapytałem Aleksandra – czy posiada jakieś informacje na temat autora  projektu (architekta) zamku-pałacu w Mierzęcinie za czasów panowania Roberta von Waldow? Otrzymałem wymijającą odpowiedź, wspomniał tylko coś o „szkole Schinkla” (miałem wrażenie, że nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć i był zaskoczony pytaniem – a ja może nie do końca zrozumiałem jego odpowiedź…. dalej nie kontynuowałem).

Dla ciekawych – najprawdopodobniej  był to Georg Friedrich Heinrich Hitzig ( 1811-1881) – inne źródło na jakie kiedyś natrafiłem wspomina, że mógł  to być też ewentualnie Friedrich August Stüler ( 1800-1865)  lub  Karl  Eduard Knoblauch (1801-1865) /informacja niepotwierdzona przez historyków/ – wszyscy trzej – uczniowie  słynnego niemieckiego architekta Karla Friedricha von Schinkla (1781-1841). Według  przekazu Dunkera pałac w Mierzęcinie (wzorowany na pałacu króla pruskiego Fryderyka  w Babelsbergu  koło Poczdamu – Niemcy) posadowiono na tarasowym wyniesieniu, na którym przedtem stały dwie altanki obrośnięte dzikimi różami . Kronika rodzinna podaje, że małżeństwo (Robert von Waldow i jego żona; Matylda von Köller-Kantreck) „długo rozważało plany”  niestety do dziś nie wiemy czyjego autorstwa – to jedna z następnych zagadek, która czeka na swe rozwiązanie.

                Wracając do wspomnień Eberharda von Waldow – prawowitymi i ostatnimi spadkobierczyniami przedwojennej historii Pałacu Mierzęcin i osobami najbardziej emocjonalnie      i rodzinie związanymi z tym miejscem – to córki Bernda  von Waldow i Ulriki von Winterfeld. Były to: trojaczki Senta, Irma, Sigrid i najstarsza Waltraut – wszystkie urodzone przed 1926 rokiem (prawnuczki Roberta von Waldow – budowniczego majątku Mierzęcin). Panie te miały jeszcze brata Norberta ( on na pewnym etapie swego życia dziedziczył sukcesje do Mierzęcina), który zginął        w 1944. Pałac w Mierzęcinie był ich rodzinnym domem – tam się urodzili i spędzili lata swojej młodości. Ich mama Ulrika zmarła w 1926 r. przy kolejnym porodzie, natomiast Bernd Sigismund von Waldow zmarł nagle  i niespodziewanie w 1937 roku. Pozostawił po sobie pokaźny majątek, który oprócz pałacu, zabudowań folwarcznych obejmował 3675 hektarów (w tym 2756 ha lasu), co czyniło go jednym z większych w okolicy.

                Małżeństwo pochowane jest w parku – blisko ścieżek dwunastu dróg. Stoi tam kamienny krzyż z epitafium: ” Die liebe höret nimmer auf ” – „ Miłość nigdy nie ustaje”, a nieopodal –  złamana kolumna – symbol przerwanego nagle życia. To aż dziw, że ten kamienny krzyż i nagrobek ostał się praktycznie w stanie nienaruszonym przez te wszystkie lata. Wspólnie z żoną – już za naszej bytności w Mierzęcinie – staraliśmy się jak najbardziej dbać o to miejsce, podobnie jak   i o stary cmentarz poniemiecki, który przynależy do obiektu ( znajduje się on za parkingiem przy budynku dawnej gorzelni, a obecnie restauracji Destylarnia) . Zresztą cmentarz  w Mierzęcinie stanowi pewnego rodzaju kuriozum – jest on podzielony na dwie części oddzielone siatką drucianą – ten nowy, na którym odbywają się obecnie pochówki i ten stary – poniemiecki. Ale ciekawostką jest to, że rodzinny grobowiec – mauzoleum rodziny Von Waldowów (mimo, że jest w stanie  opłakanym, ma w sobie coś dostojnego, monumentalnego, a przy tym  majestatycznie tajemniczego…) znajduje się na tej nowej części (praktycznie na  granicy).  Bardzo lubiłem ten stary cmentarz i zawsze           w przeddzień Święta Zmarłych dbaliśmy o to, żeby na tych zapomnianych grobach – zapalić symboliczny znicz.  Zazwyczaj  robiliśmy to z panią Krysią Furmanek (wspomnianą poprzednio – szefową panów stróży) i jej mężem panem Stasiem (konserwatorem technicznym obiektu) a mój syn Witek (kilkuletni chłopiec)  dbał o to, żeby ta bardziej pielęgnowana w Polsce niż w Niemczech  tradycja nigdy nie zniknęła po jednej stronie siatki. I było tak, że po jednej  stronie na grobach nowego cmentarza była wielka łuna a po drugiej stronie na starym cmentarzu migotały pojedyncze lampki. W listopadowy zaduszkowy wieczór co roku – cmentarz wyglądał  bardzo tajemniczo. Zawsze wtedy przypomina mi się „ Sonata księżycowa” Ludwika van Bethovena i słyszę ten utwór w myślach.

                Opierając się na ww. „historiach i historyjkach Mierzęcińskich”– ojcem Eberharda von Waldow i jego starszego brata Aleksandra był Bernd Bastian von Waldow (1898-1945), który był pastorem . A dla wyjaśnienia tych wszystkich męskich koligacji rodzinnych, wspomniany już Bernd Sigismund von Waldow był jego starszym bratem ( Bernda Bastiana von Waldow ) i właśnie On był przedwojennym panem „na dobrach mierzęcińskich”czyli ordynatem. Pan Eberhard z różnych przyczyn losowych trafił do Mierzęcina w 1934 roku (miał wtedy 11 lat). Żeby wiernie oddać odczucia Pana Eberharda jak mu tam było i jaki był ostatni ordynat „Mehrenthina” przytoczę fragmenty jego osobistych zapisków –

                „W gronie mierzęcińskiej rodziny spędziłem dwa najwspanialsze lata mego dzieciństwa 1934- 35). Zostałem przyjęty z miłością, dołączyłem po prostu jako szóste dziecko do piątki dzieci majątku; najstarszej Waltraut, syna Norberta przyszłego spadkobiercy ( mój dopisek – zginął w 1944 roku) oraz trojaczek ( mój dopisek – Senta, Irma, Sigrid). Szczególna więź połączyła mnie oraz wuja Sigiego. On, bowiem dążył do tego, bym szybko zaadoptował się w nowych warunkach. Pierwszej żony Wujka Sigiego, Ulriki von Winterfeld, po prostu cioci Ulli, nigdy nie poznałem. Zmarła w listopadzie 1926……” 

                „Wujek Sigi ożenił się po raz drugi. Tym razem jego wybranką została Annemarie Gibelius, córka ówczesnego pastora w Strzelcach Krajeńskich (Friedeberg). Zarówno dla mnie jak i pozostałych dzieci wujka Sigiego ciocia Annemarie nie była kimś nowym, jakimś zaskoczeniem. Wcześniej bowiem pracowała w pałacu jako niania. (Niektóre ciotki kręciły nosem na to małżeństwo…) moja wersja. Za to na twarzach niektórych cioć malował się nierzadko grymas niezadowolenia……ponieważ Annemarie Gibelius nie była szlachcianką. Moja mama, z domu Olly Krieg, zresztą też nie. Innymi słowy, obaj bracia poślubili zatem kobiety niższego stanu.  Wuj Sigi, prawie dwumetrowego wzrostu, korpulentny był po prostu imponującym, budzącym respekt mężczyzną. Był uwielbiany i to z należnym dla niego szacunkiem! Zwracano się do niego zgodnie  ze stopniem wojskowym, „Panie Rotmistrzu”. Taki był wtedy zwyczaj. ”

                „Wuj Sigi miał jeszcze tę drugą, bardzo ludzką stronę. Miał w sobie wiele dobra, miłości, potrafił być życzliwy. Dzieci kochały go ponad życie, mówiły do niego „tatusiu”, a dla mnie był wujaszkiem Sigim. Jego hojność i życzliwość była również widoczna w kontaktach z pracownikami  w Majątku”.

                Inni członkowie rodziny von Waldow i osoby historycznie związane z dobrami mierzęcińskimi, które mieliśmy przyjemność poznać?

                Były to dwie Panie z trojaczek – Irma i Senta von Waldow oraz wspomniany już Pan Eberhard von Waldow z jego żoną Brigitte. Nie była to forma jakiś spotkań towarzyskich tylko okazjonalne rozmowy (bardziej z nimi rozmawiała Alicja i Marysia, ze względu na dobrą znajomość języka niemieckiego), wymiany uprzejmości itp. Jeszcze raz zaznaczam, że byli to bardzo skromni    i jednocześnie serdeczni ludzie, absolutnie żadnej wyniosłości i widać było w ich zachowaniu radość, a jednocześnie wzruszenie związane ze wspomnieniami z dzieciństwa.

 Jednym słowem – prawnuczki i prawnuk budowniczego Roberta von Waldow, przedwojenne prawowite właścicielki i ich kuzyn ,który się z nimi wychowywał mieli nieszczęście oglądać go jak został on zrujnowany przez czas wojny i komunizmu, ale i szczęście doczekać czasów i zobaczyć swój rodzinny „Dom” jak powstaje niczym Feniks z popiołów. Mieliśmy jeszcze okazję poznać panią Marianne Häusler, drugą żonę Otto Häuslera, który odpowiadał za administrowanie i prowadzenie ksiąg rachunkowych majątku w czasach kiedy Sigimund Von Waldow ( wujek Sigi) był jego ordynatem. Dowiedzieliśmy się od niej wielu ciekawych informacji odnośnie budynków na terenie folwarku jak i samego „ życia” w tych czasach.

                Niezwykle ciekawą postacią, ciepłą i wyjątkowo życzliwą w kontaktach, która odwiedzała Pałac Mierzęcin była kuzynka trojaczek oraz Aleksandra i Eberharda – Pani Cysta von Hasse.

                 Pozostał we wspomnieniach jeszcze jeden członek rodu von Waldow – Aleksander . Pan , który chciał odebrać Pałac Mierzęcin wraz z dobrami obecnym właścicielom , a w zamian za to, że go odremontowali – oddać im wspaniałomyślnie w dzierżawę na jakiś czas….. to smutna prawda,    ale takie są fakty. Jak już wspomniałem, jest wiele artykułów na temat tego sporu – i odsyłam            do nich. Wystarczy kliknąć w Google hasło Aleksander Von Waldow, czy spór o pałac w Mierzęcinie a pokażą się różne przekazy czy opracowania. Chciałbym podkreślić wyraźnie, że od pomysłu i czynów Pana Aleksandra, cała rozległa rodzina Von Waldow, która często była gośćmi w Pałacu – kompletnie się odcinała (także oficjalnie) i widać było, że po prostu wstydzą się za jego zachowanie.

                Natomiast pan Aleksander zawsze czuł się jako najbardziej reprezentatywna osoba rodu von Waldow związana z Mierzęcinem. Pierwszy kontakt między nowymi właścicielami a Aleksandrem, zresztą z inicjatywy panów prezesów (generalnie chodziło o informacje dotyczące obiektu, stare zdjęcia, mapy itp. – by możliwie wiernie odtworzyć wnętrza pałacu na etapie projektowym) nastąpił dokładnie 18 kwietnia 1999 roku w Komornikach k./ Poznania. Efektem tej rozmowy było spotkanie w Mierzęcinie 17 maja gdzie Aleksander przekazał panom prezesom kilka starych zdjęć i odręczny szkic z rozkładem układu pomieszczeń w pałacu, nie do końca wiarygodny; ale skąd On miał o tym wiedzieć, jeżeli tam nie mieszkał. Wynika to też jednoznacznie ze wspomnień Pana Eberharda – jak pisze –

                ”Mój starszy brat Alexander zamieszkał u zaprzyjaźnionej rodziny von der Osten             w Wyszoborze (Wisburg) ” – chodzi o czasy przed II wojną światową. Wiem też, że potem przyszedł jeszcze list (chyba w czerwcu 1999), gdzie Aleksander przysłał jeszcze jakieś dodatkowe zdjęcia – prawdopodobnie chyba pieca, który był w pałacu.

                Potem był na uroczystym otwarciu Pałacu 13 września 2002 roku (między innymi z bratem Eberhardem i kuzynką Irmą ), gdzie osobiście  sam słyszałem jego słowa ( w duchu pojednania narodów – Polski i Niemiec) – „Dona nobis pacem ” (Obdarz nas pokojem). Wręczył też prezesom paterę z tym napisem. Był jeszcze wiosną 2003 roku na urodzinach (chyba) swojej kuzynki, wspomnianej już Pani Cysty – praktycznie był to zjazd rodziny von Waldowów. Odbył się konkurs rysunkowy z rodzinną aukcją, aby zebrać środki na renowację cmentarza, gdzie znajdują się rodzinne groby. Panowie prezesi byli oczywiście zaproszeni na tą uroczystość. Pan Aleksander narysował człowieka na moście i podpisał „most pomiędzy narodami”. Jednym słowem  serdeczność z obu stron, przyjaźń, zgoda i gesty  pojednania ….

                Koniec końcem – jesienią 2003 roku – skończyła się sielanka i wyszło jak wyszło – Aleksander von Waldow, bez wiedzy właścicieli i pod ich nieobecność (!), przyjechał do pałacu, zaprosił ekipę telewizji Deutsche Welle. W wywiadzie, jakiego udzielił ( w parku na tle pałacu ) powiedział ( najogólniej),  że Mierzęcin należy do niego – „Jako oficjalny właściciel tego miejsca mogę złożyć obecnym posiadaczom ofertę dziesięcioletniej, może dwudziestoletniej bezpłatnej dzierżawy” – powiedział przed kamerą. Na drugi dzień – chyba przy bardzo dużym zaskoczeniu  Aleksandra zjawili się panowie prezesi – właściciele pałacu. Była bardzo poważna rozmowa, potem – chyba oficjalny list.

                Była to już ostatnia wizyta Aleksandra Von Waldow w Mierzęcinie.

                Aby jednak pokazać bardziej optymistyczną puentę tych wydarzeń – przytoczę słowa (już któryś raz) ze wspomnień pana Eberharda – młodszego brata Aleksandra –

                „ Uroczyste otwarcie było niesamowitym przeżyciem. Gwoździem programu była ceremonia   w holu, którą uznałem za pierwszorzędną. Z sufitu opuszczony został żyrandol”, Pan Nowakowski poprosił moją kuzynkę Irmę, córkę ostatnich właścicieli, która dorastała w pałacu,       o zapalenie świec po jednej stronie, natomiast po drugiej stronie zrobiły to dzieci obecnych właścicieli. Mieliśmy, zatem połączenie epok, starszą panią reprezentującą „dawny, przeszły Mehrenthin” oraz młodych Polaków, przedstawicieli „nowego Mierzęcina”. „Przed odjazdem jeszcze wiele dyskutowałem z „Piotrami” . Musiałem im po prostu podziękować za to, że Mierzęcin znów jest taki piękny. Co więcej, musiałem im podziękować za to, że rekonstruując Mierzęcin, nie chcieli stworzyć czegoś kompletnie nowego, lecz świadomie osadzili historię i fakty w odnowionych murach. To wcale nie jest takie oczywiste  i zrozumiałe, to zachowanie godne naśladowania dla wszystkich, również w przyszłości”.

Na  koniec  opowiem pewną historię,  zdarzenie – a w zasadzie cud, który się wydarzył – są tego naoczni świadkowie, którzy żyją do dziś. To był dla mnie niezwykły  dzień, który pozostał  w mojej pamięci, tak jakbym go wczoraj przeżył.

Może zacznę (już któryś raz z kolei ) od wspomnień Pana Eberharda:

 „Również polowania oraz kontrola ilości dzikiej zwierzyny odgrywały znaczącą rolę w Mierzęcinie. Wszędzie na ścianach wisiały trofea zdobywane i zbierane przez dziesięciolecia. Ściany były pełne rogów, poroży, wypchanego ptactwa…”.

                Nie pamiętam, w którym to było roku – chyba  2003 – na pewno koniec września, wczesne popołudnie – do mego biura w oficynie przyjechał na swoim motorku pan Henryk Galina (bardzo odpowiedzialny, sumienny pracownik – strażnik Jeziora Mierzęcińskiego, wielki miłośnik przyrody, wspaniały dziadek swoich wnuków) z informacją, że potężny jeleń złapał się w sidła kłusownicze – tzw. linkę. Ta pora roku to czas rykowisk jeleni. Proceder kłusownictwa w Mierzęcinie był znany       i powszechny i nie raz objeżdżając pola z uprawami, natykałem się na różne wymyślne sidła czy inne wnyki.

                Wsiadłem w samochód i pojechałem na miejsce zdarzenia – widok był przygnębiający – potężny rogacz, kompletnie wykończony, splątany swoim porożem w metalową linkę przywiązaną do pokaźnego konaru krzewu bzu czarnego – było to w dolinie rzeki Strugi Mierzęckiej. Co robić?  Jak uratować to zwierzę? Najpierw telefony do Nadleśnictwa, Straży Leśnej, później do różnych ogrodów zoologicznych – odpowiedź wszędzie była jednakowa – nie da się uratować – aby zwierzę się nie męczyło – najlepiej zastrzelić. Po pewnym czasie na miejsce zdarzenia przyjechał leśniczy obwodu Mierzęcina pan Darek Bajas oznajmiając mi to samo co mówili inni „fachowcy”.

                 Kierując się zasadą „ kto ratuje jedno istnienie – ratuje cały świat”namówiłem pana Darka aby wskazał mi jakiegoś pana myśliwego, który podjąłby się czegoś bardzo dziwnego, a mianowicie próby przestrzelenia tej linki, a już w najgorszym przypadku – zastrzelenie cierpiącego zwierzaka. Pan Darek słuchał i patrzył na mnie jak na kogoś nienormalnego – powiedział jedno, że skuteczność takiego strzału, o którym myślę to jest taka sama jak wygrana w totolotku. Nie dawałem za wygraną – w końcu po ciężkich namowach pojechaliśmy do pana Stefana Jodłowskiego – myśliwego             z Mierzęcina – mieszkał tuż przy torach kolejowych na obrzeżach wsi. Pan Jodłowski wysłuchał mnie w spokoju, poszedł do mieszkania – wyszedł ubrany po „łowiecku”, oczywiście z bronią (sztucer), a w ręku trzymał naboje – powiedział krótko –„jedziemy”– on swoim motorem – my z  panem Darkiem samochodem jako pierwsi .

                Ponownie zajechaliśmy w to miejsce – w ciszy i spokoju pan Stefan rozpoznawał teren. Sytuacja była na tyle dobra, że jeleń (byk) był już na tyle wyczerpany, że się położył na stratowanej przez niego ziemi, a linka kłusownicza ( oplot drutu stalowego o średnicy serdecznego palca) była mocno naciągnięta. Myśliwy położył się na ziemi w odległości kilkunastu metrów od wyczerpanego zwierzaka, zarepetował broń….celował w głębokim skupieniu kilka sekund … padł strzał .. linka została przestrzelona  i rozerwana …

                I wtedy zdarzył się „cud” – to był widok, który będę pamiętał przez całe życie – jeleń wyskoczył z zarośli, uciekając w stronę lasu … pamiętam tę przepiękną sylwetkę w czasie jego biegu   z porożem w świetle „ mierzęcińskiego” słońca. Dostał drugie życie ……

                 To nie wszystko – wtedy zobaczyłem w oddali (w trzcinowiskach przy rzece) jakąś przedziwnie ubraną postać – niski jegomość z ogromnym, falistym wąsem ubrany na zielono (chyba mundur), z trąbką łowiecką … trwało to kilka sekund – obróciłem się drugi raz – już go nie było …..

Nie wiem kto to był i…. czy był, a może w tym dniu było za dużo wrażeń i to wytwór mojej wyobraźni…. ?

                …..może był to nadleśniczy Max Rohde, który według wspomnień Eberharda von Waldow był: „odpowiedzialny za wszystko, co związane było z lasem i gospodarką leśną. Na polowania przywdziewał on zazwyczaj zielony mundur z herbem rodowym na kołnierzu”.

                Ale wiem jedno, że w tym dniu czy to  metafizycznie, czy duchowo połączyłem się z pastorem  Berndem Bastianem von Waldow, którego jego syn – Pana Eberhard w „Historiach i historyjkach Mierzęcińskich” tak zapamiętał swojego ojca ……

                „Mój ojciec zawsze tak organizował sobie zajęcia, aby w okolicach końca września być   w Mierzęcinie, kiedy to zaczynał się czas rykowisk. Chcąc być bardziej poetyckim, można by określić to zjawisko leśną muzyką organową. Notabene mój ojciec nigdy nie posiadał broni, nigdy też nie polował. On „polował” oczami, wędrując i  przemierzając las z lornetką i laską , pragnął jedynie podziwiać tę dzikość ”

                To było nietypowe polowanie kiedy pragnienie życia wygrało nad śmiercią w cierpieniu. Trzeba tylko tego chcieć … i nigdy się nie poddawać.

                                                                                                                                                                          ……”

                Ze swojego punktu widzenia i zaspokojonej ciekawości i tak pozostaje wiele pytań, na które ktoś kiedyś w przyszłości – kto wie – może odpowie i rozwikła  jeszcze niejedną zagadkę związaną z Mierzęcinem.

Wysłuchała i opracowała Marzana Leszczyńska

  1. Ciąg dalszy wkrótce …..

 mierz5MARZ1MARZ3MARZ6MARZ3MARZ2MARZ9MARZ4MARZ5jeleń5

27,133 total views, 1 views today

UWAGA NA NIEBEZPIECZNE ZABAWKI!

ZAB1ZABA

Informuje Agnieszka Wiśniewska – rzecznik szpitala

Apel chirurgów do rodziców  – uważajcie na niebezpieczne zabawki

Zwracajcie uwagę na to czym bawią się wasze pociechy, apelują chirurdzy z Wielospecjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. do rodziców małych dzieci. Niektóre z nich mogą być śmiertelnie niebezpieczne.

– W ostatnich dniach na nasz oddział chirurgiczny trafiło kilkoro dzieci, które przypadkowo lub wiedzione ciekawością połknęły niewielkie magnetyczne kulki – mówi Tomasz Grzechnik, ordynator Oddziału Chirurgii i Traumatologii Dziecięcej z Pododdziałem Urologii Dziecięcej w gorzowskim szpitalu. – To magnesy o bardzo silnym działaniu przyciągającym, które mogą zrobić ogromną krzywdę. W przypadku naszej ostatniej pacjentki kulki, 14- miesięcznej dziewczynki ,  poważnie uszkodziły przewód pokarmowy, doszło do licznych przedziurawień jelita  i ciężkiego zapalenia otrzewnej. Konieczna była operacja Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Mamy jednak świadomość, że dzieci, które mogą trafiać do nas w podobnym stanie po połknięciu takich przedmiotów może być więcej, dlatego apelujemy do rodziców o rozsądny dobór zabawek dla swoich pociech.

Rodziców powinien zaniepokoić brak jakiegoś elementu w zabawce. Jeżeli zabawka jest niekompletna, a nigdzie nie ma należących do niej części, należy bardzo uważnie obserwować dziecko.

Trzeba sprawdzić, czy dziecko nie ma problemów z oddychaniem, czy się nie krztusi i nie sinieje – radzi  Tomasz Grzechnik . – To są bardzo niebezpieczne objawy i jeśli się pojawiają dziecko wymaga pilnej konsultacji lekarskiej. Warto wiedzieć, że jeśli to będzie mały przedmiot to objawy nie muszą wystąpić od razu ale np. dopiero po kilku dniach. Niepokojące powinny być także zatrzymanie stolca, wymioty i silne bóle brzucha. Wywiad i świadomość tego, czym się bawiło dziecko jest kluczem do sukcesu, bo podobne objawy może dawać wiele innych chorób, od zwykłego zapalenia przewodu pokarmowego po zapalenie wyrostka.

 Jeśli już dojdzie do połknięcia jakiegoś przedmiotu (części zabawki, bateryjki czy magnetycznych kulek) nie należy wywoływać wymiotów u dziecka czy podawać środków przeczyszczających – ostrzegają lekarze. Bo takie działanie może wywołać więcej szkody niż pożytku.

– Połknięcie małej monety czy małego fragmentu plastikowej zabawki nie musi być groźne – dodaje ordynator Oddziału Chirurgii i Traumatologii Dziecięcej z Pododdziałem Urologii Dziecięcej – Większość dzieci powinno te elementy wydalić w naturalny sposób. Problemem mogą być baterie. One zawierają toksyczne substancje, które w połączeniu z sokami żołądkowymi mogą prowadzić do przedziurawienia jelita. Połknięcie baterii czy magnetycznych kulek jest bezwzględnym wskazaniem do interwencji chirurgicznej.

To ważny przekaz szczególnie przed zbliżającym się Międzynarodowym Dniem Dziecka, gdy dzieci obdarowywane są różnymi – często wyglądającymi niewinnie zabawkami i prezentami takimi jak magnetyczne kulki czy zabawki napędzane bateriami.

627 total views, 1 views today

GORZOWSKI TEATR ZAPRASZA NA PREMIERĘ Z OKAZJI DNIA DZIECKA

Program do druku 57

„Noso-Rożek” na Dzień Dziecka

Po długiej przerwie Teatr imienia Juliusza Osterwy w Gorzowie Wlkp. wznawia swoją działalność premierą spektaklu pt.: „Noso-Rożek”.

Iwona Kusiak napisała sztukę przeznaczoną dla najmłodszych widzów, która niesie bardzo ważne przesłanie. Jest to spektakl o poszukiwaniu swojego miejsca na świecie, swoich korzeni, o akceptacji i o tym, że bycie innym wcale nie musi oznaczać bycie gorszym.

W mieście pojawia się tajemniczy Coś-Ktoś, który stanowi swoiste zagrożenie dla społeczności Gorzowa, a przynajmniej tak uważają mieszkańcy. Jest inny. Nie pasuje do nikogo, ani do niczego. Wypił wodę z Kłodawki, kradnie zieleń z ogródków, burzy wizerunek miasta. Mieszkańcy boją się go… Ale czy mają powód?…

Sztuka  inspirowana jest historią Gorzowskiego Nosorożca, który odkryty został w 2016 r. na obrzeżach miasta przy budowie drogi ekspresowej. Szkielet nosorożca pochodził sprzed 125 tysięcy lat. Było to wyjątkowe wydarzenie, ponieważ do tej pory na świecie było niewiele odkryć z gatunku Stephanorhinus Krichbergensis w tak kompletnym stanie.

Spektakl reżyseruje Cezary Żołyński, który do współpracy zaprosił Izę Toroniewicz- scenograf, Arkadiusza Smolińskiego – muzyka i Bartosza Bandurę, który odpowiedzialny jest za ruch sceniczny. Projekt i wykonanie lalki nosorożca Joanna Sapkowska-Pieprzyk. Teksty piosenek – Cezary Żołyński.

W spektaklu występują: Beata Chorążykiewicz, Joanna Ginda, Bogumiła Jędrzejczyk, Przemysław Kapsa, Marta Karmowska, Mikołaj Kwiatkowski, Anna Łaniewska, Jan Mierzyński, Edyta Milczarek, Karolina Miłkowska-Prorok, Artur Nełkowski, Kamila Pietrzak-Polakiewicz, Joanna Rossa, Cezary Żołyński

Premiera spektaklu planowana jest na 29 maja. Spektakle będzie można zobaczyć również 30 maja i 1 czerwca.

Zadanie zostało sfinansowane z budżetu miasta Gorzowa Wielkopolskiego

Wg informacji Ewy Kunickiej
Dział Promocji i Obsługi Widzów

661 total views, no views today

GORZOWSKA „SŁOWIANKA” ZAPRASZA

Słowianka5Sł8

Centrum Sportowo-Rehabilitacyjne Słowianka wznawia w piątek (28 maja) działalność w pełnym zakresie i zaprasza codziennie od godziny szóstej rano do godziny 21.45.

Przebywając w obiekcie należy bezwzględnie przestrzegać reżimu sanitarnego. Maseczka zasłaniająca usta i nos, dezynfekcja dłoni oraz zachowanie bezpiecznego dystansu społecznego są obowiązkowe.

Wszystkie grupy nauki i doskonalenia pływania oraz grupy zajęć w ramach Rodzica z Maluchem w Wodzie, które zostały przerwane w październiku 2020 r., kontynuują zajęcia wg dotychczasowego trybu. Klienci, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości bądź pytania w związku z kontynuacją zajęć, prosimy o kontakt z Punktem Informacyjnym pod nr 95 7338 501 lub 95 7338 508.

Pobyt grup zorganizowanych jest możliwy wyłącznie po wcześniejszym zgłoszeniu telefonicznym lub e-mailowym oraz wysłaniu poprawnie wypełnionego formularza zgłoszeniowego, znajdującego się na stronie slowianka.pl w zakładce „Formularze”.

Osoby niepełnosprawne posiadające Kartę Wstępu oraz Weteranów mogą korzystać z bezpłatnego pobytu na basenach „Słowianki” w każdą niedzielę w godzinach od 6.00 do 21.45 oraz w soboty w godzinach od 6.00 do 14.00. 

Karty Wstępu osób, których termin orzeczenia o niepełnosprawności upłynął po 8 marca 2020 roku, w czasie trwania pandemii oraz w okresie 60 dni od dnia ogłoszenia jej zakończenia, automatycznie traktowane są jako ważne.

Od najbliższego poniedziałku (30 maja) Słowianka wznawia zajęcia Aqua Aerobiku i Aqua Stepu. Harmonogram zajęć pozostaje bez zmian.

Szczegółowe informacje na stronie: http://slowianka.pl/

 

Dariusz Wieczorek – Wydział Promocji i Informacji

Fot. Łukasz Kulczyński

614 total views, no views today

S. MICHAELA RAK HONOROWĄ OBYWATELKĄ GORZOWA WLKP.

RAK M5

Fot. wm

Gorzowscy radni na środowej sesji zdecydowali o przyznaniu siostrze Michaeli Rak tytułu Honorowego Obywatela Miasta Gorzowa Wielkopolskiego. Tytuł zostanie nadany 2 lipca, podczas uroczystej sesji Rady Miasta, związanej z urodzinami Gorzowa Wlkp.

Siostra Michaela zasługuje na ten tytuł, bo patrzy na drugiego człowieka z miłością, bez względu na jego wiek, status społeczny czy wyznawaną wiarę, a także przynależność polityczną i zrobi wszystko, by pomóc, jeśli zachodzi taka potrzeba – brzmi fragment wniosku o przyznanie zakonnicy tytułu, pod którym podpisało się kilkadziesiąt gorzowskich organizacji, stowarzyszeń i fundacji.

Siostra Michaela ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego jest związana z Gorzowem od 1996 r. współtworzyła i przez 13 lat prowadziła Hospicjum im. św. Kamila. Na działalność hospicjum pozyskiwała pieniądze dzięki licznym kwestom ulicznym, koncertom charytatywnym czy akcji Pola Nadziei, polegającej na sprzedaży i sadzeniu cebulek żonkili.

Od 2008 r. służy na Litwie, gdzie wybudowała, otworzyła i prowadzi pierwsze hospicjum dla dorosłych, a od lutego 2020 r. kolejne – tym razem dla dzieci.

Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, uhonorowana wieloma nagrodami, tytułami i medalami, m.in.;  Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości, nagrodą „Chluba Litwy” z okazji Dnia Odrodzenia Niepodległości Litwy, nagrodą „Żurawiny” poznańskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, tytułem Miłosierny Samarytanin 2015 roku, nagrodą Kuriera Wileńskiego Polak Roku, statuetką Człowiek -Człowiekowi, przyznawaną przez biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej za działalność dobroczynną.

Opr. Wydział Promocji i Informacji

 

658 total views, no views today

KOMUNIKAT W SPRAWIE GORZOWSKICH MIŁORZĘBÓW

HEL5H5HEHELAHella

Poeta Ryszard Krynicki w wierszu Miłorząb pisze, że posadził miłorząb japoński, ale nie wie czy jest on męski czy żeński. Zainteresowani miłorzębami w Gorzowie mogą z całą pewnością stwierdzić, że spośród trzech najpiękniejszych okazów rosnących niemal w samym centrum miasta, jedną damę, strzeliście wyniosłą na placu Staromiejskim, otaczają dwaj dorodni panowie.

Ich płeć zdradzają kwiaty. Egzemplarze męskie wytwarzają pręcikowe, zwisające kotki (bazie), które zrzucane po zakończeniu kwitnienia, na ogół pod koniec maja, ścielą się dywanikami w obrysie korony. Jeden z tych miłorzębów rośnie w muzealnym parku, tuż za ogrodzeniem od strony ul. Warszawskiej, drugi z tabliczką informującą, że jest pomnikiem przyrody, dominuje wśród drzew otaczających Przedszkole Miejskie nr 33 przy ul. Walczaka 4.

Okaz żeński poznać można zarówno wiosną po kwiatach, jak i jesienią po nsionach w osnówce. Zielone kwiaty, osadzone na krótkopędach, składające się zwykle z dwóch zalążków na długich szypułkach widoczne są właśnie w tym, majowym okresie. Nasiona w osnówce o galaretowatej konsystencji, przypominają żółtą, kulistą śliwkę. Po dojrzeniu osówka bursztynowożółta, wydziela nieprzyjemną, cuchnącą woń. Drzewo na placu Staromiejskim kwitnie i plonuje obficie, toteż „owoce” dostrzec łatwo, jesienią (październik – listopad) tak na drzewie jak i opadłe na przyległy trawnik.

O miłorzębach w interpretacji wiersza Ryszarda Krynickiego przeczytać można pod linkiem zanej polonistki oraz pasjonatki gorzowskich osobliwości przyrodniczych Weroniki Kurjanowicz.

http://ryszardkrynicki.podajdalej.link/krynicki-i-milorzab/

Ryszard Krynicki. Poeta, tłumacz, wydawca. Urodzony 28 czerwca 1943 r. w Austrii, w obozie pracy przymusowej, do którego zostali zesłani jego rodzice. W 1945 r. wraz z matką Teofilą w ramach repatriacji, z Ukrainy trafiają do Polski i zamieszkują w miejscowości Tarnów (gm. Lubiszyn). W 1947 r. do rodziny dołączył ojciec Stanisław, początkowo robotnik leśny, później uznany rzeźbiarz ludowy. Ceniony poeta, szkołę podstawową ukończył w Lubiszynie. Maturę zdał w II Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Przemysłowej w Gorzowie Wlkp. w roku 1961, następnie podjął studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie mieszka w Krakowie, gdzie razem z żoną Krystyną prowadzą autorskie wydawnictwo A5.

Weronika Kurjanowicz – znana gorzowska polonistka, urodzona w Grodnie. Przez wiele lat uczyła języka polskiego w Zespole Szkół Ekonomicznych, w którym była także dyrektorem. Wydała m.in samouczki ortograficzne, tomik opowiadań, była korektorem wielu publikacji. Współpracowała z  „Nadwarciańskim Rocznikiem Historyczno-Archiwalnym” , a także z lokalnym radiem, w którym prowadziła audycję „Ugryź się w język”.

Tekst i foto Helena Tobiasz

Foto: Gałęzie gorzowskich miłorzębów z kotkowatymi, męskimi kwiatami oraz okaz żeński na placu Staromiejskim i krótkopędy z kwiatami żeńskimi na końcu długich szypułek.

1,007 total views, no views today

KS. ZBIGNIEW STĘPNIAK – BASSO PROFONDO

KS. STĘPNIAK5KS. STEP5

Ks. dr Zbigniew Stępniak znany jest jako ksiądz – basso profondo, czyli artysta  śpiewający najniższym głosem męskim, basowym. Kapłan jest duszpasterzem środowisk twórczych Archidiecezji Warmińskiej. Urodził się w Giżycku, pochodzi z Węgorzewa, mieszka w Olsztynie, posługuje w  Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Fatimskiej. Wątki jego życiorysu przewijają się także w Gorzowie Wielkopolskim.

W rozmowie z Wandą Milewską duchowny  wyznaje, że od lat zmaga się z wadą słuchu, w wyniku czego przeszedł 13 operacji ale zapewnia, że spełnienie daje mu połączenie kapłaństwa z pracą artysty. Obecnie szuka sponsorów na wydanie płyty z pieśniami Stanisława Moniuszki.

Ks. Stępniak wystąpił w 2013 r. na Scenie Letniej Teatru im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Potem był gościem Moniki Wolińskiej ówczesnej dyrygentki Filharmonii Gorzowskiej. Ma także tutaj rodzinę.

Wanda Milewska: Jak przebiegała Księdza droga kapłańska?

Ks. Zbigniew Stępniak: Ostatnie lata studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Metropolii Warmińskiej Hosianum w Olsztynie i pierwsze lata pracy duszpasterskiej przebiegały pod znakiem przedłużającego się leczenia chirurgiczno-laryngologiczno-plastycznego. Pewnie rekordzistą nie jestem, ale mam za sobą 13 operacji chirurgicznych.

Swoją pracę kapłańską zaczynałem w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynku. Pracowałem tam jako wikariusz w latach 1994-2000. Równocześnie byłem katechetą w Zespole Szkół Zawodowych. Moja posługa kapłańska jednak ściśle łączy się z pracą artystyczną i studiami z nią związanymi. Opowiem zatem o tym łącznie.

Choć moja droga do święceń kapłańskich była realizowana zgodnie z planem, to jednak nie była łatwa. Mam wrodzoną wadę – niedorozwój ucha prawego (jako artysta-muzyk nie słyszę na prawe ucho). Długie miesiące, w trakcie ostatnich lat moich studiów seminaryjnych, spędziłem w szpitalu. Jednak święcenia kapłańskie otrzymałem razem z innymi moimi olegami (było nas 21).

W roku 2006 biskup mianował mnie proboszczem w małej parafii niedaleko Barczewa – w Ramsowie. Tam pracowałem trzy lata. Zająłem się remontem pięknego, zabytkowego kościoła parafialnego, prowadziłem mały zespół śpiewaczy, byłem też pomysłodawcą, inicjatorem i pierwszym dyrektorem artystycznym Letnich Koncertów Muzyki Wokalnej „Varmia Gaudet et Cantat” w Ramsowie.

W międzyczasie zacząłem pracę na uczelni: w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Ciechanowie (w Instytucie Filologiczno-Historycznym w Mławie) i na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.

Od roku 2015 pomagam duszpastersko w Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Fatimskiej w Olsztynie. Od roku 2017 jestem też Duszpasterzem środowisk twórczych Archidiecezji Warmińskiej.

WM: Gdzie się Ksiądz urodził? Z jakiej rodziny pochodzi, kim są rodzice, rodzeństwo?

– Pochodzę z Węgorzewa. Tam spędziłem całe swoje dzieciństwo i młodość. Urodziłem się w Giżycku. Moi Rodzice są emerytowanymi nauczycielami. Mama – była nauczycielem fizyki i wychowawczynią w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Węgorzewie, Tata – nauczycielem matematyki. Mam troje rodzeństwa:  najstarsza siostra – jest lekarzem, druga magistrem analityki a brat- magister inżynier – mechanik precyzyjny.

WM: Jest ksiądz artystą śpiewającym, profesorem na uniwersytecie, do tego nieustannie się kształcącym, autorem wielu publikacji. Jak to wszystko pogodzone jest z kapłaństwem?

– Nie jest to łatwe. Ale jeszcze trudniej było pogodzić działalność artystyczną z obowiązkami administratora parafii.

Przyznaję – ja nie potrafiłem pogodzić obowiązków naukowca i artysty z obowiązkami proboszcza. Dlatego też dość długo pisałem pracę doktorską. Dziś pomagam duszpastersko: odprawiam Msze, spowiadam, głoszę kazania… Nie muszę jednak myśleć, że dach na kościele przecieka, że muszę zamówić węgiel czy drewno na opał, że parafianie na mnie czekają, a ja powinienem być dla nich. Dzielę się swoim kapłaństwem z innymi, ale nie jest to tak angażujące, jak administrowanie parafią. Tę energię mogę spożytkować na pracę naukową, artystyczną, dydaktyczną… Dzięki temu mogę więcej koncertować, jeździć z koncertami za granicę (a często jestem np. na Syberii). Nie byłoby to możliwe bezpośrednio z parafii.

WM: Ma Ksiądz związek z Gorzowem Wielkopolskim, tutaj mieszka Księdza rodzina, kilka lat temu wystąpił Ksiądz w Teatrze im. Juliusza Osterwy i zdradził wtedy, że łączy Księdza przyjaźń z dyr. teatru Janem Tomaszewiczem i jego bratem. Proszę wspomnieć o tych związkach.

– Historia pewnie typowa, jak w przypadku powojennych losów wielu Polaków. Rodzina mojej Mamy pochodzi z Grodna. Po wojnie babcia i jej rodzeństwo przyjechali do Polski. Osiedlali się w różnych miastach: w Węgorzewie, Elblągu, Słupsku, Poznaniu… Z Poznania mój świętej pamięci wuj – Janusz Panasiuk trafił do Gorzowa Wielkopolskiego. Janusz był bratem ciotecznym mojej Mamy. Poznałem go dopiero po latach, jeżdżąc na leczenie do Berlina, później do Lubeki. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy i do dziś mam bliski kontakt z Ciocią Basią i kochaną Siostrzyczką – Violettą.

Będąc w Gorzowie usłyszałem od wuja, że dyrektorem teatru jest Jan Tomaszewicz z Węgorzewa. Wiedziałem nawet, że obaj z bratem byli uczniami moich rodziców. Nasze rodziny znały się dobrze. Pewnie i czasu, i odwagi brakowało, żeby odwiedzić Dyrektora (he, he). Kilkanaście już lat temu śpiewałem koncert w Elblągu na spotkaniu organistów diecezji elbląskiej. Po koncercie podchodzi do mnie jakiś pan… Okazało się, że Zbyszek Tomaszewicz, brat Jana. Tak się zaczęło.

Później – byłem na koncertach w Szwajcarii – zadzwonił telefon, numer nieznany… Odbieram – dyrektor Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Dzwonił z propozycją koncertu w ramach Sceny Letniej Teatru im. Juliusza Osterwy w Gorzowie. Przy okazji „oberwało mi się”, że musiał się o mnie dowiedzieć od brata. Rozpoczęła się współpraca i cudowna przyjaźń. Na Scenie Letniej Teatru wystąpiłem dwa razy: w roku 2013 – z recitalem przekrojowym i w roku 2016 – z romansami rosyjskimi.

Na zaproszenie Pani Dyrektor Moniki Wolińskiej śpiewałem też w gorzowskiej Filharmonii.

WM: Czy bardziej Ksiądz jest znany jako kapłan czy jako basso profondo?

– Myślę, że znany jestem po prostu jako ksiądz – basso profondo. Jestem dumny z tego, że jestem księdzem. I choć najczęściej występuję w stroju świeckim: w smokingu, fraku, surducie, z muszką, żabotem czy krawatem, to zawsze podkreślam, że jestem księdzem, jestem też wdzięczny, gdy tak mnie przedstawiają prowadzący moje koncerty.

WM: Czy w Krynicy Zdroju poznał może Ksiądz naszego gorzowskiego wokalistę niedawno zmarłego – Eligiusza Sowę, który też należał do Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów Śpiewu?

– Niestety, nie miałem okazji poznać Pana Eligiusza, choć też jestem członkiem Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów Śpiewu. I żal, bo bardzo zabiegam o takie znajomości, wiedząc, że wiele mogę się nauczyć od tak wybitnych artystów, do których należał Maestro Eligiusz Sowa.

WM: Jak Ksiądz daje sobie radę jako kapłan i artysta w tym niecodziennym czasie pandemicznym? Z jakimi problemami duchowymi spotyka się Ksiądz obecnie? A co z profesją artystyczną? Czy występuje Ksiądz on line?

– Jest to wyjątkowo trudny czas, czas niepewności, odwoływanych koncertów, często w ostatniej chwili. Nawet trudno zliczyć, ile koncertów z moim udziałem zostało odwołanych. Nie jest też łatwo o środki na koncerty on-line. Próbowałem pisać kilka projektów na taką działalność: do Ministra Kultury, do Marszałka Województwa… I mimo pozytywnej oceny moich wniosków, pieniędzy po prostu nie dostałem. Taki los artystów. Ale coś się też zmienia, bo ostatnio występowałem w Ełckim Centrum Kultury w pieśniami polskimi. Był to koncert transmitowany w internecie. Ostatnie pół roku pracowałem nad CD z pieśniami Moniuszki. Sesję nagraniową skończyłem 13 maja br. Szukam sponsorów na wydanie płyty.

WM: Śpiewa Ksiądz o miłości, czy jest Ksiądz człowiekiem radosnym, bardziej dlatego, że jest Ksiądz artystą, czy z powodu kapłaństwa?

– Jestem człowiekiem spełnionym, choć pewnie chciałbym więcej. To spełnienie daje mi połączenie mojego kapłaństwa z pracą artysty. To połączenie sprawia, że rzeczywiście jestem człowiekiem (tak mi się wydaje) radosnym. Śpiewam o miłości – w pieśniach miłosnych, romansach rosyjskich, ale i w utworach sakralnych. Bóg stworzył świat i człowieka na kanwie miłości. Tą miłością chcę dzielić się w wiernymi, ale i z moją publicznością.

Świat jest lepszy, kiedy umiemy dzielić się radością, miłością, dobrem… Te wartości wyraźnie płyną z muzyki, którą wykonuję. Tym się dzielę z moimi studentami. Robię co w mojej mocy, żeby świat był radośniejszy, choć też nie jest mi lekko, o czym wspomniałem wyżej.

WM: Jakie jeszcze  ma Ksiądz pasje?

– Muzyka, śpiewanie, koncerty! Choć przyznaję, że z powodu niedorozwoju ucha prawego muszę na przygotowanie utworów przeznaczyć znacznie więcej czasu niż inni artyści. Korzystam też z wiedzy i doświadczenia nauczycieli śpiewu.

Mam też kilka innych pasji. Od kilku lat jeżdżę na motocyklu – nie szaleję, ale bardzo to lubię. Lubię jazdę na rowerze, na nartach. W Szwajcarii chodzę po górach, a robię to z aparatem fotograficznym i kilkoma obiektywami.  Pasją moją jest też fotografia artystyczna, fotografuję głównie przyrodę. Ale pasją moją są też stare lampowe odbiorniki radiowe (krystaliczny dźwięk), słucham płyt winylowych.

 

Ks. dr hab. Zbigniew Stępniak jest absolwentem Wyższego Seminarium Duchownego w Olsztynie, Instytutu Muzyki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, Podyplomowego Studium Emisji Głosu przy AM w Bydgoszczy. Studia doktoranckie ukończył w Sekcji Muzykologii Teoretycznej i Stosowanej na UKSW w Warszawie. W 2019 r. stopień dra hab. otrzymał na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu.

Jest m.in. pomysłodawcą, inicjatorem i pierwszym dyrektorem artystycznym Letnich Koncertów Muzyki Wokalnej „Varmia Gaudet et Cantat” w Ramsowie oraz spotkań z muzyką sakralną w regionie Mörel w południowej Szwajcarii. Jest członkiem Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów Śpiewu, Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków i Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kościelnych. W 1999 r. otrzymał dyplom Ministra Kultury i Sztuki „za zasługi w upowszechnianiu kultury muzycznej”. W swoim repertuarze ma utwory kompozytorów od renesansu do współczesności: operowe arie basowe, pieśni, dzieła oratoryjno-kantatowe, szczególnie rzadko wykonywane kompozycje barokowe dla basso-profondo.

Pracuje na stanowisku profesora Instytutu Muzyki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Koncertuje w kraju i za granicą (m.in. w Szwajcarii, Niemczech, Rosji, na Białorusi, w Czechach).  https://pl.wikipedia.org/wiki/Zbigniew_Stępniak

 Także w KAI: https://www.ekai.pl/ks-dr-zbigniew-stepniak-ksiadz-basso-profondo/

1,500 total views, no views today