GORZÓW WLKP.: ROCZNICA KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

SMOSMS

10 kwietnia o godzinie 8:41 na cmentarzu komunalnym w Gorzowie Wielkopolskim odbyło się uroczyste złożenie kwiatów na grobach Anny i Bartosza Borowskich w 12. rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Mieszkańców Gorzowa reprezentowała wiceprezydent Iwona Olek.

10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku w katastrofie Tu-154 M zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria, oraz ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski. W skład delegacji, która leciała na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, byli Anna i Bartosz Borowscy, przedstawiciele Rodzin Katyńskich z Gorzowa.

Anna Borowska miała 81 lat. Była córką podporucznika Franciszka Popławskiego, oficera Korpusu Ochrony Pogranicza w Łużkach (woj. wileńskie), zamordowanego w Katyniu w kwietniu 1940 roku. Wkrótce potem 11-letnia Anna wraz z rodziną została wywieziona do Kazachstanu. Działała w Związku Sybiraków, była też wiceprzewodniczącą Rodziny Katyńskiej w Gorzowie, udzielała się w Apostolstwie Maryjnym. Pośmiertnie została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Jej wnuk Bartosz miał 31 lat. Ukończył studia inżynierskie na Akademii Rolniczej w Szczecinie, planował kontynuować studia magisterskie.

Anna Borowska i jej wnuk Bartosz zostali pochowani 20 kwietnia 2010 roku na cmentarzu komunalnym w Gorzowie.

Dariusz Wieczorek Wydział Promocji i Informacji

Fot. Łukasz Kulczyński

 

849 total views, no views today

MIERZĘCIN – TRZY PYTANIA DO AUTORA WSPOMNIEŃ

fbt

Marzanna Leszczyńska rozmawia z dr Robertem Wójcikiem, autorem wspomnień o nowej historii Pałacu Mierzęcin i jego  administratorem w latach 1998- 2008

RW

Dokładnie w Dniu Kobiet 2021 roku ukazała się pierwsza część opowieści o Mierzęcinie wg wspomnień dra Roberta Wójcika. Właśnie minął rok a z nim szósty odcinek na milpressie. Każde opowiadanie przekracza 10 stron maszynopisu i muszę przyznać, że byłam przerażona, gdy zobaczyłam przy pierwszej publikacji jak obszerna ona będzie. Zresztą o to sprzeczaliśmy się. Moje przekonanie, że oto żyjemy w czasach memów, sms-ów i ciągle nowych informacji – więc mało kto zainteresuje się tekstem dłuższym niż jedna strona. Tymczasem rzeczywistość mnie zaskoczyła. Milpress to strona, gdzie artykuły są głównie o gorzowskich wydarzeniach z życia miasta nie dobijają 1000 wyświetleń w ciągu roku. Wspomnienia dra Roberta Wójcika liczą już parę tysięcy wejść w kilka miesięcy. Rekordowy odcinek 15000 (piętnaście tysięcy…) w 10 miesięcy. Ostatnie „Mierzęcin – nie pytaj więcej…” w niespełna trzy tygodnie przekroczył 4 tysiące wejść. A przecież to nie koniec, te historie są ciągle czytane. I chociaż komentarze są zablokowane to coś niecoś do nas dociera:  „rezultaty Waszej aktywności są wspaniałe”, „Napisaliście wyjątkowy rozdział jakbyście wydobyli z gruzów i oszlifowali szlachetny kamień, który świeci nowym blaskiem, a było to możliwe, bo włożyliście w te historie wyobraźnię, talent i serce”, „To zabija mury. Ten film i ta treść – tak twórcze, piękne, humanistyczne – wyjątkowe to wszystko”. To tylko niektóre z komentarzy, które do nas dotarły i bardzo mnie wzruszyły. Czytelnicy chyba czekają na każdy nowy odcinek, bo dosłownie przy nowych publikacjach obserwuje się jak tzw. wejścia przyspieszają i w pierwszych dniach licznik rejestruje po 800 wyświetleń dziennie. (ml)

 Marzanna L: Co Pan sądzi o tej popularności Pana wspomnień?

 Robert Wójcik: – Jestem zaskoczony – nie wiem co mam odpowiedzieć. Nie ukrywam – jestem zadowolony – i chyba się odnalazłem w tych wspomnieniach. Może ludzie lubią długie pisanie… jakieś historie wczorajsze i dzisiejsze i związane z regionem, w którym mieszkają. Mierzęcin jest położony raptem 50 km od Gorzowa Wlkp. Po prostu – nie wiem. To wszystko mnie zaskoczyło – ale też zmobilizowało do pracy. Powiem krótko – każdy artykuł – to miesiąc, dwa … ciężkiej pracy, ale jak widać…warto poświęcić się temu wysiłkowi – czytelnicy to oceniają i chyba, mam takie wrażenie – doceniają. To miłe i budujące. Moje grono znajomych, przyjaciół – to raptem – może 30 osób – wysyłam im te linki do artykułów – miłe słowa, odpowiedzi…wzruszające – to dziwne co mówię – uważają, że musi powstać książka, mówią też o jakimś filmie…nieważne. Ja kocham historię, matematykę, stare mapy, kartografię. Jestem uzależniony od tych dziedzin nauki…i chyba one mi się odpłaciły. I za to im dziękuję.

A przy okazji tego wywiadu – muszę Czytelnikom zdradzić pewną tajemnicę – te artykuły nigdy by nie powstały, gdyby nie telefon od mojej koleżanki z pracy (koniec listopada 2020 r. ) – „Słuchaj Robert – ale fajnie o was napisali – przesyłam ci link” („Trochę historii Mierzęcina”http://wandamilewska.pl/?p=11392). Otworzyłem ten link i prawdę mówiąc chyba  mnie zamurowało. Kompletnie nie znałem autora tego tekstu. A dla dociekliwych powiem, że  nigdy z autorką tego artykułu  się nie spotkałem więc nie poznałem jej osobiście. Piszę to z ręką na sercu. Korespondujemy – „Pani Redaktor – prawda?”. A może siła słów napisanych … ma jakąś magię… taką jak Pałac Mierzęcin”… A dziś jestem pewien „że opatrzność Boża kieruje tym światem” i jej dziękuję.

Minął 2. kwietnia, nadchodzi Wielkanoc ale też nadeszła wiosna i trzeba pamiętać o jednym – zawsze wyłowię w pierwszy dzień wiosny – „ Marzannę” – nie topcie jej  – bardzo proszę…w kochanej i pięknej Warcie, która przepływa przez Gorzów. Marzanna symbol odpływającej zimy czyli przemijania nie pasuje mi do osoby Marzanny, z którą tworzę teksty o Mierzęcinie, dla mnie Marzanna to teraz symbol odnowy, symbol wiosny.

Marzanna L: – Do każdej części dołączony jest clip czyli zdjęcia z muzyką, który wiąże się z tekstem. Mam dużo frajdy przy ich tworzeniu. I doprawdy nie przeszkadza mi, że czasami muszę zrobić wszystko…od początku, bo autor Robert Wójcik musi być do końca zadowolony.

Który z tych krótkich, bo 5-minutowych filmików podoba się Panu najbardziej? Można wybrać tylko jeden i oczywiście swój wybór uzasadnić.

 R. Wójcik: – Bardzo nie lubię rankingów – kto lepszy, kto gorszy.

Wszystko doskonałe….

Kocham „Mierzęcin – mroku cień” – bo uwielbiam muzykę i twórczość Krzysztofa Komedy – ten smutek przemijania, (https://youtu.be/6fhpthy8Ins)

Poleciały mi łezki przy clipie „Mierzęcin – to co zaciera czas ( https://www.youtube.com/watch?v=klfxSYqrVIo)

W „Mierzęcin – spotkajmy się w dobrym śnie” – inni (związani z Mierzęcinem  i jego odbudową się popłakali) (https://www.youtube.com/watch?v=d9yxaRUlZXU)

„Mierzęcin w białym tle – opowieść wigilijna” – moi rodzice byli bardzo wzruszeni… i ktoś z pałacu (https://www.youtube.com/watch?v=IlxKdp2MMsU)

„Mierzęcin – nie pytaj więcej” – nikt się nie popłakał – tylko się bardzo przestraszył – pisząc mi – przecież ja tam spałam przez prawie dwa lata…

dobrze, że o tym wszystkim nie wiedziałam…(https://www.youtube.com/watch?v=pv6OKvKdyvU)

Zachęcam przy okazji – do ich obejrzenia. Zapewniam, że wtedy zupełnie inaczej odbiera się  teksty artykułów.

Marzanna L: – Święto Wielkanocne jest świętem ruchomym. W tym roku mamy je wyjątkowo późno bo w drugiej połowie kwietnia. Drugi kwietnia 1999 roku był dniem objęcia przez Pana stanowiska administratora Pałacu Mierzęcin i był to Wielki Piątek.

Jesteśmy właśnie przed Świętami Wielkanocnymi i jest to kolejna rocznica, gdy  Pan z żoną Alicją i dziećmi pewnie wspominacie Mierzęcin a ja mam pytanie dotyczące zdjęcia, w posiadaniu, którego jestem ale nic o nim nie wiem. Bardzo mnie ono intrygowało i zawsze miałam wrażenie, że dotyczy jakiejś udanej uroczystości, fajnych ludzi. Jak widać dotyczy ono Mierzęcina, Pałacu i nie ma wątpliwości, że też Święta Wielkanocy. Proszę opowiedzieć coś o nim.

 R. Wójcik: – To nasza wspaniała załoga parkowa plus dwie praktykantki – Te osoby widoczne na zdjęciu wykonywały ozdoby na konkurs „Stół Wielkanocny” o znaczeniu krajowym (2003 lub 2004 rok – koniec marca lub pierwsze dni kwietnia – nie pamiętam). Wszystko powstało w pracowni w Mierzęcinie i jest dziełem ludzkich rąk. Załoga kuchenna pod wodzą jej szefa – to drugi aspekt tego konkursu – oceniano wszystko – od smaku potraw…po przybrany stół. Konkurs odbywał się w Sandomierzu…wszyscy byli bardzo przejęci. Przygotowania trwały prawie dwa tygodnie.

JAJO1Jajo

Pałac Mierzęcin – zdobył pierwsze miejsce…pobił wszystkich – pierwsze miejsce w Polsce. Pamiętam jak w Teleexspressie była minutowa informacja i relacja z tego konkursu – hitem było słynne jajko z napisem „Pałac  Mierzęcin” – i jak sobie przypominam głos spikera relacjonującego to zdarzenie – „widziałem osobiście – tradycja w narodzie nie ginie”.

A przy okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych – wszystkim Czytelnikom portalu „milpress” życzę spokojnych, radosnych Świąt – a gdy będziecie Państwo składali sobie życzenia przy rodzinnym stole i święconce – pamiętajmy o jednym – o krótkiej modlitwie…oby szybko nastał pokój na tym świecie.

Marzanna L.: – Do życzeń przyłączam się ja – Marzanna. Zdradzę zarazem, że już niebawem ukaże się siódma część wspomnień dra Roberta Wójcika o nowej historii Mierzęcina. Tytułu nie zdradzę, bo go jeszcze nie ma. Ale mogę powiedzieć coś o ogrodniku w krainie czarów.

 

 

6,326 total views, no views today

GORZÓW BEZ SYREN

W niedzielę 10 kwietnia o godzinie 8.41 w całym kraju odbędzie się próba syren alarmowych.  Prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki zdecydował, że w Gorzowie Wielkopolskim nie zostaną włączone.

Istnieje wiele metod uhonorowania ofiar katastrofy smoleńskiej. W Gorzowie zostaną upamiętnione – jak co roku – przez złożenie kwiatów na grobach Anny i Bartosza Borowskich – powiedział prezydent Wójcicki.

Dodatkowym aspektem jest niewywoływanie niepokoju, zarówno wobec mieszkańców Gorzowa, jak i wobec przebywających u nas obywateli Ukrainy.

Nie chcemy wywoływać paniki wśród uchodźców, dla których taki sygnał to zagrożenie życia – dodał prezydent.

 Wydział Promocji i Informacji

 

457 total views, no views today

„WSZYSTKO NA OPAK” W FILHARMONII GORZOWSKIEJ

fbt

Relacja Marzanny Leszczyńskiej

MARZ15MARZ67MARZ7

W pierwszą niedzielę kwietnia 2022 r. odbył się kolejny familijny koncert w gorzowskiej filharmonii. Tym razem szliśmy na „Wszystko na opak” i nie wiedzieliśmy, że to zaszyfrowany temat… prima aprilisowy. Nie ukrywam, że zastanawiałam się co też będzie grane tym razem, ale trzeba przyznać, że udało się muzykom zrobić dowcip i nabrać mnie – mogą powiedzieć prima aprilis.

Cały koncert zaczął się od tego, że instrumenty nie były na swoim miejscu i widać edukacja muzyczna już działa, bo dzieci celnie wychwytywały błędy i uporządkowały orkiestrę.

Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że nie tylko spotkania familijne edukują, ale dzieci na widowni również, a zwłaszcza ich dziecięce pojmowanie niezrozumianego jeszcze świata, który ciągle zgłębiają a nie pojmą go do końca tak jak my dorośli go nie pojmujemy. Uświadomiłam to sobie po pytaniach do dzieci z widowni, które zadawała konferansjerka: jakie dowcipy robiłyście sobie pierwszego kwietnia? Usłyszeliśmy: – jedna pani w szkole nieźle sobie zażartowała, „ każąc dzieciom posprzątać w klasie”, a jedna mama to zrobiła niezły dowcip swojej latorośli „ nie dając jej śniadania do szkoły”, był też żart makabryczny, gdy to koleżanka poinformowała przyjaciółkę, że „ ma w oku …dziurę”. Ale pani konferansjer przytomnie „prostowała” szczere wypowiedzi dzieci i cała sala doszła do wniosku, że dobrze mieć raz do roku prima aprilisowy dzień, aby się pośmiać i lepiej się poczuć, bo jak któreś dziecko słusznie spuentowało -” ŚMIECH TO ZDROWIE”.

Tym razem koncert był dziecięcym kryminałem przy muzyce. Zaginęły zabawki i po scenie rowerem jeździł „prawdziwy detektyw”-  Klops, który dzwonił dzwonkiem i szukał śladów porywaczy. Kryminał z dziecięcego świata. Dla niektórych maluchów to był też życiowy dramat, zwłaszcza jak same się zagubiły, gdyż można było opuszczać fotel widza i podchodzić do sceny. Podszedł do mnie maluszek może trzyletni a miało mu się do płaczu i zapytał mnie: „ A widziałaś moją mamę?”. Na szczęście mama szybko się odnalazła.

Oprócz prawdziwej muzyki było tak dużo różnych dźwięków, na które dzieci zmuszone były zareagować. Ich uwaga mobilizowana była raz po raz i wtedy gromadziły się z zainteresowaniem pod sceną i nie trzeba ich było wyciągać. Oj działo się na scenie działo! Oprócz muzyki klasycznej były też rytmy nowoczesne i nowoczesny taniec break dance z miotłą, która posłużyła prawdziwemu i dobremu tancerzowi za narzędzie do wykonania figur tanecznych ale posłużyła też jako narzędzie do wystukiwania rytmów. Słyszeliśmy dzwonki, odgłosy lokomotywy, marsze żołnierzyków, odgłosy wężów czy deszczu. Po scenie fruwały papierki po cukierkach, nawet rozsypały się klocki lego. I było też odwrócenie roli czyli muzycy zachowywali się tak jak widownia a instrumenty „przemówiły”. Słowem na serio było wszystko na opak. A kto widział i słyszał ten prawdziwie zyskał.

Konkluzja koncertu była oczywiście wychowawcza bo w bałaganie giną zabawki, a sprzątanie to nie strata czasu, poza tym zabawki zakurzone i zaniedbane są po prostu smutne  i cały koncert zakończył się wezwaniem ; „ DETEKTYWA NIE WZYWAJCIE – LEPIEJ SAMI POSPRZĄTAJCIE!”

I z tym hasłem w uszach opuściliśmy filharmonię.

Do następnego spotkania familijnego w filharmonii

 Marzanna Leszczyńska

766 total views, no views today

DZIEWIĘĆDZIESIĄTE URODZINY OBCHODZIŁA ALBINA BATOR

Albina Bator – mama Andrzeja –  Honorowego Obywatela Bledzewa obchodziła 90. urodziny.

Albina Bator1Albina i AndrzejAlbina życzenia

Życzenia Jubilatce m.in przysłał ordynariusz diecezji zielonogórsko – gorzowskiej bp Tadeusz Lityński. Albina Bator urodziła  się 1 marca 1932 roku w tym dniu przypadają także Jej imieniny. Od wielu lat jest mieszkanką Zielonej Góry.

Albina Bator – była bibliotekarką i księgową. Marzyła o scenie i teatralnym aktorstwie. Swoje pasje realizowała śpiewem i monologami objeżdżając okoliczne miejscowości, niosąc radość melomanom. Jest dumna z syna artysty śpiewaka. Jemu towarzyszyła podczas  koncertów jako „pogotowie krawieckie”. Przy różnych stosownych okazjach uświetnia spotkania zabawnymi monologami wykonywanymi z pamięci.

Nazwisko panieńskie Albiny Bator jest Kaniowska. Jednak w dowodzie osobistym napisane jest Kaniewska. Wydawałoby się, że drobny błąd a okazał się ratunkiem dla rodziny, która dzięki tej pomyłce uratowana została przed zesłaniem na Sybir. Niestety ojciec Albiny, Kazimierz Kaniowski zsyłki nie uniknął.

Albina urodziła się 1 marca 1932 roku w Berezie Kartuskiej,  była piątym dzieckiem z sześciorga dzieci Kazimierza i Bronisławy. Jej rodzeństwo to: Nina, Mikołaj, Sabina, Marysia i Teresa.

W dużym rodzinnym domu rozbrzmiewała muzyka operowa i pieśni śpiewane przez Mieczysława Fogga. Z pięknego zdobnego patefonu płynęła melodia m.in.: ,,Smutek precz na to jest jedyna rzecz”, a  zapach piwonii w ogrodzie rozchodził się po całej ulicy.

Albina wspomina datę 3. maja 1945 roku.- Jako repatrianci przyjechaliśmy z mamą i rodzeństwem pociągiem do Wolsztyna, niestety bez taty,  który był już na zesłaniu. Długo staliśmy i czekaliśmy zastanawiając się co będzie dalej z naszym życiem. Modliliśmy się i pokładaliśmy ufność w Bogu i Matce Bożej. Zamieszkaliśmy w  Mochach 12 kilometrów od Wolsztyna.

W Mochach przebiegały moje młodzieńcze lata – wspomina Albina. – Tam byłam kierownikiem gminnych  bibliotek. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam sobie rower. Robiłam objazdy po całej okolicy. Do moich powinności należało kontrolowanie bibliotek. Potem w Jarocinie ukończyłam kurs bibliotekarski. Wtedy też  odżyły moje marzenia o śpiewaniu i recytowaniu. Bardzo szybko uczyłam się na pamięć wierszy i monologów.

Brałam je pod poduszkę a rano już umiałam m.in.: ,Panna Rekrutem”, „Życie św. Barbary” czy „Kobieta XXI wieku”. Lubiłam śpiewać, głos mój zakwalifikowano jako ładny sopran, wysoki, dźwięczny.

Dalej wspomina Jubilatka, że w latach 50.  z mamą i siostrą Teresą przejechały do Przytocznej w województwie lubuskim. Zamieszkały w pałacu w Przytocznej i tam rozpoczęła pracę jako księgowa.

Także tam na zabawie poznała męża Jana Batora, który grał na skrzypcach ze swoim zespołem. – To właśnie te skrzypce powaliły mnie na ziemię. Kocham ich dźwięk i odcienie barw. Skrzypce kocham nadal ale żałuję, że wyszłam za mąż za Jana, uważam, że był to błąd – zdradziła Albina, pozostawiając szczegóły w swojej pamięci.

W 1958 roku mąż Albiny otrzymał mieszkanie nad piekarnią w Bledzewie. Tam zamieszkali i  tam urodziły się ich dzieci Irena i Andrzej. Potem na świat przyszła Bożenka.

Uzdolniona artystycznie Albina twardo stąpała po ziemi. W Bledzewie była księgową w Gminnej Spółdzielni. Jednak w duszy jej ciągle grało więc często podczas różnych uroczystości śpiewem i monologami czarowała publiczność.

Na pytanie o inne talenty, wyznała, że zawsze posiadała umiejętności  krawieckie. Szyła  modne sukienki i spódnice ale również koszule i spodnie. Wzorowała się na modzie włoskiej i francuskiej, zbierała żurnale i magazyny. Prenumerowała „Przyjaciółkę”, w której były ówczesne trendy modowe. Często doradzała koleżankom w doborze odpowiedniego fasonu.

W rozmowie o marzeniach, Albina bez zastanowienia odpowiada:  – Scena. Chciałam zostać aktorką teatralną. Jednak w tych powojennych czasach nie miałam warunków i możliwości na rozwój. Robiłam to w sposób amatorski, występowałam jeżdżąc  po wsiach i miasteczkach. Kochałam to co robiłam i miałam z tego satysfakcję. Niosłam radość i nadzieję ludziom, którzy przychodzili aby mnie posłuchać.

Moje marzenia przeszły na syna Andrzeja śpiewaka operowego-barytona. Będąc w ciąży swoje pragnienia zanosiłam Bogu. Mój mąż nie miał zdolności wokalnych, nie śpiewał ale podczas świąt Bożego Narodzenia zawsze razem śpiewaliśmy kolędy i organizowaliśmy  rodzinne popisy solowe oraz w duetach.

Albina z radością wspomina drogę artystyczną syna Andrzeja. – W latach 70. Andrzej dostał się do Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze, to była wtedy sensacja w Bledzewie. Nie dowierzano, że to prawda. Jego zawód artysty śpiewaka po studiach wokalno-aktorskich w Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie i ogromny dorobek artystyczny na świecie m.in. w Ameryce czy Australii dają mi niezmierne zadowolenie.

Jubilatka przypomina także zabawne momenty. – Często towarzyszyłam Andrzejowi w jego przygotowaniach do występów. Miałam ze sobą  żelazko, nici, igły i nożyczki, bo zawsze jakieś niespodzianki się pojawiały. Pewnego razu  Andrzej śpiewał podczas Winobrania w Zielonej Górze. Wychodząc z domu wziął w pokrowcu moje futro myśląc że niesie frak. Ratowałam tez artystki, którym coś odpadło przed występem: guziki, paski czy nawet obcasy.

Chętnie opowiada o przebytych podróżach.- Zwiedziłam i zobaczyłam piękny świat. Przeżyłam Święta Bożego Narodzenia na Wyspach Kanaryjskich, w La Puerto dela Cruz Andrzej koncertował, wykonywał tam kolędy w dziewięciu językach. W Kairze pamiętam przeprawę po Nilu. Wspominam widok piramid, kąpiel w Morzu Czerwonym. Potem Fatima i Lourdes, Paryż i Wilno. Po latach Bereza Kartuska i Tunezja i wiele innych pięknych miejsc.

Albina poznała wiele osobistości, m.in.: szefową „Mazowsza” Mirę Ziminską-Sygietyńską. – Darzyła mnie sympatią, lubiła ze mną rozmawiać. Przyjeżdżała po mnie czarną wołgą z gosposią Jasią i pieskiem Kryzysem i jechaliśmy do Karolina. Czasem prosiła mnie o pielęgnację kwiatów w ogrodzie mazowszańskim. A kiedy przyjmowała delegacje gości zagranicznych wtedy pomogłam przygotować elegancki obiad.

Albina przypomina też słowa Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej, która powiedziała: – Albinko, z taką aparycją i pięknym głosem byłaby z ciebie świetna aktorka, niestety ja miałam o siedem centymetrów za krótkie nogi – zwierzyła się jej pani Mira.

Następne wspomnienia dotyczą amerykańskiego pianisty, pochodzenia polskiego  Tadeusza Sadłowskiego z Nowego Jorku, który był przyjacielem gwiazdy kina niemego Poli Negri. – Syn przez kilka lat z nim współpracował, razem koncertowali w Ameryce.

Tadeusz do Polski przyjechał w latach 80. ubiegłego wieku na Konkurs Chopinowski.

Potem gościłam go w Bledzewie, był zachwycony moją kuchnią.

Następnie była światowej sławy śpiewaczka operowa Metropolitan Opera Gilda Cruz-Romo –  meksykański sopran dramatyczny. – Gościłam Gildę w Warszawie u syna w domu.

Pamiętny też był obiad z ambasadorem Argentyny ekscelencją Carlosem, także było to spotkanie u syna w Warszawie. Bardzo miły i bezpośredni człowiek. Znał się na muzyce i operze. Tak się dobrze czuł, że dwa talerze zupy ogórkowej zjadł. Trochę mówił po polsku.

Albina wspomina jeszcze jedno wydarzenie, które po latach wywołuje rozbawienie a wtedy było przerażające. A było to zniknięcie jej w pałacu Sułkowskich w Rydzynie, w którym znajduje się 400 drzwi. Poszukując możliwości wyjścia i dotarcia do miejsca, z którego wyruszyła odkryła podwójne tajemnicze drzwi, którymi nie mogła wyjść. Poszukiwania ochroniarzy były długie ale okazały sie owocne. – Byłam pełna strachu i lęku – opowiada Albina. – Ten koncert będę pamiętała do końca życia….

Zdarza się jeszcze dziś, że Albina podczas różnego rodzaju imprez czy spotkań autorskich, deklamuje z pamięci wiersze lub zabawia słuchaczy wesołymi monologami.

Jej mottem jest:  Żyć nadzieją w każdej chwili nawet w rozterce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

845 total views, no views today

ORATORIUM „CHWALEBNA DROGA KRZYŻOWA” W KATEDRZE Z CHÓREM CANTABILE

ORAT7

Oratorium „Chwalebna Droga Krzyżowa” kompozycji Stanisława Szczycińskiego, zabrzmiała 3 kwietnia w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gorzowie Wielkopolskim. Modlitewny utwór rozpisany na chór, solistów, perkusję i recytatywy wykonał Chór Cantabile pod kierunkiem Jadwigi Kos. W utworze zamiast 14. jest 15 Stacji, dodatkowa stanowi rozważanie Drogi do Emaus.

W chóralnej Drodze Krzyżowej licznie uczestniczyli gorzowianie.

W rozmowie z milpress dyrygentka  powiedziała, że ta Droga Krzyżowa ma formę nabożeństwa. Stacje rozważane są śpiewem, a kompozycje w różnorodnych stylach, od chrześcijańskich do chorału gregoriańskiego i śpiewów bizantyjskich ale są też formy zbliżone do kanonów z Taize. To nie jest monotonna modlitwa. Cierpienie ustępuje miejsca nadziei – zauważyła Jadwiga Kos, zaznaczając, że w jej reżyserskim zamyśle było wyrażenie rozważań  nie tylko w formie koncertu ale głównie nabożeństwa. Dlatego do udziału zaproszeni zostali także ministranci, jeden z nich szedł z Krzyżem do poszczególnych Stacji. Na zakończenie oratorium chór zaśpiewał chwalebne: Zostań Panie z nami.

Stacje tej Drogi Krzyżowej mają trochę zmienione tytuły, nawiązują do myśli teologicznej Wschodu i Zachodu. Te unikatowe nazwy mają służyć postrzeganiu cierpienia Chrystusa przez pryzmat nadchodzącej Chwały. Tekstem oratorium są cytaty z Pisma Świętego, umieszczone na obrazach stanowią sens rozważań, które przynoszą otuchę i nadzieję. Jest także dodana Stacja 15., przedstawiająca Drogę do Emaus – wyjaśnia szefowa chóru Jadwiga Kos.

W Chórze Cantabile działającym przy Miejskim Centrum Kultury w Gorzowie Wielkopolskim śpiewa około 40 osób. Muzyk Filharmonii Gorzowskiej Aleksander Lasek towarzyszył chórowi na perkusji. Wystąpiły 3 solistki i solista.

Gorzowski chór Cantabile działający od 28. lat i od początku kierowany przez tą samą dyrygentkę  rozpoczął koncerty pasyjne w miejskich kościołach. Każdego roku zespół przygotowuje obok świeckich, także sakralne utwory wykonywane zgodnie z kalendarzem liturgicznym.

Oratorium „Chwalebna Droga Krzyżowa” powstało w 2010 r. z inspiracji ikonowych obrazów Drogi Krzyżowej autorstwa Leszka Zadrąga, wykonanych dla kościoła pw. św. Huberta w Zalesiu Górnym. Podczas chóralnego śpiewu na ekranie wyświetlane były te obrazy.

Po kilku latach przerwy spowodowanej pandemią Cantabile powraca na sceny. –  Chórzyści po tej długiej przerwie bardzo zjednoczyli się duchowo. Jest to dla nas także forma terapii, odreagowujemy się od codziennego życia i czujemy, że tworzymy śpiewaczą rodzinę. Teraz śpiewacy bardziej niż kiedyś systematycznie przychodzą na próby – wyznała dyrygentka.

Na pytanie kiedy po raz pierwszy chór wykonał to oratorium Jadwiga Kos powiedziała: – Pierwszy raz oratorium zaśpiewaliśmy w gorzowskiej katedrze z okazji naszego jubileuszu 20. lat działalności. Potem przez kilka lat występowaliśmy w różnych kościołach  nie tylko w Gorzowie. Byliśmy m.in w Zielonej Górze czy w Krośnie Odrzańskim w kościele św. Jadwigi, w którym proboszczem jest ks. Zbigniew Samociak, były proboszcz gorzowskiej katedry. Tam także przyjechał wtedy kompozytor Stanisław Szczyciński.

Także w KAI: https://www.ekai.pl/chwalebna-droga-krzyzowa-w-gorzowskiej-katedrze/

 

 

 

 

754 total views, no views today

ORATORIUM „CHWALEBNA DROGA KRZYŻOWA” W GORZOWSKIEJ KATEDRZE – DZIŚ O GODZ.16

ORATOR7

Oratorium „Chwalebna Droga Krzyżowa” Stanisława Szczycińskiego, w wykonaniu Chóru „Cantabile” pod dyr. Jadwigi Kos, zabrzmi w niedzielę 3 kwietnia o godz. 16.00 w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Gorzowie Wielkopolskim.

Od 28 lat Chórem Cantabile działającym przy Miejskim Centrum Kultury w Gorzowie Wielkopolskim dyryguje Jadwiga Kos. Każdego roku zespół przygotowuje obok świeckich, także utwory zgodne z kalendarzem liturgicznym Kościoła, które prezentuje również w świątyniach.

Oratorium „Chwalebna Droga Krzyżowa” na chór, solistów, instrumenty perkusyjne i recytatywy powstało w 2010 r. z inspiracji ikonowych obrazów Drogi Krzyżowej autorstwa Leszka Zadrąga, wykonanych dla kościoła pw. św. Huberta w Zalesiu Górnym. Treścią utworu są cytaty z Pisma Świętego.

Podczas śpiewu na ekranie wyświetlane będą obrazy Krucjaty pędzla Leszka Zadrąga.

-Stacje tej Drogi Krzyżowej mają zmienione tytuły, nawiązują do myśli teologicznej Wschodu i Zachodu. Te unikatowe nazwy mają służyć postrzeganiu cierpienia Chrystusa przez pryzmat nadchodzącej Chwały. Teksty oratorium – to cytaty z Pisma Świętego, umieszczone na obrazach są rozważaniami, które przynoszą otuchę i nadzieję. Ta Droga Krzyżowa  zakończy się dodatkową Stacją Piętnastą, która przedstawia Drogę do Emaus – wyjaśnia Jadwiga Kos, jednocześnie tłumaczy, że ta Droga Krzyżowa ma formę nabożeństwa. Stacje rozważane są śpiewem, a kompozycje są w różnorodnych stylach, od chrześcijańskiej do chorału gregoriańskiego i śpiewów bizantyjskich ale są też formy zbliżone do kanonów z Taize. To nie jest monotonna modlitwa. Cierpienie ustępuje miejsca nadziei – podkreśla szefowa chóru.

Na zakończenie Chór Cantabile zaśpiewa Modlitwę o Pokój autorstwa Norberta Blachy. – Nie sadziłam, że będziemy w takich okolicznościach śpiewać ten utwór, a myślę tu o wojnie na Ukrainie – powiedziała dyrygentka Jadwiga Kos.

Więcej o wykonaniu Oratorium „Chwalebna Droga Krzyżowa”w gorzowskiej katedrze – jutro.

564 total views, no views today

PROMOCJA PEGAZA LUBUSKIEGO

PEGAZ5

Relacja Ewy Rutkowskiej

Foto Kamil Lewera / Radio Plus Gorzów

Promocja „Pegaza Lubuskiego” oraz spotkanie autorskie z Waldemarem Szymczakiem,  autorem książki „Odwyk (z) dorosłości”

Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna 31 marca 2022

W ubiegłym roku skończył się pewien etap, dotyczący także gorzowskiej literatury.

Na Niebieskie Połoniny, odszedł pomysłodawca i redaktor naczelny „Pegaza Lubuskiego”, prezes ZLP/O w Gorzowie,  Ireneusz K. Szmidt. Ale ma on bardzo dobrych kontynuatorów. Więc na pewno nic co zostało do tej pory zrobione, nie zaginie.

We wstępie do pierwszego (88) „Pegaza lubuskiego”, nowa prezeska ZLP i redaktorka naczelna tego czasopisma literackiego, Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk napisała: „Oddajemy w Państwa ręce nowy numer „Pegaza Lubuskiego”. Pierwszy w 2022 roku. Pierwszy pod nową redakcją. Pierwszy w nowej szacie graficznej i formacie. Pierwszy, który – choć nie odżegnuje się od tradycji – chce jednak nieco inaczej prezentować lokalnych literatów i ich twórczość. Pierwszy w czasie wojennego najazdu Rosji na Ukrainę…”

I dalej: „Cały numer – po raz pierwszy – determinuje jeden temat. Tym razem to TOŻSAMOŚĆ. O niej… o nich- rozmytych tożsamościach pogranicza – pisze w arcyciekawym eseju dr Maciej J. Dudziak.”

Tą część spotkania prowadziły: red. naczelna czasopisma Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk i Beata Igielska, zastępczyni red. naczelnej.

Czasopismo otwierają dwa wiersze naszej gorzowskiej wspaniałej poetki Ireny Zielińskiej, obdarowanej w tym roku Dyplomem Honorowym Lubuskiego Wawrzynu Literackiego, za całokształt twórczości. Potem można przeczytać wspomniany wcześniej esej prof. Macieja J. Dudziaka pt. „Tożsamości rozmyte”.

Jak zwykle w „Pegazie” jest miejsce na debiuty.  Dzisiaj taką debiutantką jest Maria Januszewicz z Przytocznej. Według Beaty Igielskiej, wiersze tej poetki „wciskają w fotel”. Są to wiersze krótkie, jakby chwila zatrzymana w kadrze. Takimi muśnięciami i uchwyconymi mini-chwilami, są od zawsze wiersze ks. Jerzego Hajdugi z Drezdenka. Ten maleńki cykl, Jerzy Hajduga zatytułował „Moje wiosny” i dodał „z wiosną po raz siedemdziesiąty. Wszystkie ze mną, a ja z nimi. I jak tu nie kochać”. Piękne, prawda?

Ten numer „Pegaza” jest tak pomyślany, aby proza przeplatała się z poezją. Więc teraz kolej na prozę. Jest to tekst „Wróć – niech obraz ożyje”. Może treść jest wymyślona, a może dotykająca prawdziwego życia?  Roman Habdas pisze, że w 2005 roku przyszło mu trafić za kraty… Z dalszego ciągu wynika, że był to jakiś program artystyczny, wystawiony w Zakładzie Karnym, który wyreżyserował szef gorzowskiego RSTK Czesław Ganda. To tam autor spotkał osadzoną Katarzynę, o której pisze, że znalazł skarb… Zamieszcza więc wiersz o tęsknocie  Katarzyny Liśniewicz pt. „Kraina obfitości”. Roman Habdas ma w tym wydaniu „Pegaza” także drugi tekst pt. „W dobrych zawodach wystąpić”. Pisze w nim o sobie i o tym co się zadziało pod koniec ubiegłego roku i na początku tego, wraca też wspomnieniami daleko wstecz…

Są też dwa krótkie wiersze Beaty Igielskiej. Napisane po kilkuletniej przerwie. My ją znaliśmy jeszcze w tamtych czasach. Dobrze, że wróciła…

Wszyscy, którzy bywali na poprzednich promocjach tego czasopisma, na pewno większość wymienionych twórców już poznali. Magda Turska, od listopada ubiegłego roku  pracownica WiMBP . Już kilka razy przedstawiała swoje teksty, zgromadzonej publiczności. Tu też jest jej proza pt. „Słowo”. Wydaje mi się, że na początek bawi się słowem Mandragora. Odnosi się do niego. Próbuje nam coś podpowiedzieć. A dalej mówi o języku, którym się posługuje….

I znowu wracamy do poezji. Do wiersza Tomasza Walczaka „Wielkanoc 2019”.

I choć to było kilka lat wcześniej, to w treści wiersza  można wyczytać tragedię i  wojenny ból, który teraz dotyka tak wielu Ukraińców. Przykre, że to się dzieje teraz!

Kolejnym debiutantem w tym czasopiśmie jest proza Andrzeja Chmielewskiego pt. „Legenda o górze trębacza”. Treść tego opowiadania, to legenda z XVII wieku, z czasów potopu szwedzkiego dotycząca bliskich nam terenów Trzciela, Nowego Gorzycka, Pszczewa i Międzychodu. I pewnego szwedzkiego trębacza…

Janinę Jurgowiak też znamy. Odkrył ją kilka lat temu Ireneusz K.Szmidt. Była gościem „Pegaza”: niejeden raz. W tym numerze zamieszczone są jej dwa wiersze: „Światło” i  „Obrazek z Sandomierza”.

Wiersze i tomiki Beaty Patrycji Klary-Stachowiak też „od zawsze” były omawiane na spotkaniach z Pegazem. Była też recenzentką różnych wydawnictw literackich. Ja Beatę pamiętam, jak przyszła na spotkanie Klubu Literackiego „Poetów Okrągłego Stołu”. Zawsze wiedziała nieco więcej, umiała podpowiedzieć. Była partnerem dla prowadzącego warsztaty literackie Ireneusza K.Szmidta. Beata tworzyła poezję, ale także nowo-słowa. Jest bardzo kreatywna. Wydała już kilka tomików. Zdobyła kilka prestiżowych nagród, w tym dwa Wawrzyny Literackie. Była też stypendystką Ministerstwa  Kultury.  Rozmowę ”Nieustająco się dziwię” przeprowadziła  Agnieszka Moskaluk.

A dotyczy ona m.innymi nowego tomiku pt. „Lęgnia”, który ukaże się jeszcze w tym roku. Dzięki stypendium artystycznemu prezydenta Gorzowa, jakie Beata Partycja Klary-Stachowiak otrzymała (po raz któryś chyba) w tym roku. Rozmowę kończą trzy miniaturki – wiersze. Pisane trochę inaczej. Chyba kiedyś, jeszcze na warsztatach takie pisanie zostało nazwane wierszo-proza, czy odwrotnie. Albo jakoś tak…

Tomek Korbanek, też bardzo sumiennie uczestniczył w warsztatach Klubu Literackiego WDK/GDK. Często jego wiersze zamieszczane były w  „Pegazie Lubuskim”. I od bardzo dawna jest namawiany do wydania tomiku. Ale Tomek niezmiennie odpowiada „nie jestem jeszcze gotowy”. W tym wydaniu, znajdują się dwa wiersze Tomka. Jeden bez tytułu, a drugi pt. „Wertepy”. I wciąż aktualne jest zawołanie o to, aby wreszcie powstał jego tomik.

Anna Dominiak, na nasze spotkania z Pegazem, najpierw przyjeżdżała z kilkoma wyróżniającymi się uczniami, którzy „popełniali” wiersze. Z czasem stała się bardzo wnikliwą recenzentką wielu wydawnictw, autorów skupionych wokół „Pegaza”. W tym nowym, innym „Pegazie”  pisze „kilka słów o albumie „W Krainie Heliosa” Andrzeja Haegenbartha”, wydanym przez gminę Barlinek. Album powstały z trojakiej inspiracji; czasu pandemii, selekcji archiwaliów fotograficznych (portretów kobiet, które twórca zna i od lat je fotografuje) oraz lektury powieści Madeleine Miller pt. „Kirke”.

No i tym sposobem „dojechałam” do końca bardzo wnikliwego omówienia pierwszego (choć 88) „Pegaza Lubuskiego”. Do pewnego rodzaju kroniki pt. „kwartał u Herberta (wybór)” autorstwa Magdaleny Turskiej. Zwraca ona uwagę na kilka wydarzeń, które miały miejsce w WiMBP pod koniec minionego roku.

Podsumowując te moje skrupulatne wywody, chcę dodać, że brakuje mi tu „czegoś”. Choćby pewnej informacji o autorach. Znamy się w większości. Ale zawsze tak jest, że przychodzą nowi, którzy na tych łamach debiutują. No i powstaje pytanie: „kto to”? Przydałoby się kilka słów o każdym. O „starych”, dla nowych czytelników, a o nowych dla… wszystkich.  To tak gwoli podpowiedzi.

W drugiej części  tego „Pegazowego” spotkania pałeczkę przejęła Krystyna Kamińska, która poprowadziła spotkanie z autorem książki „Odwyk (z) dorosłości” Waldemarem Szymczakiem, nauczycielem w gorzowskim II L0.

Autor mówił o sobie tak: Czytać zaczął  bardzo wcześnie. Zawsze interesowała go historia i losy tych historycznych herosów. Zawsze chciał się dowiedzieć o nich  więcej. Interesuje się także filozofią. I lubi poezję, trochę bardziej tą amerykańską. To jest; „Taka zwykłość, która nie ma prawa być poezją, ale nią jest…”

Pierwszą swoją książkę napisał po włosku. Wydał ja własnym sumptem. Kiedyś wyjechał do Włoch na zarobek, ale także po to, aby nauczyć się języka. Druga jego książka nosi tytuł „Pysk żółwia”. Napisał ją  jeszcze przed wyjazdem do Włoch, ale ukazała się dopiero w 2011 roku. Jest to opowieść o bardzo wielu ludziach, którzy mają swoje nazwiska, a główny bohater nazywa się Normalny. Bohater musiał spotkać się z nienormalnością, aby stać się… Normalnym. Potem była jeszcze jedna książka „Hiob” o człowieku, na którego spadają wszelkie nieszczęścia, a on w tym wszystkim się odnajduje. I najnowsza książka „Odwyk (z) dorosłości”. Tytuł zapowiada zdarzenia rzeczy niemożliwych. Narratorka, to kilkuletnia dziewczynka, która widzi dorosłość oczami dziecka i nie jest to bardzo dobre widzenie… Jest to książka o współczesności. A motto jej  brzmi: „Za poważny może miałem stosunek do powagi, zanadto przeceniłem dorosłość dorosłych”.

Książkę polecają; Aneta Gizińska -Hwozdyk i Andrzej Czaja Czajkowski.

Na spotkaniu swojemu „belfrowi” kibicowała cała (duża) klasa uczniów Liceum Ogólnokształcącego nr II im. M. Skłodowskiej Curie.

 

Ewa Rutkowska

 

733 total views, no views today