Katedra, nowoczesny kiosk, szkoła muzyczna, lalka Ewy
Spacer rozpoczynam od katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W samej świątyni zamontowana została już szafa organowa, zniknęły rusztowania. To jeszcze nie koniec prac, jednak chór już wygląda okazale, a będzie jeszcze bardziej. W bocznej nawie po lewej stronie ołtarza zmieniły się obrazy, nie zauważyłam kiedy. Był obraz Matki Boskiej Cierpliwie Słuchającej, teraz jest Nieustającej Pomocy, a jeszcze dawniej była tu św. s. Faustyna. Panta rhei /gr. Wszystko płynie/. Po tej samej stronie jest wystawa o ks. Jerzym Popiełuszce.
Po wyjściu z kościoła dostrzegłam pochyloną kobietę z siatkami, opartą o kulę. Stała nieruchomo blisko przejścia, twarzą odwrócona ku kościołowi. Odeszłam spory kawałek, trochę zaniepokojona odwróciłam się, ona nadal stała jak posąg. Podeszłam i zapytałam, czy dobrze się czuje. Przeżegnała się i wtedy odpowiedziała: – Dziękuję, nic mi nie jest. Ja się modliłam, bo tu jest kościół, widziałam jak pani stamtąd wychodziła. Po schodkach trudno mi jest tam wejść, to się zawsze tu zatrzymuję, kiedy przechodzę. I tu się modlę. Przeszłyśmy obie na drugą stronę ulicy, życząc wzajemnie miłego dnia, a dzień był naprawdę miły i piękny bo świeciło słońce.
Po chwili znalazłam się na ulicy Chrobrego, tuż przy atelier Natalii Ślizowskiej, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Tam zobaczyłam nowoczesny kiosk, który kiedyś nazywałby się kioskiem „Ruchu”, a w nim pani od wielu lat tam pracująca. Potem minęłam sklep „Bławatek”, a tam na wystawie uśmiechnęła się do mnie lalka Ewy Gubskiej ze Środowiskowego Domu Samopomocy z ulicy Armii Polskiej. Pasją pani Ewy jest ubieranie lalek w stroje, które sama szyje, a lalkę daje na okienną wystawę do „Bławatka”.
O lalkach Ewy można przeczytać tu: http://wandamilewska.pl/?p=17417
Szłam dalej nie patrząc w prawą stronę aby nie dostrzec nędzy Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Tadeusza Szeligowskiego. Nie chciałam też patrzeć na kolejny budynek szkoły, w którym kiedyś mieściło się Ognisko Muzyczne, a do którego ja też uczęszczałam i do dziś wspominam panią Hładyłowicz, Górną, panów Pappelbauma, Piątkowskiego, Bukowskiego i Jankowskiego. Żal serce ściska, że dzieci i młodzież, muszą oglądać przybytki kultury w ruinie. Wiem, że się przeniosą ale jeszcze się nie przenieśli! A ile osób taki obraz szkoły będzie kiedyś wspominać? Bardzo wiele, bo wiele pokoleń się tu przewinęło.
Butiki przy Łokietka
W pewnym momencie zapragnęłam sobie coś kupić. A konkretnie bluzkę typu tunika. Na pewno z centrum nie pojadę do jakiejkolwiek galerii, trudno, obejdzie się. Będę prać, suszyć i nosić – pomyślałam i skręciłam w Łokietka. A tu proszę bardzo aż dwa sklepiki. I to od wielu lat ciągnący – dosłownie – ten interes. Tylko panie zza lady, zgodnie z maksymą: kobieta zmienną jest, wydają się inne, co nie oznacza starsze, a wręcz przeciwnie.
Jeden sklepik to Outlet, schodzi się do niego po schodkach. Pani prowadzi ten punkt już 17 lat. Można tu znaleźć końcówki kolekcji. Są sukienki, bluzki, spodnie, szaliki, wszystko dla kobiet. Do stroju można dobrać broszki, które własnoręcznie właścicielka butiku wykonuje. A jest ich do wyboru, do koloru.
W tym właśnie sklepie wybrałam i do wyboru i do koloru.
W drugim sklepie G.B.Outlet, pojedyncze egzemplarze. Na wystawie piękna amarantowa kurteczka z kołnierzem z jenotów. W sklepie wszystko dla pań, od głów do stóp, czyli od czapek po spodnie, oprócz butów. Zaczęłam od głowy i kupiłam czapkę. To, że kupiłam, to nie wszystko, dowiedziałam się jak należy zakładać czapkę, wcale to nie takie oczywiste. Muszą być widoczne brwi, a nie kosmyki grzywki. Wzrok przyciąga kolorystyka odzieży. Naprawdę można się tu ubrać. Pani Grażyna, na moją prośbę chętnie pozowała.
Obie Panie z ulicy Łokietka, choć mają swoją stałą klientelę, chętnie powitają każdą gorzowiankę, która trafi w ich progi.
Antykwariat i spotkanie z panem Nyczem
W nostalgicznym nastroju dotarłam do Antykwariatu. Pierwsze kroki w każdej księgarni kieruję do regałów: biografie, literatura faktu a potem podróże.
Tym razem jednym uchem słuchałam rozmowy pana z ekspedientką. Nie będę zdradzać o czym rozmawiali ale dowiedziałam się, że pan jest kolekcjonerem.
Musiałam zagadnąć, bo ja już zwątpiłam w sens kolekcjonowania, a tu proszę bardzo, są tacy, którzy nadal to robią. Gdy opowiedziałam panu o swojej kolekcji mini instrumentów, on poprosił abyśmy podeszli tuż za róg na ulicę Armii Polskiej, bo tam jest jego tata, a ten to dopiero jest kolekcjonerem. Zbiera wszystko co dotyczy Kresów Wschodnich. Zatem poszliśmy, po drodze zapytałam jak panowie się nazywają. A on na to, że nazywają się Nycz. A ja na to: Oooo, to bardzo znane nazwisko. – My na kardynała Kazimierza Nycza mówimy wujek, bo kiedyś będąc w sanktuarium w Rokitnie on tam był i my się z nim sfotografowaliśmy. Od tamtej pory jest wujkiem – powiedział kolekcjoner, jak się okazało z Międzyrzecza.
No to się pośmialiśmy i w tak radosnym nastroju doszliśmy do kolekcjonerskiego sklepu, w którym był pan Wacław Nycz. Umówiliśmy się na dalsze rozmowy, a może nawet na udział w wystawie jego kolekcji, która będzie miała miejsce w międzyrzeckim muzeum. O tym, o czym opowiedział mi pan Wacław, napiszę może w innym terminie.
225 total views, no views today