KLASYCZNIE I JAZZOWO W FILHARMONII GORZOWSKIEJ

image001

Wybitny Henryk Miśkiewicz na saksofonie, do tego trio jazzowe i Orkiestra Filharmonii Gorzowskiej. Całość pod kierunkiem znakomitego dyrygenta Bohdana Jarmołowicza. Takiego koncertu nie można przegapić! W programie m.in. słynna Kołysanka z filmu Dziecko Rosemary oraz Chopin w nowatorskiej odsłonie.

Utwory Krzysztofa Komedy, Fryderyka Chopina i Henryka Wieniawskiego złożyły się na autorski projekt Bohdana Jarmołowicza – dyrygenta, kompozytora i aranżera, który stworzył własne opracowania ich kompozycji.

Autor, sięgając po utwory dla niego samego najbardziej inspirujące, nie bał się w swoich aranżacjach nowych rozwiązań harmonicznych, odwrócenia konwencji lub stylów czy wprowadzenia w ich przebieg elementów improwizacji, co w znakomity sposób przełożyło się zarówno na brzmienie kwartetu jazzowego, jak i orkiestry.

Chcąc pokazać inne spojrzenie na sposób opracowywania utworów klasycznych – włączył również do programu koncertu dwa utwory Fryderyka Chopina, zaaranżowane przez pianistę Filipa Wojciechowskiego.

Wyjątkowe w tym projekcie jest to, że choć obaj twórcy, dzięki swoim jazzowym sympatiom, odkrywają w tych utworach zupełnie nowy potencjał, to słuchacz ani przez chwilę nie ma wątpliwości, że słucha dzieł wielkich romantyków, czując ducha i słysząc czyste piękno ich muzyki.

Bilety w cenie 37zł oraz 30zł do nabycia w kasie Filharmonii Gorzowskiej oraz na www.filharmoniagorzowska.pl

1,482 total views, no views today

GORZOWSKIE GADŻETY NA WALENTYNKI

999Serce 5566SER55wicher88Wale

Na zdj. prace Marzanny Leszczyńskiej

Marzanna Leszczyńska pisze:

Już tyle razy, Wando namawiałaś mnie do zaprezentowania tego „co robię o moim mieście”. Myślę, że zbliżające się Walentynki mogą być pretekstem , aby coś niecoś zaprezentować.

Swojego czasu robiłam kartki- laurki z miasta Gorzowa. Ostatnio zainspirowały mnie właśnie Walentynki, aby miasto pokazać nie tak banalnie, ale bardziej nierealnie, romantycznie, artystycznie. Drugą inspiracją do tego pomysłu był Marc Chagall, którego obrazy uwielbiam. Nie wiem, czy jest drugi artysta malarz, który by stworzył tyle obrazów na temat miłości. A żył długo. Tak pięknie, romantycznie i delikatnie ukazał to uczucie między kobietą a mężczyzną. Motyle w brzuchu to słabe określenie na to co dzieje się na tych obrazach. Unoszenie się nad ziemią, latanie w chmurach, bukiety kwiatów tak jakby z tych obrazów unosił się zapach feromonów. Wszystko wiruje, cały świat ze zwierzętami włącznie. A do tego te kolory! Patrząc na te prace człowiek czuje się jak w tej piosence, którą śpiewają Skaldowie: „ Wszystko mi mówi, że mnie właśnie ktoś pokochał”.

I tak powstały kartki laurki- miasto i Chagallowskie paty zakochanych. Gdzie jak nie na moście umawiały się kiedyś pary zakochanych. Nie wspomnę że i tam się rozstawały. Jest przecież słynna i jakże wzruszająca piosenka H. Banaszak „ Samba na moście rozstań” .

W Gorzowie mamy nie tylko most Staromiejski. Niezwykle urokliwy jest  przecież mostek nad Kłodawką na ulicy Chrobrego, gdzie przy okazji można kupić bukiecik kwiatków lub słoik ogórków dla swojej ukochanej. Bo tradycją jest już, że na mostku tym całymi dniami przesiadują panie z ofertą. Na moście Staromiejskim nie ma takiego zwyczaju. Zresztą ten mostek doczekał się w moich kartkach swojej odsłony we wszystkich porach roku. Rendez vous na moście przy ul. Warszawskiej zdecydowanie nie polecam, ale z szyby samochodu piękny jest widok na bulwar. Zrobiłam raz zdjęcie podczas wielkiej wichury ( są takie kartki laurki). A było to tak: Wyjeżdżaliśmy z Gorzowa. To była późna jesień i akurat rozpętał się straszny wicher. Jedziemy przez most a tu kolory nieba  nad Wartą pomarańczowe, niecodzienne.

  • Pstryknę zdjęcie wołam! Ale niestety na moście nie można się zatrzymywać. I to była tzw. „one spot decisione” czyli decyzja pojęta w mig. Mąż mi zaproponował:
  • Wysadzę cię na moście, a ja zrobię kółko i wrócę po ciebie na parking przy stacji CPN.

I tak zrobiliśmy. Wysiadłam z samochodu i nie mogłam utrzymać się na nogach taki był silny wicher.

A jak Walentynki to oczywiście – serce!

Jednak zamiast czegoś z czerwonym sercem i napisem „I love Gorzów” proponuję serce z wizerunkiem Gorzowa. Drewniane – nie potłucze się, płaskie więc zajmie mało miejsca np. w walizce. Praca uważam niebanalna. Tutaj zainspirował mnie Vincent Van Gogh, a właściwie jego charakterystyczne chmury a’la „gwiaździsta noc”.

Wszystko to można kupić w sklepie z pamiątkami „Feniks” przy ul. Sikorskiego niedaleko Parku 111. Są tam oczywiście inne gadżety na temat Gorzowa,  ale o nich może już przy innej okazji.

Marzanna Leszczyńska

1,650 total views, no views today

WYSTAWA FOTOGRAFII „GORZÓW WCZORAJ – DZIŚ”

DSC07761Azyl55a55DSC07752DSC07750wys56

Do 10. marca można oglądać wystawę starych i nowych zdjęć Gorzowa Wielkopolskiego, którą otwarto 2. lutego w galerii Biblioteki Pedagogicznej Wojewódzkiego Ośrodka Metodycznego.

Fotografie zaprezentowali członkowie Grupy Fotograficznej Azyl-Art, działającej pod kierunkiem pedagoga i fotografa Krzysztofa Szmytkiewicza, który powiedział, że celem prezentacji jest pokazanie zmian w Gorzowie na przestrzeni lat.

– Część osób zwróciła uwagę na to, że w mieście wiele zmieniło się na lepsze, albo że  mury się zmieniają a drzewa pozostają te same tylko są trochę większe. Inni odkryli, że zmiany – to przede wszystkim ludzie. Nie ma na zdjęciach opisów miejsc i dat. Jest to zachęta do dyskusji i przemyślenia, a także do zastanowienia się, w którym kierunku zmierza miasto. Można zauważyć część zmian na gorsze a część na lepsze. Widzimy np., że był pochód ale nie ma katedry – powiedział Szmytkiewicz.

Autorami zdjęć są: Krzysztof Szmytkiewicz, Stefan Kasprzyk, Agata Swendrak, Renata Jurczak, Anna Łubieńska, Urszula Szewczyk, Anna Kicińska, Ireneusz Fabisz, Grzegorz Milewski, Alicja Karnia-Burdzińska, Agnieszka Proskurnicka, Monika Fijałkowska, Łucja Fijałkowska.

Archiwalne zdjęcia są autorstwa: Waldemara Kućki, Henryka Jarmołowicza, Tomasza Szmytkiewicza, Andrzeja Grudzińskiego, Mariusza Zbanyszka, Leszka Łubieńskiego, Jerzego Noska, Bronisława Isków, Joanny Docnik, Elżbiety Janiak, Doroty Polewskiej.

Grupa Azyl-Art działa od 2015 r. przy Miejskim Centrum Kultury.

2,801 total views, no views today

WALENTYNKI W TEATRZE OSTERWY W GORZOWIE WLKP.

WALENTY

Aktorzy Teatru im. Juliusza Osterwy przygotowali spektakl muzyczny „Po prostu miłość”, który wyreżyserował dyr Jan Tomaszewicz. Na scenie zabrzmią znane i lubiane piosenki, takiej jak „Kasztany” czy „Kochać”. Będzie także niespodzianka: po spektaklu odbędzie się losowanie romantycznej kolacji we dwoje w jednej z gorzowskich restauracji.

 

1,630 total views, no views today

DZIEŃ PAMIĘCI I POJEDNANIA W WiMBP

Relacja Ewy Rutkowskiej

Otwarcie Gabinetu Christy Wolf

Gorzów, 30 stycznia 2018

Gospodarzem spotkania była wicedyrektor WiMBP Marzena Wysocka.

A spotkanie odbyło się z okazji kolejnego upamiętnienia jednej z najbardziej znanych pisarek obcojęzycznych, urodzonej w dawnym Landsbergu, Christy Wolf.

Na uroczystości obecni byli liczni goście oficjalni, rodzina Christy Wolf (córka Katrin z mężem), członkowie Stowarzyszenia Christy Wolf w Berlinie, dawni mieszkańcy Landsberga, przedstawiciele gorzowskich stowarzyszeń, placówek kultury, przyjaciele Biblioteki, mieszkańcy miasta.

Pierwszym akcentem upamiętniającym Christę Wolf w Gorzowie, jest wykonany w 2015 roku, przez Stowarzyszenie Sztuka Miasta, mural przy Al. 11 listopada. Z kolei jesienią 2015, roku na skwerze przed byłym Empikiem stanęła ławeczka z siedzącą na niej Nelly, bohaterką książki Christy „Wzorce dzieciństwa”. Obydwa wydarzenia wspierało Towarzystwo Miłośników Gorzowa. Dzisiaj kolejne upamiętnienie.

Z inicjatywy córki Christy Wolf, Katrin i dyrektora Biblioteki Edwarda Jaworskiego, na poddaszu willi WiMBP został urządzony Gabinet Christy Wolf. Znajduje się w nim foto obraz dawnego gabinetu Christy, jej otomana, stolik, krzesła oraz kilkanaście fotografii i różne dokumenty. A na ekranie monitora można było zobaczyć film „Wstęgi czasu”. Gabinet ten, to sprawa otwarta. Powstał on dzięki rodzinie Christy Wolf,  Stowarzyszenia jej imienia z Berlina, które wsparło finansowo całą inicjatywę, Grzegorza Stacha, który te wszystkie  pamiątki z Berlina do Gorzowa przewiózł, państwu Czerczakom, przyjaciołom Christy Wolf oraz zespołowi pracowników WiMBP.

Współtwórcą tego przedsięwzięcia jest Edward Jaworski, ówczesny, długoletni dyrektor WiMPB (od stycznia br. na emeryturze). W kilku słowach powiedział m.in.  „przejmując to dziedzictwo, powinniśmy starać się, aby pamięć o tym co było i jest, płynnie się przenikała. Bo dobrze się żyje, gdy sąsiedzi są sobie przyjaźni. Kultura i sztuka to najprostszy sposób dogadywania się”.

A córka Christy Wolf, Katrin powiedziała m.in. „Ten dzień byłby ważny także dla mojej matki. Tata nie mógł dzisiaj przyjechać (ma 90 lat), ale cały czas wspierał utworzenie Gabinetu mamy. Pierwszy raz przyjechałam do Gorzowa z rodzicami, gdy miałam czternaście lat. Biegałam wtedy po mieście i szukałam odpowiedzi na pytania zadawane w książce „Wzorce dzieciństwa”, szukając śladów, gdzie bywała Nelly, bohaterka tej książki. Byłam też w Gorzowie na odsłonięciu ławeczki i w ubiegłym roku  ponownie z synem i wnukiem.

To jest żywe pojednanie w działaniu”. Tak zakończyła swoją wypowiedź.

W podziękowaniu za przyjęcie pomysłu utworzenia Gabinetu Christy Wolf w Gorzowskiej Bibliotece, wręczyła Edwardowi Jaworskiemu grafikę Gintera Grassa z osobistą dedykacją .

Kilka słów wygłosił także wiceprezydent Miasta. „To ważny dzień. W Polsce istnieją ostatnio żywe dyskusje o naszych Polsko/Niemieckich stosunkach. W Gorzowie stosunki te zostały załatwione już kilkanaście lat temu”.

Przedstawicielka Stowarzyszenia Christy Wolf z Berlina. Przypomniała, że była w Gorzowie podczas odsłonięcia ławeczki Nelly  (autorstwa i w wykonaniu artysty Michała Bajsarowicza) w październiku 2015 roku. „Ta ławeczka upamiętnia pisarkę znaną na całym świecie. Na pewno dla Christy to spotkanie byłoby dniem ważnym, bo oznaczałoby przyjęcie jej przez to miasto ponownie. Jej książka „Wzorce dzieciństwa” ukazała się w 1976 roku, w której ona swojemu rodzinnemu miastu postawiła pomnik. Ta książka to wspomnienie o winie i przebaczeniu”.

Na zakończenie uroczystości, przed zwiedzaniem Gabinetu,  nauczycielka języka niemieckiego Agnieszka Weber wspólnie z uczniami II LO przedstawiła opracowanie pt. „Moje miasto”. Znajdują się w nim krótkie teksty młodych ludzi,  którzy opisują swoją „Małą Ojczyznę”, Gorzów i okolice. Tam gdzie się urodzili i gdzie mieszkają. W  broszurce znajdują się także fotografie, obrazy i wiersze.

A ja znowu jestem pod wrażeniem ogromnych zdolności menadżerskich byłego już dyrektora Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej Edwarda Jaworskiego. Bo zostawił po sobie BARDZO dużo. Prawie „migiem” wybudował nową siedzibę Biblioteki, nie zostawił na pastwę losu  pięknej, klimatycznej secesyjnej wilii Hansa Lehmanna, swojego byłego miejsca pracy. A odrestaurowana też prawie błyskawicznie cieszy nasze oko i służy mieszkańcom. Pozyskane ze zlikwidowanego Grodzkiego Domu Kultury meble służą nadal, pięknie odnowione.

Tak TEŻ MOŻNA! 

 A tak przy okazji zapytam miejskich decydentów. Co dalej z willą Pauckscha???  Czy ma popaść w ruinę, jak ta przy ul. Kosynierów?

Ewa Rutkowska

 

1,524 total views, no views today

DZIEŃ PAMIĘCI I POJEDNANIA W GORZOWSKIM MCK-u

Relacja Ewy Rutkowskiej

Miejskie Centrum Kultury

Dzień Pamięci i Pojednania

Gorzów, 30 stycznia 2018

Imprezę tę w SPAM-ie nazwano wydarzeniem. Nic dziwnego. Firmował ją swoim nazwiskiem jeden z najpopularniejszych i obiecujących młodych (rocznik 1984) muzyków z naszego miasta, Błażej Król. W 2015 roku nominowany do Paszportu Polityki, a w ubiegłym roku podczas Inauguracji nowego sezonu kulturalnego 2017/2018, nagrodzony Gorzowskim Motylem.

Błażej swoją przygodę z muzyką zaczynał przed laty, w znanym do dzisiaj gorzowskim zespole muzycznym „Kawałek Kulki”.

Do tego multimedialnego projektu materiały  przygotował Robert Piotrowski.

Natomiast sama realizacja była nieco amatorska. Widać było gołym okiem brak scenariusza, który określiłby temat i zakres przedsięwzięcia. Ktoś powinien też dzierżyć w swoich rękach wodze reżysera. Bo bez tego, zaproponowano widzom (dość licznie zebranym) jakieś nieczytelne obrazki starych fotografii. Choć początek zapowiadał się dość obiecująco, to potem zabrakło montażyście chyba pomysłu, co zrobić z powierzonym materiałem. Radek Rutkowski jest autorem teledysku do albumu Błażeja Króla „Nielot”. Więc jakoś tam już obeznany z montażem. Ale chyba nikt mu nie podpowiedział, że scenariusz to podstawa. I zadziałał chyba za bardzo intuicyjnie, że „jakoś to będzie”. No ale to nie tak. Choć wierzę w jego i pozostałych realizatorów dobre intencje.

Mankamentem było też dobranie lektorki. Nasuwa się tu sugestia. Może gdyby ona tylko rozpoczęła… a potem rolę przewodnika przejąłby ktoś z lepszą dykcją…

Jedynym pięknym punktem tego projektu była muzyka Błażeja Króla w wykonaniu kompozytora i członków Gorzowskiej Orkiestry Dętej. Chociaż cały czas bardzo ponura. A przecież, jak na zakończenie powiedział Robert Piotrowski,  powinien to być dzień pełen radości…

W kuluarach dowiedziałam się, że to co zobaczyliśmy na ekranie,  powstawało do gotowej już muzyki. A dopasowanie obrazu do muzyki, to „wyższa szkoła jazdy”. Może dlatego obraz nie był spójny, niepotrzebne były powtórzenia tych samych fotografii. No i nie odgadłam, po co za plecami widzów cały czas operował dyskotekowy „szperacz”.  Całość (jak napisano w SPAM-ie) wyprodukowana przez MCK. Pomysł dobry, ale…

I tak na zakończenie znów „zaczepię” gorzowskich włodarzy. Czy nie należałoby COŚ zrobić?  Nie wiem, czy budynek MCK jest zabytkiem. Jeśli tak, to może czas na początek remontu, a jeśli nie to może na spychacz… Bo hodowla gryzoni w sercu miasta nie przystoi.

Ewa Rutkowska

 

 

1,406 total views, no views today

STUDNIÓWKA U PUSZKINA

zxSTSTz

Na zdj. poloneza – prowadzą Marzanna i Andrzej Leszczyńscy

Marzanna Leszczyńska pisze:

Tydzień temu mój syn Witold szykował się na studniówkę, która miała miejsce w Liceum Ogólnokształcącym na ulicy A. Puszkina. Gotowy stanął przed lustrem w nowym garniturze, pod bordowym krawatem z świeżo przystrzyżonym bujnym włosem. Ech… westchnęłam.
To były czasy! Pomyślałam w duchu i wspomniałam swoją studniówkę ’86, ale nie w Gorzowie, bo pochodzę z opolskiego.
Nie miałam pojęcia, że tydzień później „dotknę” śladów balu mojego syna i przeniosę się w czasie w lata osiemdziesiąte i w jakimś sensie przeżyję to jeszcze raz. Nie towarzyszył mi już dreszcz emocji co też będzie za te 100 dni, ale do tych emocji związanych z maturą chyba nikt nie chce wracać, a nie jeden dziś zachodzi w głowę jak to się stało, że zdał.
A że mój mąż jest absolwentem tegoż liceum w 1984 roku toteż miałam zaszczyt uczestniczyć w balu w dniu 27.01.2018 r. Jest to pierwszy tego typu bal dla absolwentów Liceum, który zainicjowało Stowarzyszenie składające się z byłych uczniów przy zgodzie i z udziałem dyrekcji szkoły.
Miałam zaszczyt pójść w pierwszej parze w polonezie, który otwierał bal.
Mąż miał lekki stres aby poprowadzić wszystkich bez prób. Ale przecież każdy już umie poloneza bo go trenował i tańczył nie to co dzieciaki.
Organizatorzy- z Adamem Tuczyńskim dobrze mi znanym- zadbali o to aby atmosfera przypominała tą , jaka była na studniówce w latach zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego.
Na początku grał zespół sprowadzony z Poznania. Czterech młodych, przystojnych, długowłosych, czasami brodatych muzyków – słowem „Kult” ale bez Kazika. Naprawdę nic nie szkodziło, że głównej gwiazdy nie było. To był taki raczej koncert, bo piosenki „Kultu” nadają się bardziej do słuchania, ale skakać na parkiecie można było, oj można. Pod koniec swojego koncertu młody muzyk zapytał nas ze sceny:
-Kto jest największym polskim piosenkarzem?
Padło parę odpowiedzi, które okazały się „pudłami”. A ja zgadłam, bo chodziło o K. Krawczyka. I rozwiązał się worek z repertuarem jego i innych wykonawców tamtych lat. Był nawet koncert życzeń, ktoś miał urodziny a żona zadedykowała piosenkę. Nie zapomnę „Białego misia”, nawet znalazła się wielka „maskota”, którą puszczono w obieg i tańczono z nią na parkiecie.
W tych piosenkach, repertuarze nad parkietem unosił się duch zbuntowania przeciw komunistycznej władzy i stanu wojennego.
Jeden z absolwentów miał na sobie marynarkę jak ją określono – „reżimową”. Ta marynarka zrobiła oczywiście prawdziwą furorę, bo co rusz to kto inny miał ją na sobie. Była bardzo kolorowa i na tle klasycznych marynarek rzucała się w oczy gdziekolwiek by nie była. Wyglądała jak niegdyś przerwa w telewizji, po tym jak generał przerwał teleranek i wygłosił słynne przemówienie i stan wojenny. Ta marynarka rzeczywiście wyglądała jak ta przerwa – koło wypełnione czarnymi, szarymi i kolorowymi prostokącikami i kwadratami . Mają ludzie fantazję,
oj mają.
Choć na balu ludzi było dużo, to licznych klas było niewiele. Z klasy mojego męża były tylko dwie osoby a z rocznika raptem 6 osób. Przechodząc korytarzem usłyszałam, jak jedna uczestniczka skarżyła się do swojej koleżanki, że jest jedyna ze swojej klasy. Za to klasa dr A. Makowskiego umówiła się, że przyjdą bez partnerów. Zgrali się było ich 26- ściu. Oj, Ci dali się zauważyć, bardzo uchachani, widać dobrze się bawili.
Parkiet wypełniony był ciągle i do końca. Potem kapela się spakowała, zostało więcej miejsca do tańczenia i włączono muzykę mechaniczną. Królowała Lady Pank, Modern Talking, Madonna i cała reszta szlagierów z tamtych lat ale i nowe kawałki też się pojawiły choć w zdecydowanej mniejszości.
Rozmów było sporo, bo i przy stolikach i w korytarzu przy bufecie ludzie się rozpoznawali, zatrzymywali i dyskutowali, wspominali, wypytywali co słychać. Ciepłe słowo należy się kateringowi. Fajnie, że bez przesady z ilością jedzenia, ale za to z kulturą. Przez cały czas przy bufecie obecny był personel, który obsługiwał gości przy szwedzkim stole. Odpowiednio ubrany personel nakładał gościom dania na talerze. Mnie się to podobało, bo unikasz wtedy, że coś tam wylejesz czy się pobrudzisz albo coś komuś upadnie.  Czas minął szybko, udało się organizatorom przenieść gości w czasie i o to właśnie chodziło, aby poczuć się jak 18-latek będąc 50- latkiem.

Marzanna Leszczyńska

2,013 total views, 1 views today

PROMOCJA KSIĄŻEK MARII BORCZ I ROMANA HABDASA

Relacja Ewy Rutkowskiej

Spotkanie z cyklu FarmaLITER odbyło się 23 stycznia w Klubie „Jedynka” w Gorzowie Wielkopolskim. Początek – to wyreżyserowany przez moderatorkę Beatę P. Klary, krótki montaż poetycki pt. „Ku świętych obcowaniu”.

Teksty mówili: Krystyna Jarosz, Krystyna Dziewiałtowska-Gintowt, Jolanta Karasińska, Krystyna Caban i Marek Stachowiak. Na środku, za długim stołem siedziała także Maria Borcz. Dziewczyny, razem z autorką dziergały na drutach.

A Marek siedząc na drabinie łowił ryby…

Był to montaż z tekstów znajdujących się w promowanych tomikach.

-Obydwie książki mówią o człowieku – podkreśliła Beata.

Romek Habdas, pisze jak jest sam. Będąc na rybach zabiera z sobą do domu ciszę i różne wrażenia dziejące się dookoła… Zapamiętuje to i owo…

Maria Borczjest blisko Boga i ludzkich problemów – napisano w informacji. A sama mówi, że stara się jasno wyrażać swoje myśli. Czasem coś długo jej „chodzi po głowie” i potem stara się te myśli ująć w słowa.

Maria Borcz „Duchowy kanibalizm”. Jest to jej kolejny tomik.

Ten wydany w Wydawnictwie Pisarze.pl, Warszawa 2017. Projekt okładki Beata P.Klary. Tomik podzielony jest na dwie części: Cz. pierwsza; Szczebel w drabinie i druga; Wyrzut sumienia. Wstęp napisała Anna Maria Musz. Wg. niej „Maria wskazuje kwestie do analizy i przemyślenia. Jej książka ma wyraźną budowę dwudzielną – w pierwszej dochodzi do głosu podmiot liryczny, w drugiej bezpośrednio się on nie ujawnia. W pierwszej podmiot przemawia we własnym imieniu, w drugiej części zwraca się do adresata, albo ukrywa się za historiami innych ludzi. Przemawia też w imieniu zbiorowości. Dostrzega ludzkie zło i okrucieństwo ale nie oskarża bezpośrednio…

Czyta Biblię i choć ma świadomość własnych słabości, na swój sposób dąży do chrześcijańskiego biblijnego ideału dobra…

Czym jest duchowy kanibalizm? W jaki sposób i w jakich okolicznościach zwykli ludzie wcielają się w „konsumujących”? A przede wszystkim – jak zachować niezależność i pozostać wiernym swojemu etosowi w świecie manipulacji i nacisków? Odnotowywane przez autorkę zjawiska mają charakter uniwersalny…”

Roman Habdas – „Ludzie i rzeki, rzeki i ludzie”. Jest to także kolejna książka tego autora. Książkę dedykował swojemu mistrzowi spiningu Staszkowi Karolewiczowi, który odpłynął… Tomik wydany przez RSTK w Gorzowie, dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wyboru dokonał i opracował Czesław Ganda, projekt okładki Barbara Rynkiewicz. Wstępem opatrzył Marek Lobo Wojciechowski. I wstęp ten zatytułował tak: „Mistrzowie nie rozmawiają o warsztacie”. A w nim m.innymi:

Zaczynając jakąkolwiek działalność, podejmując się jakiegokolwiek rzemiosła, rozpoczynamy od podstaw… Z czasem gdy zaczynamy wewnętrznie rozumieć dziedzinę, którą kiedyś postanowiliśmy zgłębić, efekciarskie gadżety przestają nas bawić, przestają mieć znaczenie. Od tego momentu rozpoczyna się to, co najważniejsze – wszelkie nauki za nami, warsztatu praktycznie nie widać, bo tak go udoskonaliliśmy, że staje się on przeźroczysty – nic nie przesłania sensu i celu naszych działań. Tak myślę, czytając kolejny tomik Romana Habdasa – wędkarza i poety. Wędkarza nie byle jakiego, a i poety nietuzinkowego…

Mamy w tym tomiku wszystko: przyrodę, ryby, refleksje, wspomnienia toczące się nad rzeką, z wiekiem coraz odleglejsze od źródeł, mamy autora, który z pozorną niedbałością i jakby mimochodem spaja i wiąże rozproszone strumyki myśli, bo ten warsztat – tak pisarski jak i wędkarski ma do tego stopnia opanowany, że sprawia wrażenie, iż wiersze pisze i łowi ryby – przy okazji. Przy okazji bycia człowiekiem”.

A Romek mówi, że są to wspomnienia bliskie i dalsze, ale bardzo osobiste.

Tomikiem tym dziękuje też żonie za to, że dawała mu czas na wędkowanie.

Oboje piszący zamierzają niebawem znowu coś nam objawić. Romek planuje na wiosnę wydać opowiadania, a Maria ma w zanadrzu kolejny tomik…

I ja też wzbogaciłam się o kolejne książki.

Całe spotkanie miało bardzo uroczysty charakter, było wino (od Romka i Marii), półmiski mandarynek i tort w wykonaniu Tomka Polakiewicza, z nieujawnionym darczyńcą! No i jak zwykle kawa i herbata.
I ja tam byłam…

Ewa Rutkowska

1,566 total views, no views today