TORNADO NADEJDZIE ZA GODZINĘ

MILLMIL

Od rana, pogoda była wspaniała, słońce grzało. Śnieżnobiałe chmury układały się w cudowne scenerie, niektóre stały w miejscu, inne wolniutko się przesuwały. Dzień rozpoczął się poranną kawą na tarasie. W takich momentach będąc w swoim polskim ogrodzie mawiałam: „Ameryka” – powiedzenie zapożyczyłam od Oli  Macierzewskiej – Pogodzińskiej. Ona wie o co chodzi. J.

Potem gdy wszystko było już prawie gotowe do obiadu, wychodziłam od czasu do czasu  na ogród nacieszyć się słońcem. W międzyczasie odebrałam maila. Na pierwszym miejscu zobaczyłam wiadomość:

– Zadzwońcie. Pilne!!!

Skontaktowaliśmy się z Konradem najszybciej jak można było, poinformował nas o ostrzeżeniu, że do Overland Park zbliża się tornado.

– Zachowajcie spokój i znoście najpotrzebniejsze rzeczy do pokoju znajdującego się w piwnicy i zabezpieczcie przedmioty w ogrodzie, które mogą zostać porwane przez prąd powietrza.

Wynosiliśmy m.in krzesła, stół i narzędzia. Ola natychmiast przeegzaminowała Paulę, na temat tego co jest najpotrzebniejsze w  chwili zagrożenia tornadem, tego właśnie m.in. uczą dzieci w szkole. Paula wyrecytowała: woda, jedzenie, latarka i koce.

– Ale, nie tak sobie wyobrażałam piątek po zajęciach. Dzisiaj planowałam się relaksować zażywając długiej kąpieli i oglądać ciekawy film – powiedziała Paula.

Teraz zrozumiałam dlaczego tutaj wszystkie domy są z drewna, a jeśli elewację stanowi cegła lub kamienie, to na pewno jest to tylko imitacja. Konstrukcje są lekkie, a dachy pokryte papą przypominającą dachówkę.

Ponieważ silne tornado niszczy wszystko co jest na powierzchni ziemi, dlatego w każdym domu jest specjalne miejsce na poziomie piwnicy, gdzie trzeba się skryć aby przeczekać zawieruchę pogodową. Domy zbudowane z lekkich materiałów nie stanowią większego zagrożenia gdy zostaną zburzone i przywalą piwnice. Wtedy jest łatwiejszy dostęp do osób zasypanych. Tornado trwa bardzo krótko, może się skończyć nie uszkadzając niczego ale jeśli zdarzy się nieszczęście i dom zostanie zburzony, wtedy ludzie w piwnicach czekają na ratowników, którzy ich wyciągną spod  gruzowiska.

Gdy dowiedziałam się o tym ostrzeżeniu, specjalnej reakcji to u  mnie  nie wywołało. Tylko Paula się dopytywała czy się stresuję.

– Nie – nie stresuję się – odpowiedziałam i nadal bez pośpiechu smażyłam naleśniki. Skoro nie bałam się przylecieć dwoma samolotami, a nigdy dotąd żadnym nie leciałam więc już się niczego nie boję.

Po pewnym czasie Paula znowu weszła do kuchni i stwierdziła, że ja cały czas jestem w tej samej pozie, stojąc miedzy kuchenną wyspą a piecykiem. – Chcę skończyć smażyć, zabierzemy je ze sobą na dół. – powiedziałam.

Wszyscy co pewien czas sprawdzali w internecie przemieszczanie się huraganów i tornada. Cała fala szła w naszym kierunku, według ostrzeżeń, za godzinę tornado mogło się pojawić w Overland Park.

Paula, przypominała nam co trzeba znosić do piwnicy, a sama poszła po swoje rzeczy. Nikt jednak nie mógł znaleźć latarki. Zaczęliśmy ładować swoje telefony, bo komórką też można przyświecić, a w razie potrzeby kontaktować się ze służbami ratowniczymi.

Po raz kolejny Paula poszła na górę, schodząc pokazała co wynosi do piwnicy. Niosła św. obrazek z  Aniołkiem, a obok niego cztery puchary, na widok których zaśmiałyśmy się. – Po co ci te puchary? Przecież wyszczególniłaś, co jest najważniejsze – powiedziała Ola.

– Mamo, to jest dla mnie bardzo ważne, bo to są puchary z Polski, one mi przypominają Polskę, ja nie mogę ich stracić – mówiła przejęta Paula, trzymając jeszcze w torbie kilka książek i niektóre zabawki.

To był dzień przypominający, co jest najważniejsze, w momencie gdy może to być ostatni dzień życia. Ola powiedziała, żebyśmy wzięli paszporty, bo gdyby górę domu zmiotło, to wszystko przepadnie, a wyrobić nowe dokumenty jest dość trudno.

W pierwszej kolejności wzięłam wizerunek Jezusa Miłosiernego „ Jezu Ufam Tobie” oraz paszporty. Potem znosiłam wodę,  koce i jedzenie. Spakowałam naleśniki i wszystko co było w zasięgu ręki, a więc owoce i pieczywo.

Szymonek i Korrnelia spokojnie się bawili nie zdając sobie sprawy z mogącego nadejść zagrożenia. W bawialni wśród zabawek rozłożoną mają stację kolejową, po środku której umieszczone jest plastikowe tornado. Od najmłodszych lat dzieci są uczone o panujących tu zjawiskach atmosferycznych i niebezpieczeństwach z nimi związanych.

Pogoda nieustannie się zmieniała ale było bardzo ciepło. Czasem robiło się ciemniej, momentami się rozjaśniało. Czasem wiało, momentami przestawało. Gdy wszystko już w piwnicy przygotowaliśmy, łącznie z miejscami noclegowymi na 7 osób, w internecie sytuacja zaczęła się zmieniać. Tornado zaznaczone czerwonym kolorem, zdawało się z lekka przemieszczać bokiem od Overland Park jakby ocierało się o sąsiadujący z Kansas stan Missouri.

Przed każdym takim niebezpieczeństwem zaczynają wyć syreny. W pewnym momencie dało się słyszeć ale bardzo, bardzo gdzieś daleko.

Z każdą chwilą mapy pokazywały minimalne oddalanie się tornado od Kansas. Aż wreszcie wyraźnie zaznaczony został zwrot frontu.

Ucieszyliśmy się ogromnie i całą rodziną postanowiliśmy wyjść na spacer.  Ruszyliśmy chodnikami, które położone są tylko z jednej strony jezdni, wśród pięknych domków, zadbanych trawników, kwitnących drzew, wokół których skakały wiewiórki i króliki. Wszystko ożyło, już nawet nie było żadnych oznak, przypominających o tym, że może nadejść choćby burza.

Z sąsiedniego domu wyszedł mężczyzna. Oczywiście, że uśmiechnięty i zadający rutynowe pytanie: jak się mamy? Ponieważ się do nas zbliżył więc się przywitaliśmy. On się przedstawił: mam na imię Igor.

– Igor? Jak to Igor? Konrad się zdziwił i zapytał jakiej jest narodowości.

– Jestem Ukraińcem ze Lwowa, a moja mama jest pół Polką – powiedział dopiero co poznany sąsiad, oznajmiając, że mieszka tu od 25 lat, przyjechał z żoną do jej rodziny. I już tu pozostał. Tu także urodziło się ich dwoje dzieci.

Wtedy Konrad przedstawił nas oznajmiając, że jesteśmy z Polski, więc Igor zaczął z nami rozmawiać po polsku. Bardzo sympatyczne jest takie spotkanie, mimo iż jesteśmy tu dopiero od miesiąca. Umówiliśmy się z Igorem na dłuższe spotkanie i poszliśmy dalej na spacer. W Kansas Polaków jest bardzo mało. Kilku, których spotkaliśmy byli Rosjanami :). Jak w poprzednich doniesieniach wspominałam, dla tubylców Polacy są Rosjanami.

Tornado nas ominęło. Paulinka podczas wieczornego pacierza dziękowała Panu Bogu, że nie nadeszło.

 

 

 

 

 

1,421 total views, 1 views today

TAŃCZYĆ KAŻDY MOŻE W AMERYCE TEŻ

TANYmU

Wybraliśmy się na spotkanie taneczne w Johnson County Arts & Heritage Center. Zachwyciło nas miejsce, w którym obok sal muzealnych są także miejsca umożliwiające rozwijanie różnych pasji  artystycznych, plastycznych czy tanecznych. Na dancingową salę przybyły pary w różnym wieku, bez ograniczeń – w górę. Każdy kto miał siłę się ruszać, po prostu tańczył.

Szlagiery muzyczne wygrywał zespół składający się także z wiekowych,  a nawet niepełnosprawnych muzyków. Jeden miał zaklejone oko, inny ledwo poruszał się przy pomocy kul, każdemu coś dolegało. Ubrani w czarne spodnie białe koszule oraz czerwone kamizele. Repertuar prezentowali  raczej – country – ale zagrali także cza cza, walca, fokstrota  czy rocka. Grali naprawdę profesjonalnie, choćby dla posłuchania tej muzyki, warto było tam być.

Gdy się dowiedzieli, że jesteśmy z Polski – zagrali polkę, w rytm której ruszyliśmy w tan. Byli zdziwieni, gdy wyjaśniłam im, że polka jest tańcem pochodzącym z Czech. Wręczyli mi mikrofon  i chcąc nie chcąc przemówiłam ludzkim głosem: „I am from Poland” i coś jeszcze, a oni pozdrawiali i po amerykańsku się uśmiechali, ale tak naprawdę niewiele ich to obchodziło skąd jesteśmy, tym bardziej, że byli przekonani, że Polska – to Rosja, a my jesteśmy Rosjanami. Niektórzy mówili do nas „zdrawstwujcie”, jedna z pań chcąc zabłysnąć lingwistycznie – wypaliła „pszia krew” – z typowym amerykańskim „r”. Gdy zapytałam ją czy pochodzi z Polski, odparła: –  tak, mój dziadek mieszkał w Kijewie. I dalej wyrecytowała: „jak się czujesz, czeszcz, dobranoc, do widzenija”.

1,062 total views, no views today

JEŚĆ PO POLSKU PIĆ PO AMERYKAŃSKU

W nocy była burza z piorunami, padał deszcz prawie cały dzień, z krótkimi przerwami. Musieliśmy jednak poczynić pewne zakupy, a sklepików małych takich jak u nas niestety nie ma. Zatem wyprawa samochodowa po sprawunki odbyła się do…. ukraińskiego sklepu  spożywczego po utęsknione  produkty europejskie, a najlepiej polskie J.  I owszem, były także z Polski, m.in. pierogi różnego rodzaju, chleb krakowski i oczywiście słodycze wedlowskie, m.in Ptasie Mleczko czy Torcik Wedlowski, oprócz tego kilka rodzajów  kiełbas, których od dawna nawet w Polsce nie jadłam. A teraz ich zapragnęłam. Dla równowagi, Grzegorz chciał kupić amerykańskie piwo. I tu niespodzianka! W sklepie nie było żadnego alkoholu, ale miły pan, sprzedawca poinformował, że sklep z różnymi alkoholami znajduje się naprzeciw, po drugiej stronie ulicy, na którą także trzeba przedostać się samochodem. Przejścia nie ma.

Zatem pojechaliśmy do marketu specjalizującego się w alkoholach. Po otwarciu drzwi, jak nas przywitano? Oczywiście, że z serdecznym uśmiechem. Obawiam się, że wrócę do kraju z rozciągniętymi ustami, ale jest nadzieja, że po powrocie do domu wrócą do  normy. Ale teraz, proszę bardzo J.

Wybór procentów nie do ogarnięcia, z całego świata. Ale dla chcącego się napić, nie ma nic trudnego. Znaleźliśmy piwo takie jakie próbowaliśmy poprzedniego dnia w restauracji, było znakomite.

Na uwagę zasługuje krajobraz. Znacznie się różni od naszego. Nie ma na każdym rogu ulicy, sklepu alkoholowego albo takiego, który prowadzi ten produkt. Aby kupić procentowy napój trzeba znaleźć specjalistyczny market.

1,329 total views, no views today

GORZOWSKI POWIEW W KANSAS

FG w Kansas

Na fb umieściłam fotomontaż: wachlarz z napisem Koncert Inauguracyjny w Filharmonii Gorzowskiej 18 maja 2011 r.  i podpisałam: „Gorzowski powiew w Overland Park. Kolejną rocznicę powstania Filharmonii Gorzowskiej „obejdę” właśnie tu z tym wachlarzem z 18 maja 2011”. Jednym z lajkowiczów był Ryszard Bronisz, który napisał mi, że był pomysłodawcą filharmonicznego gadżetu, a o tym pomyśle opowie mi po moim  powrocie do Gorzowa. Nie mogę tak długo czekać. Wymogłam :), żeby natychmiast mi opowiedział. Uprzejmie zatem napisał, za co serdecznie mu dziękuję.

„W 2011 roku byłem czynnym zawodowo prezesem Gorzowskiego Rynku Hurtowego S.A.. Kończyła się budowa obiektu Gorzowskiej Filharmonii i snuto plany  uroczystego jej otwarcia. Ponieważ moje wielokrotne udziały w koncertach  i przedstawieniach operowych w różnych salach koncertowych i  operach w Europie a nawet w Buenos Aires (Teatro Colon) dały mi poznać „rolę” jaką odegrały (może mało znaczące) wachlarze. Widziałem w tych obiektach, wystawy wachlarzy pamiątkowych mających nawet ponad sto lat, na których składane były autografy wybitnych twórców spektakli i najlepszych wykonawców.

Postanowiłem w ramach reklamy swojej firmy zrobić coś podobnego na wzór i podobieństwo, jako wkład upamiętniający „Koncert Inauguracyjny” Filharmonii Gorzowskiej. Jedna z pracownic zajmująca się marketingiem nawiązała kontakt z firmą (nie chińską), która  po uzgodnieniach technicznych wykonała 500 egzemplarzy tych wachlarzy. Zostały one przekazane kierownictwu FG do dyspozycji. Dalej już nas i mnie nie informowano co się z nimi stało i kto je otrzymał.

Stwierdziłem, że  nie tak to sobie wyobrażałem. Ale Gorzów to przecież …

Dlatego jak zobaczyłem to u Ciebie to moja reakcja była natychmiastowa. Mam jeszcze zdjęcia projektów tego wachlarza i inne dokumenty”.

Ryszard Bronisz

1,467 total views, no views today

AMERYKAŃSKI DIAKON MÓWIŁ O POLSKIM ŚW. M. MARII KOLBE

KościMuseum5

Podczas Mszy św. Wielkiego Piątku w kościele katolickim pw. St. Michael Archangel w amerykańskim stanie Kansas w Overland Park,  diakon John Weist mówił o św. Maksymilianie Marii Kolbe, który życie swoje poświęcił za polskiego żołnierza, sierżanta Wojska Polskiego, więźnia niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz.

Duchowny, mówiąc o Męce Chrystusa, przedstawił postawę człowieka w obliczu śmierci, któremu udaje się jej uniknąć dzięki innemu człowiekowi. Ten człowiek dziękuje – mówił kapłan, podając przykład uratowania polskiego żołnierza Franciszka Gajowniczka, przez rodaka, którym był Maksymilian Maria  Kolbe. – „ Ten człowiek wyratowany z Auschwitz przez współbrata, żył jeszcze 44 lata i przez ten czas dziękował Bogu za uratowanie i modlił się za Kolbego, że cały świat o nim usłyszał, a Kolbe został świętym” – powiedział diakon. Następnie duchowny odniósł się do śmierci Jezusa,  stawiając  pytanie: jaka powinna być zatem nasza  postawa?  Odpowiadając na nie, powiedział: – Jezus zmierzył się ze śmiercią, zwyciężył ją, a każdy człowiek otrzymał obietnicę życia wiecznego. Dzięki jego śmierci nie zginiemy, będziemy wieczni, więc jeszcze bardziej powinniśmy dziękować Jezusowi”- podkreślił diakon John Weist.

Triduum Paschalne rozpoczęło się nabożeństwem w Wielki Czwartek, udział w Liturgii jest ułatwiony dzięki tekstom, które znajdują się w każdej ławce i są dostępne, każdemu kto po nie sięgnie. Niektóre czytania i śpiew przedstawione są po łacinie i w języku angielskim.  

Przed rozpoczęciem każdej Mszy św. w drzwiach kościoła, wiernych witają wolontariusze, mają przypięte identyfikatory i rozdają teksty liturgii albo foldery z ogłoszeniami, ponieważ na zakończenie Mszy św. nie ma zwyczaju czytania przez księży ogłoszeń duszpasterskich. Wierni często otrzymują informacje jako wiadomości sms-owe lub korzystają z informacji internetowych.

W Niedzielę Palmową w kościele katolickim pw. Wniebowstąpienia jak zwykle wolontariusze w drzwiach witali i pozdrawiali każdego wchodzącego do świątyni. Na środku kruchty stał duży stół, na którym wyłożone były palmy w formie trzcinowego liścia. Wierni brali po jednym lub po kilka i wchodzili do kościoła głównego. Na rozpoczęcie Mszy św. z  kapłanem weszła grupa dzieci niosąca trzcinę. Liturgia Słowa Niedzieli Palmowej jest bardzo długa, czytanie można było śledzić z Biblii udostępnionych przy wszystkich ławkach. Gdy nadszedł czas Komunii św. do ołtarza podeszli szafarze, którzy najpierw sami przyjęli Ciało Chrystusa, a następnie otrzymali pateny i rozeszli się po kościele udzielając Jej wiernym. Komunia zawsze w tym kościele udzielana jest w dwóch postaciach, Chleba i Wina. Podawana jest najczęściej na złożone dłonie, tylko niektórzy przyjmują do ust. Natomiast Wino, podawane jest z jednego kielicha, który jest za każdym razem przecierany po kolejnej  osobie z niego pijącej.

W piątek, w tygodniu poprzedzającym Wielki Tydzień w kościele pw. Św. Michała Archanioła odprawiona została wieczorem Droga Krzyżowa. Głównym instrumentem w kościele jest fortepian. I właśnie muzyka fortepianowa towarzyszyła modlitwie przy Stacjach. Wierni przed wejściem brali wyłożone w koszykach książeczki z modlitwą Drogi Krzyżowej, w których znajdują się także obrazy Męki Pańskiej.

W tym dniu, kilka godzin wcześniej wierni przychodzą do dolnych obszernych pomieszczeń kościoła i obchodzą tzw. postny piątek. Polega on na smażeniu ryb i ich wspólnym spożywaniu, a potem bardzo licznie zgromadzeni wierni dorośli i dzieci wspólnie biesiadowali przy kilkudziesięciu zastawionych stołach.

Kościoły w regionie Kansas, tak jak prawie wszystkie budowle nie są tak wysokie jak w Polsce czy innych krajach europejskich, są płaskie i bardzo obszerne.

Kansas jest jednym z pięćdziesięciu stanów Ameryki Północnej, położony w środkowej części kontynentu. Graniczy z Kolorado, Missouri, Oklahomą i Nebraską.

Nazwa stanu pochodzi od nazwy miejscowego plemienia indiańskiego Kansa, tłumaczonej jako ludzie południowego wiatru. Charakteryzuje się podzwrotnikowym suchym klimatem, z  dużymi różnicami temperatur między latem a zimą. Wiosną i jesienią bywa, że kilka dni jest upalnych a kilka nawet mroźnych, przynajmniej nocą i  z rana. Ale jest tu dużo słońca. Ludzie zatem są bardzo pogodni.

Największe miasta tego stanu to: Topeka, WichitaKansas CityHutchinsonLawrence.

 

 

1,315 total views, no views today

MIGAWKA Z KANSAS

Wielki Piątek.

Dla nas i za nas umarł Chrystus. Dzień zadumy, troski i trwogi. Ale także nadziei, że słońce zaświeci, że radość nadejdzie, bo On Zmartwychwstanie, dla nas. A my razem z Nim.

Nadziei. Miłości. Radości z każdego dnia i z tego, że możemy coś komuś ofiarować. Każdy może! Tylko trzeba chcieć. Rozdawać uśmiech!

Tego życzę wszystkim Czytelnikom, Przyjaciołom, Znajomym. – na Triduum Paschalne i na Wielkanoc.

Z Overland Park Wanda Milewska

i Grzegorz Milewski 

Nasz  siedemnasty dzień na prerii. W stanie Kansas blisko miasta Kansas City, a dokładnie w Overland Park. Co mnie tutaj zachwyciło? Budynki? Cuda techniki? Wynalazki? A może porządek i widoki jak z obrazków?

Nie! Choć to wszystko jest. Zresztą tak jak i w różnych innych krajach.

Zachwycają mnie ludzie i każdy pojedynczy człowiek, którego spotykam i który mnie spotyka. Żadne dobra materialne nie mają wpływu na bycie i obycie. Bo pieniądze, wiara, polityka, to tematy delikatne, indywidualne. Rozmowa o nich na forum – nietaktowna. Właściwie nic dziwnego. W  naszej polskiej kulturze, też jest to nietaktowne, więc dlaczego tym się zachwyciłam? Przecież w Polsce też się do siebie uśmiechamy, pozdrawiamy. Tylko czasem gdy się wypadnie z obiegu niektórzy udają, że nie poznają, że zapomnieli, że oni są wyżej w jakiejś hierarchii. W jakiej?

 PS  Jak to się stało, że ja, której nigdy się nie przyśniła taka przygoda, znalazłam się na amerykańskim kontynencie i ja, zarzekająca się, że nigdy w życiu nie wsiądę do samolotu, wsiadłam kolejno do dwóch? I to w tempie nie pozwalającym na zastanawianie.

Odpowiedź można znaleźć w mojej książce „Nadzwyczajne zwyczajności” – tam są różne świadectwa wiary i zdarzeń, których nigdy sami sobie nie wymyślimy ani nie zaplanujemy.

 

1,240 total views, no views today

WERNISAŻ WYSTAWY JUBILEUSZOWEJ ZOFII BILIŃSKIEJ

zo

Fot. wm

Relacja Ewy Rutkowskiej

Wernisaż odbył się 10. marca w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie Wlkp.

Zofia BILIŃSKA to jedna z najbardziej rozpoznawalnych gorzowskich artystek.W Gorzowie mieszka i pracuje od 1976 roku. Jest absolwentką Liceum Plastycznego i Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Dyplom z rzeźby obroniła w 1968 roku. Początki jej pracy, to także nauczanie plastyki w szkole.

Od dłuższego czasu wykonuje wolny zawód, poświęciła się własnej twórczości. Zofia Bilińska uprawia rzeźbę monumentalną i małe formy rzeźbiarskie. Pracuje w kamieniu, brązie, ceramice i drewnie. Gustaw Nawrocki, przedstawiając artystkę powiedział m.in. „Zosia jest perfekcjonistką i bardzo dobrą rzeźbiarką. Jej obecność w mieście jest bardzo ważna”. A sama artystka dodała:  „Bardzo lubię rysować. Rysunek rozwija wyobraźnię i daje większe pole do popisu. W rzeźbie dużo czasu trzeba poświęcić na sprawy techniczne. Moje prace, to cząstka mojego życia, czasu i własnej wrażliwości. Wyrażają one różne emocje; radości i smutki. W swoich pracach chcę wyrażać piękno. Bo sztuka dla mnie to piękno”. Mówi, że do swoich prac przywiązuje się jak do dzieci. Podziękowała też mężowi za nieustanne wsparcie.

Nie są to wszystkie jej prace, na tej wystawie. Bo część poszła „w świat”. Część z nich jest wypożyczona na tą ekspozycję od prywatnych kolekcjonerów. Kilka dużych prac zostało sfotografowanych. Chyba prawie każdy zna jej rzeźby znajdujące się w przestrzeni miejskiej. Np. w parku róż pomnik romskiej poetki Bronisławy Wajs-Papuszy, na nabrzeżu Paweł Zacharek. Z kolei  na moście przy ul. Chrobrego siedzi zadumany artysta malarz Jan Korcz. W środku miasta czarownica na miotle na Studni Czarownic przy Wełnianym Rynku. Przy ul. Warszawskiej zrywające się do lotu Ptaki. A na placu starego miasta replika Fontanny Paukscha. Na  Cmentarzu Świętokrzyskim pomnik więźniarek z Ravensbrück, a na cmentarzu komunalnym Pomnik Ofiar Stalinizmu. To tylko część jej prac.

Rzeźby i inne prace Zofii Bilińskiej znajdują się także w wielu miastach na terenie województwa; m.in. w Sulęcinie, Świebodzinie, Choszcznie, Reczu, Drawnie.

Zofia Bilińska jest też projektantką statuetki „Słowika”, nagrody im. Janusza Słowika, także tablic poświęconych znanym gorzowianom i licznych medali.

Twórczość jej była prezentowana na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą. Artystka  posiada wiele nagród, wyróżniona brązowym medalem Zasłużony dla Kultury Gloria Artis,  „Motylem” gorzowskim, nagrodą Wojewody Lubuskiego i wieloma innymi.

Jubileuszowej wystawie towarzyszył  pięknie wydany Album, do którego materiały wybrał Zbigniew Sejwa, o artystce w albumie napisała Krystyna Kamińska oraz wielu innych  zaprzyjaźnionych z nią ludzi. Szatę graficzną zaprojektowała Monika Szalczyńska. Zdjęcia wykonało kilku znanych gorzowskich fotografików. Pozyskiwaniem funduszy na Jubileusz i organizację części artystycznej zajęła się Monika Kowalska, która także w tej części wystąpiła z  Elą Kuczyńską i Anną Łaniewską. Panie zaśpiewały nostalgiczne piosenki, np. „Twój portret” czy „Znam ludzi z kamienia”.

O życiu Jubilatki opowiadał Krzysztof Tuchalski – aktor gorzowskiego teatru. Całość z towarzyszeniem zespołu muzycznego w składzie: Marcin Nowak i   Ziom-Ziomkowski  z udziałem  Zbigniewa Sejwy.

Na uroczystość przybyło bardzo dużo ludzi. Jedynym mankamentem był ścisk  i brak miejsca, gdyby ktoś wpadł na pomysł ustawienia krzeseł jak na widowni, byłoby go więcej. No ale to już było… . I nie czepiam się.

Był też tort, różne napoje i ciasteczka. I trzeba tę wystawę zobaczyć. Ja wybieram się jeszcze raz, aby na spokojnie  pokontemplować.

Wystawa czynna będzie do 8 kwietnia. Kuratorem i aranżerem wystawy jest Gustaw Nawrocki.

 Ewa Rutkowska

 

1,422 total views, 1 views today

MISTRZOSTWO SKRZYPIEC W FILHARMONII GORZOWSKIEJ

Kat

Foto: archiwum artystki

Z Katarzyną Dudą rozmawia Urszula Śliwińska

Piękna, utalentowana, obdarzona niezwykłą charyzmą i wrażliwością, a do tego – jako jedyna polska skrzypaczka wykonująca na filharmonicznych estradach spektakularny II Koncert h-moll Paganiniego. O tym dlaczego lubi muzyczne wyzwania, jak wspomina swój pierwszy koncert w Gorzowie i jak to jest być mamą młodego muzyka opowiada Katarzyna Duda, skrzypaczka okrzyknięta jedną z najciekawszych osobowości artystycznych ostatnich lat w Polsce, którą usłyszymy 9 marca podczas koncertu „Mistrzowsko i z finezją” w Filharmonii Gorzowskiej.

 Jest Pani obecnie uznawana za jedną z najzdolniejszych polskich skrzypaczek. Krytycy jednogłośnie podkreślają Pani wirtuozerię, kunszt muzyczny, ale również sceniczny temperament, wrażliwość i…urodę. Czy takie postrzeganie przez specjalistów i publiczność dodaje skrzydeł, czy raczej czuje Pani presję?

 Katarzyna Duda: Kiedyś ta presja faktycznie była spora, dzisiaj do opinii krytyków i publicystów mam już dystans, choć w żadnym wypadku nie lekceważę ich.

Jednak to publiczność jest dla mnie najważniejsza – każdy artysta koniec końców występuje bowiem dla ludzi i to werdykt publiczności jest najważniejszy.

Koncertowała Pani z renomowanymi orkiestrami w Polsce i na świecie. W tym zacnym gronie znalazła się również Orkiestra Filharmonii Gorzowskiej. W 2015 roku wystąpiła Pani na gorzowskiej scenie wraz z Katarzyną Budnik-Gałązką. Jak wspomina Pani tę współpracę?

K.D.: To był piękny wieczór i dzięki fantastycznej grze Gorzowskich Filharmoników pod batutą Jacka Rogali, było to jedno z naszych niezapomnianych wykonań Symfonii koncertującej Mozarta!

Tym bardziej się cieszę na kolejne spotkanie z artystami Filharmonii Gorzowskiej oraz z Jackiem Kraszewskim, z którym miałam już wielką przyjemność wykonywać Paganiniego w Koszalinie.

W Gorzowie wystąpi Pani w pięknym, ale wymagającym repertuarze. Na scenie zabrzmi m.in. II Koncert h-moll Niccolo Paganiniego, dzieło pełne spektakularnych efektów technicznych, wymagające od solisty najwyższej klasy wirtuozostwa, a zarazem uwielbiane przez melomanów. Dobrze czuje się Pani w takim repertuarze?

K.D.: Faktycznie, II koncert Paganiniego jest uwielbiany przez melomanów, ale w Polsce – tylko przez melomanów-audiofilów. Póki co bowiem, od wielu lat, jestem jedyną skrzypaczką wykonującą to karkołomne dzieło na polskich estradach filharmonicznych. W Polsce grywa się opracowanie Pawła Kochańskiego na temat z III części koncertu, znanej jako temat „z dzwoneczkami”. Kochański był łaskawy dla skrzypków i w swojej parafrazie nie umieścił najtrudniejszych fragmentów. Absolutnie karkołomna jest część I. A moim ulubionym fragmentem dzieła jest część II. Proszę zwrócić uwagę na bogactwo emocji, barw, kolorów i romantycznej duszy Paganiniego.

A odpowiadając na pytanie: bardzo lubię repertuar wirtuozowski napisany na skrzypce; dzieła Paganiniego, Wieniawskiego, Sarasatego, Bazziniego. Jednak to nie wyzwania techniczne są dla mnie magnesem przyciągającym do tego gatunku muzyki. Tak naprawdę to finezja, dowcip, możliwość puszczenia oka do publiczności, które towarzyszyły kompozytorom w tworzeniu tych dzieł są dla mnie elementami dla których wybieram utwory z repertuaru wirtuozowskiego.

Ale tak naprawdę czuję się dobrze w każdym repertuarze. Od muzyki baroku aż po muzykę nową, w tym komponowaną specjalnie dla mnie. Muzykę dzielę wyłącznie na dobrą i złą.

Przed kilkoma laty udzieliła Pani pięknego wywiadu, w którym szczerze mówiła Pani o macierzyństwie i łączeniu życia rodzinnego z karierą artystyczną. Minęło już kilka lat, Pani syn jest już starszy, odziedziczył po rodzicach muzyczny talent i można powiedzieć, że sam jest już młodym muzykiem. Czy to oznacza, że wyjazdy i koncerty przestały być wyzwaniem, a zaczęły być wspólną rodzinną przygodą? Czy rodzina często towarzyszy Pani w takich wyjazdach?

K.D.: Piotr, nasz 10-letni syn, świetnie sobie radzi w ZPSM Nr 1 w Warszawie czyli słynnej „Miodowej”, której to absolwentami jest spora część najwybitniejszych obecnie polskich artystów, także w dziedzinie muzyki rozrywkowej i jazzu. Jest w klasie perkusji, ma już laury na konkursach ogólnopolskich i siłą rzeczy nie ma możliwości jeździć ze mną na wyjazdy koncertowe.

Z wielkim zaciekawieniem i pokorą obserwuję jego artystyczny rozwój, kiedy to z własnego wyboru (ja byłam sceptycznie nastawiona) kroczy drogą, którą kiedyś obydwoje z mężem podążaliśmy.

Z fascynacją przyglądam się jak powoli odkrywa i wnika od środka w całe bogactwo świata muzyki. Jednocześnie staram się przekazywać mu, a w zasadzie przemycać, moje własne doświadczenia sceniczne, praktyczne wskazówki muzyczne jednocześnie dbając o to, aby kształtował swoją własną osobowość artystyczną.

Na szczęście, póki co, pozwala abym pomagała mu w ćwiczeniu na perkusji i ku jego zdziwieniu, jego mama-skrzypaczka daje radę…

Dziękuję za rozmowę

Koncert „Mistrzowsko i z finezją” – 9 marca 2018r, godz. 19.00, sala koncertowa

 

1,323 total views, no views today