EWA RUTKOWSKA NADAL SIEDZI NA GRZĘDZIE

ER

Siedzę jak sowa na grzędzie.

Dzisiaj miałam  pomysł, aby trochę posiedzieć na balkonie. Do południa było pięknie. Ale gdy już byłam po obiedzie zaczęło popadywać. I zrobiło się zimniej. No więc pomysł diabli wzięli. Więc siedzę…  penetruję facebooka w telefonie.  Coś tam komentuję. Cieszą  mnie fotki z wczorajszego spotkania Tuska w Poznaniu. Może coś zmienimy? Trzymam „wszystkie” kciuki.

Wczoraj byłam w naszej pięknej filharmonii na koncercie kameralnym „Sonaty i Tańce”, w wykonaniu Karoliny Mikołajczyk – skrzypce i Iwo Jedyneckiego-akordeon. Jak czytamy w programie: „Koncert ten, w Filharmonii gorzowskiej jest  pierwszym po powrocie duetu ze Stanów Zjednoczonych oraz Ameryce Południowej. Artyści wykonali program, na który złożyły się sonaty mistrzów trzech epok: baroku, klasycyzmu oraz XX wieku – w całkiem nowym ujęciu kolorystycznym, a także zróżnicowane i wielobarwne tańce z różnych części świata w unikatowych opracowaniach na skrzypce i akordeon”. Koncert zakończył się dwoma bisami.

Chyba tydzień temu, w trzecim dniu trwania Festiwalu w Opolu,  na trochę włączyłam TV aby posłuchać starych dobrych piosenek. Ale trudno mi było się zgodzić z takim, ostatnio modnym, wrzaskiem przy wejściu artysty na scenę, np. „Opole jesteś tam”. I podobne. Nijak nie pasujące do śpiewanych piosenek. Tak wrzeszczał niejaki Bednarek przed zaśpiewaniem piosenki Grechuty. Nie pamiętam innych wrzasków, ale ten pan nie był jedyny.

Zatrzymam się nieco dłużej na kultowej piosence „Zegarmistrz światła” w wykonaniu Tadeusza Wożniaka. Gdy go zobaczyłam na scenie, przypomniały mi się „stare dobre czasy”. Tadeusza i jego żonę Jolę poznałam  dość dawno temu, zapraszając Tadeusza do poprowadzenia warsztatów na Ogólnopolskim Spotkaniu  Twórców i Wykonawców Piosenki SMAK w Myśliborzu. Impreza wymyślona po to aby  pomóc twórcom amatorom (autorom tekstów i kompozytorów).

Pierwsze Spotkanie odbyło się w 1978 roku. Tadeusz, nie pamiętam który to był SMAK, prowadził wtedy warsztaty w parze z Justyną Holm. Chyba zaraz w następnym roku, zaprosiłam Tadeusza do Wojewódzkiego Domu Kultury w Gorzowie, aby był jurorem też w kultowym OKR (Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim) i dał recital dla recytatorów z całego województwa a tak że dla widzów z Gorzowa. Przyjechał wtedy z żoną Jolą.  Pamiętam sympatyczne spotkanie po recitalu, gdy wszyscy się rozeszli spać (recytatorzy do wynajętego internatu). Jurorką była też wtedy śp. Ela Kuczyńska. Posiedzieliśmy przy kawie i koniaku. Rozmawiając o wszystkim…

Po kilku latach zaprosiłam ponownie Tadeusza  na warsztaty w Myśliborzu. I  chyba wtedy też prowadził warsztaty z Justyną Holm. Zawsze były to wspaniałe spotkania. Ja na SMAK-u byłam sterem, żeglarzem, okrętem, więc od czasu do czasu zapraszałam na lampkę… i pogadanie.

Mimo, że przestałam zajmować się SMAK-iem już dość dawno, to nadal z niektórymi jurorami utrzymuję tzw. świąteczne  kontakty. Od czasu do czasu wymieniamy pozdrowienia na fb. Pamiętamy o sobie: Ja o nich, a oni o mnie. Wspominam i pozdrawiam Tadeusza Woźniaka, Jerzego Derfla, Krzysztofa Daukszewicza, Krzysztofa Heeringa, Andrzeja Poniedzielskiego,  Piotra Bukartyka, Elę Adamiak, Justynę Holm. Także dinozaurów tej imprezy: Mirka Czyżykiewicza, Marcina Mariusza Dekiela, Piotra Bakala,  Antoniego Murackiego, Andrzeja Szęszoła. Mam nadzieję, że o nikim nie  zapomniałam. Jeśli tak się stało, to przepraszam.  Imprezę przed laty wymyślili pracownicy WDK w Gorzowie. Myślibórz to od początku było  miejsce imprezy. W zmienionej formule jest ona kontynuowana. Głównym organizatorem od kilku lat jest Myśliborski Ośrodek kultury. Mnie ze SMAK-iem łączy ogromny sentyment. Byłam chyba przez 30 lat jedynym organizatorem merytorycznym tej imprezy, więc  nie sposób, abym nie wspominała tych „starych dobrych czasów” bez łezki w oku.  A szczególnie gdy… siedzę jak sowa na grzędzie.

Ewa Rutkowska 

207 total views, no views today

ANDRZEJOWI BATOROWI – WIERSZEM DZIĘKOWANIE

BATAB 7AB z PapieżemW NOWYM JORKUW Nowym Yorku

Na zdj. Marek Kołodziej w żółtej koszulce autor wiersza
Fot. archiwum A. Batora

ANDRZEJOWI BARYTONOWI

Już w dzieciństwie Andrzej śpiewał

Młody talent się szlifował

A pochodzi On z Bledzewa niedaleko Gorzowa

 

Czas więc spojrzeć na realia

Od Mazowsza się zaczęło

Ameryka i Australia

Zatem  sukces zwieńczył dzieło

 

Tak marzenia się spełniły

Teraz moi mili wiecie

Że podróże go kształciły

Doświadczając w wielkim świecie

 

Niski pokłon Andrzejowi

Bo z nim warto sztamę trzymać

Gdy zaśpiewał papieżowi

Chciał na pewno czas zatrzymać

 

Andrzej bardzo nas zachwycił

Towarzyski z niego człowiek

I osobą swą zaszczycił

Odwiedzając nasz ośrodek

 

Chyli już przed nami czoło

Wielki zapał z niego bucha

Spontanicznie na wesoło

Przekazuje swego ducha

 

Tak pianino zaczarował

Rozweselił naszą grupę

A śpiewając zatańcował

Na wesoło i z przytupem

 

A więc czas nadstawić uszy

Koleżanko i kolego

Swym barytonem słabość kruszy

Wzbudzi nawet umarłego

 

Już wiosenny wietrzyk wieje

A więc stańmy wszyscy murem

Zaśpiewajmy wraz z Andrzejem

Aby serca unieść w górę

 

A na koniec powiem szczerze

By Andrzeja powspominać

I uwiecznić na papierze

I w ten sposób czas zatrzymać

 

Sławnemu barytonowi Andrzejowi BatorowiMarek Kołodziej z ŚDS przy ul. Armii Polskiej w Gorzowie Wielkopolskim

O spotkaniu w ŚDS tutaj: http://wandamilewska.pl/?p=18103

301 total views, no views today

ROZMOWA Z MAGDALENĄ ĆWIERTNIĄ GORZOWSKĄ ARTYSTKĄ PLASTYKIEM

MĆ

Magdalena Ćwiertnia – absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Wydziału Sztuk Pięknych, malowała obrazy, tworzyła scenografie teatralne, była projektantką, uczyła w szkole, wspiera swoimi umiejętnościami osoby niepełnosprawne.

Wanda Milewska: Czas studiów to przeważnie najwspanialszy okres w życiu młodego człowieka, czy Ty dobrze go wspominasz?

Magdalena Ćwiertnia: Studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, to był czas młodości. Wreszcie  uczyłam się tego, co kochałam. Zajęcia odbywały się w pięknych wnętrzach zabytkowych budynków, wtedy myślałam, że każde miasto jest tak piękne. Było nas na roku tylko czternaścioro, ja najmłodsza, dopiero skończyłam 18 lat i zdałam na studia. W tym małym gronie pod opieką naszych wykładowców, którzy byli jednocześnie  przewodnikami, jeździliśmy na plenery, objeżdżaliśmy Polskę, by poznać najpiękniejsze zabytki. Drugie studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych nie były już tak beztroskie. Nie przysługiwał mi akademik ani stypendium. Trzeba było zarabiać.

WM: Po studiach zderzenie z rzeczywistością – rozpoczęcie pracy. Jak ten okres wspominasz?

MĆ: Już wcześniej dorabiałam aby móc się utrzymać w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Startowałam w konkursach dostępnych dla studentów,  zdobywałam nagrody, malowałam  mieszkania również z girlandami u sufitów, robiłam reklamy, ręcznie szyłam sukienki, malowałam drewniane bransoletki. Ważne, że przybywało przyjaciół.

WM: Dzięki czemu albo komu, przybyłaś do Gorzowa Wielkopolskiego i tu zostałaś?

MĆ: Wiadomo jak ciężko było z mieszkaniami w latach osiemdziesiątych. Mój tata skrupulatnie, co miesiąc odkładał pieniądze na wkład mieszkaniowy dla mnie. Zdarzył się cud. Przyjaciele ze studiów – Józef Kodź oraz Iza Zabierowska powiedzieli, że jest szansa na mieszkanie w Gorzowie. Złożyłam podania i składałam wizyty w tym mieście. Zaufał mi pan Edward Korban, ówczesny dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego. Uwierzył, że coś dobrego dla miasta zrobię. I tak z mężem i synkiem zamieszkaliśmy w Gorzowie Wielkopolskim, był rok1981.

WM:  W jakich instytucjach pracowałaś w Gorzowie?

MĆ: Oprócz wspaniałych przyjaciół i pana Edwarda Korbana nie znałam tu nikogo,  był to ciężki czas. Dojeżdżałam co tydzień autostopem na studia do Wrocławia na czwarty rok studiów. Jechałam z obrazami i rulonami rysunków bo tak było taniej. Był  stan wojenny, za każdym razem potrzebowałam przepustki na wyjazd do Wrocławia i przeżywałam kilka rewizji w domu – bo po co tak jeździ?  ….W rezultacie musiałam zrezygnować ze studiów.

Zaczęłam pracę w Spółdzielni Inwalidów „SIZEL” jako projektantka, na krótko, zaledwie byłam tam 4 miesiące. Nadal startowałam w konkursach. Była taka instytucja PSP – Pracownia Sztuk Plastycznych, tam dostawałam drobne zlecenia ale właściwie zajmowałam się domem, tym bardziej, że urodziłam córkę. Wkrótce Mąż odszedł od nas. Filip miał 4,5 lat, Maja 5 miesięcy.

Musiałam podjąć pracę. Zgodnie z wykształceniem zaczęłam uczyć rysunków w Szkole Podstawowej nr 1. To była cudna praca, dzieci odnosiły sukcesy w konkursach. Z kilkoma osobami mam jeszcze kontakt. W tym samym czasie zrobiłam wystawę w gorzowskim teatrze, co zaowocowało dwoma scenografiami.

W Gorzowskim Towarzystwie Kulturalnym ozdabiałam ilustracjami tomiki poetyckie. Zrealizowałam pierwszą  teczkę grafik gorzowskich. Zaczęłam współpracę z „Tygodniem Gorzowskim”. Nieśmiało zaczęłam wstawiać obrazy do galerii w Gorzowie, Zielonej Górze, Toruniu i Warszawie.

Podjęłam pracę w „Ziemi Gorzowskiej” jako redaktor graficzny, projektowałam każdą stronę w miarę jak spływały materiały od dziennikarzy, dobierałam fotografie i tworzyłam ilustracje.

Kolejną i już ostatnią stałą pracą był Teatr  im. Juliusza Osterwy. Zostałam kierowniczką pracowni plastycznej tzw. Malarni. To była niezwykle cudna praca. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, twórczych i pełnych energii. Jednocześnie była to praca fizycznie wyczerpująca. Obfitowała w scenografie, które trzeba było zrealizować, również mojego autorstwa.

WM: Współpracowałaś też z mediami. Słuchacze radia przez kilka lat zachwycali się kartkami, które zaprojektowałaś z okazji  urodzin gorzowskiej rozgłośni. Każdy mógł napisać dla wybranych osób życzenia, a my przekazywaliśmy je odbiorcom wraz z piosenką. Co jeszcze przygotowałaś dla radia i  innych mediów?

MĆ: Raczej była to forma – jako zaproszony gość, lecz gdy trzeba było wspomóc plastycznie, zawsze chętnie się włączałam. Dla Telewizji Gorzów wykonałam  aranżację studia na finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, jedną scenografię    do programu Radia Gorzów, były to plakat i pocztówka.

WM: Najważniejsza Twoja twórczość malarska. Jaka tematyka  najbardziej Cię interesowała?

MĆ: Najbardziej identyfikowana byłam z monotypiami i kwiatami. Lubię malować ludzi. Lubię ilustrować tomiki poetyckie, projektować książki.

WM: Czy wiesz ile namalowałaś obrazów?

MĆ: Nie wiem.

WM: Gdzie Twoje prace się znajdują w jakich muzach? A na pewno także u osób prywatnych.

MĆ: Moje prace mają dwa muzea w Zielonej Górze. Najczęściej jednak trafiały do  osób prywatnych  oraz instytucji. Nie mam zielonego pojęcia, kto je w galeriach kupuje.

WM: Opowiedz o swoich projektach. Wielu gorzowian, z którymi rozmawiałam pamiętają Twoją „Tekę gorzowską”.

MĆ: Długo żyję więc i projektów było dużo. Teczki gorzowskie były dwie, 8 kalendarzy, większość o tematyce gorzowskiej. Zrealizowałam kilkadziesiąt projektów książek, większość to praca typograficzna, czyli zaprojektowanie układu stron, tytułów, rozdziałów, okładek, dobór fotografii. Było to doprawdy trudne. „Księga Gorzowa Wielkopolskiego”- była bardzo wymagającą pracą, kilkunastu autorów, historia  miasta od początku do współczesności. Niezliczona ilość  dokumentów i fotografii …. . Blisko 300 stron różnorodnych tematycznie, które musiały być graficznie spójne.

Dorzucę tu anegdotę: Autorzy tekstów, niektórzy do siebie źle nastawieni, sprawiali, że biegałam od jednego drugiego bo nie rozmawiali ze sobą. Było więc: – Powiedz mu, – powiedz jej\ jemu. …. Jako jedyna bez samochodu buty zdarłam.

Przyjemna była realizacja albumów o parkach i pomnikach przyrody w mieście. Trzy wspólne z Władysławem Wróblewskim. Wymyśliłam historię o ożywającej fontannie, która włóczy się po mieście. Władek to pięknie napisał, ja zilustrowałam, Wydział Promocji  nie był zainteresowany. Zebraliśmy fundusze u sponsorów, wyszła kolorowa dziecięca baja pod tytułem „ Zaczarowana fontanna”.

WM: Współpracowałaś z gorzowskim teatrem, a może także z innymi placówkami kulturalnymi. Opowiedz o tajnikach teatralnych. Wspomnij o doświadczeniach współpracy z innymi instytucjami.

MĆ: Przede wszystkim byłam kierowniczką pracowni. Aby mnie panowie pracownicy szanowali, musiałam na równi z nimi rzeźbić, malować, olejować  buty aktorom, naprawiać rzeźby – a to przecież styropian. Aby się nie kruszył na scenie, trzeba było okleić materiałem, a scena była duża.

Najgorzej wspominam drapowanie juty udającej pustynię. Trzeba było ją przyklejać na całej powierzchni sceny do podkładu. Poszła na to butelka butaprenu tak na czworaka. Gdy wracałam do domu autobusem ludzie odsuwali się ode mnie, a mnie  było wszystko jedno. Najciekawsza według mnie była moja scenografia w realizacji  Baśni Andersena.

Nie wiedziałam czym jest „czarny teatr”. Wszystkiego musiałam się uczyć. Scena czarna, aktorów nie widać … tylko to, lub tych, którzy świecą w ultrafiolecie. Nowe materiały, masa rekwizytów do zrobienia.

Potem „Trzy razy Piaf”- też trudna sztuka, pierwszy spektakl na nowej scenie.   Zaprojektowanie sceny dla aktorek, stworzenie klimatu francuskiej kawiarenki, ma być tanio. Gdyby nie reżyser – Artur Barciś, widownia siedziałaby na zbieraninie krzeseł. Na stoliki nie było już miejsca, nie umiałam przekonać dyrektora do zakupów.

WM: Twoja twórczość kwitła w wielu miejscach Gorzowa, które działania jeszcze wspominasz?

MĆ: Współpraca z Wydziałem Ochrony Środowiska zaowocowała nie tylko albumami o parkach i ogrodach Gorzowa. Było kila scenografii w amfiteatrze na Dzień Ziemi, to  w dodatku w marcu. Jak zwykle miało być tanio. Na potrzeby tej scenografii ufarbowałam 4 km gazy na różne tony zieleni. Ozdobiłam kwiatami wyciętymi z kolorowych folii. W kolejnym roku chciałam wykorzystać część tych dekoracji scenograficznych, które zapakowane były w pudłach i schowane w małym  magazynie na zapleczu. Były pomięte, trzeba było je uprasować, więc prasowałam zawzięcie. Mało brakowało, bym wyprasowała jeża, który w śnie zimowym zaszył się w kartonie. Oczywiście śpiącego odniosłam na miejsce w tym samym pudle.

Amfiteatr to trudne miejsce, wspomagałam się przedmiotami i maszynistami z teatru.  Jeden z festiwali Romane Dyvesa był szczególny. Mistrz Janusz Józefowicz był reżyserem. Na potrzeby TV zażyczył sobie żywą trawę, na scenie. Aby uchronić podłogę przed zniszczeniem rozkładałam folię, leżałam plackiem na niej i podtrzymywałam, a panowie rozkładali trawę z beli, szybko – bo wiatr przeszkadzał. Nigdy nie byłam taka brudna jak wtedy. Dopiero trzecia woda w wannie była przeźroczysta.

Józefowicz nie znał ,,zemsty Papuszy”. Oczywiście mocno padało w trakcie festiwalu. Artyści taplali się w błocie ale w telewizji wyszło pięknie. Demontaż dekoracji był bardzo trudny bo trawa była dwa  raz cięższa, opita deszczem.

Miałam makrozlecenia w ZOO Safari w Świerkocinie. Szkoda, że ono już nie istnieje. Zaprojektowałam cztery karuzele do sprowadzonych konstrukcji. Część dekoracji wykonałam za zgodą dyrektora z pracownikami teatru w teatralnej pracowni ale większość na miejscu w ZOO. Dojeżdżałam tam poza sezonem gdy ZOO było zamknięte dla zwiedzających. Leczyłam uszkodzone drewniane koniki, odświeżałam dekoracje. Oczywiście żywe zwierzęta cały czas tam były. Magazyn z farbami mieliśmy na wybiegu dla emu. One nie są takie wielkie jak strusie afrykańskie, szybko się z nimi dogadałam. Były dla mnie jak kury, zawsze coś dla nich miałam. Raz się przeraziłam. Ustawiałam i murowałam skrzydła motyli do młyńskiego koła, gdy poczułam na sobie czyjś wzrok. To był lew, metr ode mnie. Wycofałam się wolno i schowałam za paździerzowymi  drzwiami  magazynu. Ze strachu nie zauważyłam podwójnego ogrodzenia wybiegu. Lew był ciekawy ludzi, bo całą zimę ich nie było. Wiem dlaczego jest królem zwierząt, tego wzroku nie zapomnę.

Był także Klub Myśli Twórczej „Lamus”, który za kierownictwa  Eugeniusza Wieczorka kwitł. Odbywały się  tam wystawy, spontaniczne spotkania artystów wszelkiej maści, dyskusje lub  po prostu relaks po pracy. Dostałam zlecenie na zrobienie logo tego miejsca. Trudne, bo jak można znaleźć wspólny mianownik. Wymyśliłam latawiec, zerwany ze sznurka, rzecz stworzoną przez człowieka, jednak wolną i lotną. Ciąg dalszy Lamusa był taki, że  zamiast tych słów pięknych,  przy zatwierdzaniu projektu chlapnęłam: – Bo tam latawce i latawice przychodzą. Latawiec się ostał, choć  klubu już nie ma.

LAM

Miałam ozdabiać  ścianę przy bibliotece dziecięcej mieszczącej się  przy ul.  Wełniany Rynek. Dziś już nie ma ani biblioteki ani ścianki. Wymyśliłam, że namaluję karocę i koniki, taką bajkę…. Dużo detali. Dostałam drogie farby, ustawiłam kolorowe puszki przy ścianie, drabinę i stanęłam na  niej. Kręciło się tam sporo takich panów spod ciemnej gwiazdy. A jedna puszka farby, to w przeliczeniu 10 puszek piwa. Stało ich czterech, patrzyli jak maluję. Było mi dziwnie, nie wiedziałam co zrobić, mimo, że to centrum – ukradną !!!  Jeden się zbliżył do mnie i zagaił: – przepraszam panią bardzo, pani tak sama to odpierdoliła? Co miałam odpowiedzieć?  – W rzeczy samej. Przychodzili przez kilka dni patrzeć, raz nawet z puszką piwa dla mnie. Nigdy mi nic nie zginęło.

WM: Współpracujesz z osobami niepełnosprawnymi. Na czym ta współpraca polega?

MĆ: Nie pierwszy raz współpracuję. W PAX-ie prowadziłam zajęcia z grupą młodych niepełnosprawnych, jeszcze dzieci. Traktowałam zajęcia jako chwilę oddechu dla  rodziców i pełnię opieki nad ich dziećmi.

Jako dziecko, miałam kolegę z Zespołem Downa, było nas na podwórku tylko sześcioro, nigdy nie traktowałam go inaczej. Zawsze bawiliśmy się razem.

Teraz cieszę się, że moje doświadczenie przydaje się w realizacji projektów.

Czuję się potrzebna. Chociaż raz w tygodniu doświadczam radości ze spotykania z pensjonariuszami ośrodka warsztatów terapii zajęciowej i ich opiekunami – to jest bardzo wiele. Nie mogę już biegać po drabinach, malować wielkich scenografii, ani obrazów.

WM: Jak wspominasz swoje lata szkolne, czy miałaś ulubiony przedmiot w szkole i czy była to plastyka? A może było coś innego?

MĆ:  Plastyka i oczywiście język polski – nie mogło być inaczej, mama polonistka, ściany w domu obudowane regałami, wypełnionymi książkami w podwójnych rzędach. Tata – germanista, jednak tych zdolności nie odziedziczyłam.

WM: Czy predyspozycje manualne zawdzięczasz komuś z rodziny?

MĆ: Miałam pięć sióstr mojej mamy. Tkanie, przędzenie, robótki na drutach i szydełkowanie, przede wszystkim szycie –  one tego mnie nauczyły. Tylko śpiewać nie umiałam.

WM: Jak rozpoczęłaś swoją przygodę z paletą?

MĆ: Paleta – to brzmi dumnie. Jako narzędzie, to kupił mi tata gdy zdałam na  studia. Wcześniej wystarczały tekturki i talerzyki.

WM: Czy możesz wspomnieć o swoich przodkach? Czy zdarzył się jakiś ciekawy życiorys?

MĆ: Ignacy Cichy – dziadek ze strony taty – młody powstaniec wielkopolski, siłą wcielony do niemieckiej armii, Kapitan Polskiej Żeglugi  Morskiej. Tata – Edward Cichy – więzień dziecięcego obozu Stuthoff, autor książki o tym obozie.

Bonifacy Zielonka – tata mamy, nauczyciel, fałszerz kenkart, (mam  jeszcze pieczątki), archeolog, który  jeździł ze sławą – profesorem Michałowskim po całej Europie, etnograf, któremu chciało się zbierać  piosenki kujawskie, a na skrzypcach grał w wiejskim zespole. Doktor archeologii.

Weronika Zielonka – żona dziadka, nauczycielka, wykształcona jeszcze przed wojną. W pracy nie przeszkodziło jej wychowywanie sześciu córek,  wszystkie z maturą, trzy z wyższym wykształceniem. Dla mnie też bohaterka.

WM: Czy Twoje dzieci też są artystami? Czy możesz o nich opowiedzieć?

MĆ: Moje dzieci znalazły szczęście i stabilność za granicą. Uzdolnione i wrażliwe. Doczekałam się trojga wnucząt. Żadne z dzieci nie poszło moją drogą. Filip łapie się rożnych prac tak jak ja kiedyś. Jest cenionym fotografem. Maja pracuje w angielskiej policji. Awansowała, ma swoją drużynę, musiała zdać kilka egzaminów, również z angielskiego prawa. Ważne, że się kochamy. Szkoda tylko, że codzienna tęsknota jest w to wpisana.

WM: Poproszę Cię Magdo o krótki biogram, oczywiście jest w Multimedialnej Encyklopedii ale wolę żebyś napisała od siebie, od serca.

MĆ: Biogramu  nie napiszę, bo to jeden chaos. Moje życie było przepełnione zarobkową pracą, by utrzymać dzieci, wykształcić, ugotować, dać zjeść, ubrać. Doszła opieka nad mamą, która była osobą leżącą w odległym Toruniu. Ważne  jest to, że nie skalałam się żadną niegodnością. Kto powiedział, że życie jest łatwe?

WM: O szczegółach pracy artystycznej Magdaleny Ćwiertni można przeczytać w Multimedialnej Encyklopedii Gorzowa Wielkopolskiego pod redakcją Kazimierza Ligockiego.

Wanda Milewska

Tekst powstał przy współpracy z Agnieszką Walko z Warsztatów Terapii Zajęciowej przy Fundacji „Złota Jesień”.

 

 

 

278 total views, no views today

TŁUMY WIERNYCH NA UROCZYSTOŚCI BOŻEGO CIAŁA W KOŁOBRZEGU

2120230608_115132

W uroczystości Bożego Ciała w kołobrzeskiej konkatedrze WNMP uczestniczyły tysiące wiernych. Eucharystii przewodniczył bp koszalińsko – kołobrzeski Krzysztof Zadarko.

– Wysiłek budowania jedności, bez której nie można się rozwijać i myśleć sensownie, jest niemożliwy bez łaski Boga – powiedział bp Zadarko.

Duszpasterz wspomniał, że podzieleni katolicy, skłóceni chrześcijanie przestają mieć znaczenie dla kolejnych pokoleń społeczeństwa, są oni zaprzeczeniem i anty świadectwem tego co mówią, że wierzą. Anty świadectwem wiary w Jezusa Chrystusa, który przyszedł aby nas pojednać, nas między sobą, a co ważniejsze nas z Bogiem. Bo to grzech nas oddzielił od Boga i grzech nas dzieli między sobą.

– Chcemy dziś prosić abyśmy byli jedno – mówił homileta, apelując o to by znajdować czas i ochotę aby modlić się szczerze o jedność. – Wyciągnijmy rękę do tych, o których wiemy, że nie są naszymi przyjaciółmi. Jedność, którą mamy w sercu jest innym imieniem miłości – mówił biskup, zapewniając, że Kościół objawia, objawiał, i będzie objawiał tę miłość, która jest po to, żebyśmy chcieli naprawiać siebie, relacje z bliźnimi i w ten sposób wpisać się w historię  osobistego zbawienia, wspólnot  w domach, sąsiedztwie tu w Kołobrzegu, na Pomorzu Zachodnim i Środkowym, odwołując się do wszystkich wspomnień z przeszłości budować przyszłość naszego kontynentu – zaznaczył kapłan.

– Dziś patrząc na naszą jedność, naznacza się ona ewidentnie brakiem tej jedności. Mimo naszego wysiłku, mówienia i starania: – abyśmy byli jedno – bo nie można sobie wyobrazić katolika, chrześcijanina bez budowania jedności wokół siebie, wtedy demon dzielenia i  nienawiści ciągle ma swoje sukcesy – mówił hierarcha, przypominając dzieje ostatnich czasów pandemii, która dzieliła ludzi na tych, którzy się boją, nie wierzą w prawdziwość, uważają za spisek. Na tym tle powstawały kolejne podziały, na tych którzy nie godzili się na restrykcje obowiązujące w państwie a konsekwencji również w Kościele. I znowu kolejne podziały, niechęć  do siebie i brak myślenia co dalej. W Kościele nastąpił podział na tych, którzy nie mogli sie pogodzić z  formą przystępowania do Komunii św.

Dalej mówił bp Zadarko, że te wszystkie okoliczności są dziś poszerzane o przyczyny i skutki, wydarzenia, które towarzyszą naszemu życiu społecznemu i politycznemu. Doświadczamy kolejnych pomysłów jak się dzielić jak być jeden przeciwko drugiemu.

W tym wszystkim słowa Jezusa Chrystusa wydają się coraz bardziej nierealne. Czy rzeczywiście pragnienie Jezusa by w naszych sercach była jedność, jest możliwa do zrealizowania, kiedy słuchamy słów Jezusa wołającego o jedność  a jednocześnie modlącego się do Ojca: Aby byli jedno?  – pytał bp Zadarko, który powiedział na wstępie, że dziękujemy dzisiaj za dar Eucharystii ale modlimy się abyśmy w tym darze znaleźli siebie i odkryli nasze losy a przede wszystkim naszą wieczność.

Bp podkreślił, że obchodzenie święta Bożego Ciała jest sprawą całej wspólnoty ludzi wierzących. –  Dlatego w tym dniu Kościół wychodzi na ulicę w uroczysty sposób aby dać świadectwo wiary. – Wierzymy, że to święto jest spełnieniem życzenia Jezusa – mówił duchowny, przypominając, że przez całe wieki procesji nie było w takiej formie jaką dziś  praktykujemy. Dopiero w XIII w na skutek szerzących się herezji i coraz większej liczby ludzi wątpiących, Sobór Watykański w 1215 r. orzekł, że to nie jest symbol, że to jest Ciało i Krew Pana Jezusa – podkreślił bp Zadarko.

Doszliśmy dziś do tego, że obchodzimy piękne procesje. To wyjście na ulicę nie jest potrzebą manifestacji ale jest po to żeby w naszej wspólnocie podziwiać Boga a jednocześnie nabrać większej odwagi do świadczenia o Nim w codziennym życiu.

Bp Zadarko zauważył, że gdy człowiek zaczyna lepiej i wygodniej żyć mnożą się wtedy najgorsze demony, które czyhają. Bóg przestaje być potrzebny takiemu społeczeństwu, wystarczy zaspokoić podstawowe potrzeby i nakreślić sobie bardzo wąski horyzont doczesności. Wtedy rodzi się pytanie o sens wiary. Czy my mamy jeszcze jakąś perspektywę w tym społeczeństwie coraz bardziej bogatym? – zapytał bp Zadarko, zauważając, że dziś jesteśmy zaproszeni przez Chrystusa, jednak nie wszyscy rozumieją o co chodzi w tym zaproszeniu – mówił kaznodzieja, zwracając uwagę na zrodzenie się nowego określenia zwanym długim weekendem, co oznacza, że ważny jest odpoczynek,  znalezienie miejsca i  fajne przeżycie ale pozbawione refleksji w sprawach duchowych.

Co stoi w centrum takiego długiego weekendu? Często wyłania się człowiek zmęczony, znudzony i jeszcze bardziej myślący o tym co doczesne a wcale nie to, co wieczne.

Eucharystii oraz procesji Bożego Ciała towarzyszyła kołobrzeska Orkiestra Zdrojowa.

 

 

 

 

154 total views, no views today

NIEBO I MORZE

Morzemore

Niebo styka się z morzem

Horyzont czasem je rozdziela

Fala odpływa i przypływa

Kamienie w przeźroczystej wodzie

Leżą bez ruchu

Czy na pewno?

 

Woda muszle wyrzuca

One wracają

Samotna mewa pilnuje

Bezkresnego obszaru

Znowu niebo styka się z morzem

Horyzont już ich nie rozdziela

wm

188 total views, no views today

BOŻE CIAŁO W DIECEZJI ZIELONOGÓRSKO-GORZOWSKIEJ


8 czerwca Kościół obchodzi uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, nazywaną świętem Bożego Ciała. Tego dnia w parafiach diecezji zielonogórsko – gorzowskiej odbędą się procesje eucharystyczne. W Gorzowie Wlkp., Zielonej Górze i Głogowie procesjom będą przewodniczyć biskupi.

Bp Tadeusz Lityński poprowadzi procesję eucharystyczną w Głogowie. Wyruszy ona po Mszy św. sprawowanej o godz. 9 w kościele pw. św. Mikołaja, a zakończy się w kościele pw. św. Klemensa.

W Gorzowie Wlkp. procesja pod przewodnictwem bp. Adriana Puta wyruszy z katedry po Mszy św. odprawianej o godz. 10, przejdzie ulicami Chrobrego, Jagiełły, Warszawską, Sikorskiego i zakończy się homilią i błogosławieństwem na placu przed katedrą.

W Zielonej Górze procesji będzie przewodniczył bp Paweł Socha. Zielonogórska procesja wyruszy z konkatedry pw. św. Jadwigi Śląskiej po Mszy św. sprawowanej o godz. 9.30, zakończy się przy kościele pw. Najświętszego Zbawiciela.

Nowym zwyczajem są wieczorne koncerty uwielbienia organizowane w uroczystość Bożego Ciała. Zielonogórskie Uwielbienie odbędzie się na placu przy kościele pw. Ducha Świętego o godz.19.30. Głogowski Wieczór Chwały w ruinach kościoła św. Mikołaja rozpocznie się o godz. 21.

Pamiątkę ustanowienia Najświętszego Sakramentu Kościół świętuje w Wielki Czwartek. Jednak od XIII w. obchodzi również osobną uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Ustanowienie Najświętszego Sakramentu przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy zostało dokładnie opisane w Ewangeliach wg św. Mateusza, Marka i Łukasza oraz w pierwszym liście św. Pawła Apostoła do Koryntian. Ponadto ewangelista Jan przekazał nam obszerną mowę Chrystusa na temat konieczności spożywania pokarmu eucharystycznego.

Kościół od początku dawał wyraz swojej wierze w realną obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Dlatego wierni nie tylko przyjmują Komunię św., ale również adorują Święte Postacie. Jedną z form tej czci jest procesja eucharystyczna, podczas której Najświętszy Sakrament jest uroczyście wynoszony z kościoła.

Pierwsza procesja Bożego Ciała została odprawiona w 1246 r. w Liege z inicjatywy św. Julianny z Cornillon. Święto początkowo miało charakter lokalny, jednak już w 1264 r. pochodzący z Liege papież Urban IV wprowadził je w Rzymie. Dla całego Kościoła zatwierdził je w XIV w. Jan XXII. Używane do dzisiaj teksty liturgicznej tej uroczystości opracował wybitny teolog św. Tomasz z Akwinu. Pierwsze procesje Bożego Ciała w Polsce odbyły się już w XIV w. w Płocku i we Wrocławiu. Od wieku XVI wprowadzono istniejący do dzisiaj zwyczaj śpiewania Ewangelii przy czterech ołtarzach.

786 total views, no views today

NAUKOWO I ARTYSTYCZNIE O RYSZARDZIE KRYNICKIM W GORZOWSKIEJ AKADEMII

IMG_9001IMG_8988IMG_8963IMG_8970

Z okazji zbliżającej się 80. rocznicy urodzin Ryszarda Krynickiego (28.06.1943r.), absolwenta II Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej Curie, 6 czerwca 2023 r. w Akademii im. Jakuba z Paradyża odbyło się seminarium naukowe poświęcone twórczości tego wybitnego poety.

Licznie zgromadzonych w Auli Rektorskiej powitali organizatorzy naukowo-artystycznego spotkania: dziekan Wydziału Humanistycznego Agnieszka Niekrewicz, rektor AJP Elżbieta Skorupska-Raczyńska i dyrektor II LO Tomasz Pluta.

Twórczość Ryszarda Krynickiego w ujęciu naukowym przedstawili: dr hab. prof. AJP Arkadiusz Kalin Magnetyczny punkt – w stronę Gorzowa (zarys bio-grafii Ryszarda Krynickiego)

dr hab. prof. AJP Katarzyna Taborska Moje pogranicza w utworach Ryszarda Krynickiego

dr hab. prof. AJP Joanna Rychter Osobliwości językowe w poezji Ryszarda Krynickiego

mgr Kinga Taisner Ryszard Krynicki – poeta w mediach

Akademickie analizy potwierdzały dzieła poety w wykonaniu Joanny Lenart i Anny Łaniewskiej przytaczane w ich aktorskiej interpretacji.

Uczestnicząca w seminarium znana gorzowska polonistka Weronika Kurjanowicz dziękowała za jego zorganizowanie, a tym samym zrealizowanie jej marzenia o odkrywaniu Ryszarda Krynickiego nawet w takim stopniu, żeby stał się znakiem rozpoznawczym naszego miasta.

Helena Tobiasz

Także:

http://ryszardkrynicki.podajdalej.link/

http://wandamilewska.pl/?p=18402

348 total views, 2 views today

KOMU PRZYPADNIE PUCHAR ROWEROWEJ STOLICY POLSKI?

ROWERYRO

24 godziny na rowerze! Wszyscy chętni zaproszeni są do rywalizacji o puchar Rowerowej Stolicy Polski.

W Gorzowie Wielkopolskim 10 czerwca o godz.15.00 rozpocznie się 24-godzinna sztafeta rowerowa. Pętla  zawodów zlokalizowana zostanie przy ul. Miłej.

W zabawie maksymalnie może wziąć udział 25 czteroosobowych sztafet. Zgłosić może się każdy kto ma trójkę rowerowych przyjaciół, czuje się na siłach, by jechać nieprzerwanie przez godzinę i jest osobą pełnoletnią.

Zgodnie z regulaminem, po godzinie jazdy na rowerze nastąpi zmiana uczestnika,  a pozostali członkowie sztafety będą odpoczywać i dopingować swojego partnera. Można zgłosić się rodzinnie, z grupą znajomych lub jako sztafeta firmowa, a nawet szkolna.

24 godzinna zabawa zakończy się o godz.15.00 następnego dnia, czyli  w niedzielę 11 czerwca, a na każdego z uczestników na mecie będzie czekał pamiątkowy medal.

Zgłoszenia: na adres mailowy wsp@um.gorzow.pl.
Zgłoszenie powinno zawierać informacje o nazwie drużyny oraz jej czteroosobowym składzie.

Od 1 czerwca trwa rywalizacja w ramach Rowerowej Stolicy Polski. Rywalizacja gorzowian po raz pierwszy ma partnera strategicznego, jest nim Grupa CAPS Gorzów.

Aktualnie Gorzów zajmuje 4 miejsce, za Białą Podlaską, Puławami i Gnieznem. Mamy na koncie 111 923 kilometry. Walczymy do końca czerwca.

Wg Marta Liberkowska

Fot. Bartłomiej Nowosielski

261 total views, 1 views today