PIKNIKI CHOPINOWSKIE W FILHARMONII GORZOWSKIEJ

Relacja Ewy Rutkowskiej

Filharmonia Gorzowska, 23 lipca 2017

Premiera tego cyklu miała miejsce w ubiegłą niedzielę. Wtedy muzyka leciała w eter na otwartej przestrzeni, a słuchacze kontemplowali na leżakach, kocach, a nawet bezpośrednio na trawie. Tym razem pogoda spłatała figla. Do południa chyba dwukrotnie obficie padało i najnowsze prognozy to samo przewidywały na popołudnie. Więc dyrekcja filharmonii przezornie przeniosła koncert i nas najpierw do sali kameralnej, a gdy okazało się, że tam się nie mieścimy, przenieśliśmy się do  sali dużej.

Wszystkich obecnych, a było nas niemało powitał dyrektor Filharmonii pan Mariusz Wróbel. On też wcześniej witał przed budynkiem filharmonii przychodzących na piknik i jednocześnie informował o zmianach.

A bliżej o programie, utworach i  krótko o Chopinie opowiedział Marek Piechocki. Była też mała niespodzianka. Walca A-moll F. Chopina zagrał mały, może 10-letni  Igor Oleksak.

Po tym wstępie, w pierwszej części muzykę naszego wieszcza pięknie zagrała Aleksandra Moliszewska (rocznik 1997). W 2016 roku ukończyła naukę w Zespole Szkół Muzycznych im. M. Karłowicza w Krakowie, obecnie jest studentką  Uniwersytetu Muzycznego im. F.Chopina w Warszawie.

Występowała już w wielu koncertach w kraju i za granicą. Brała też udział w wielu konkursach pianistycznych. W roku 2012/13 została zaliczona do grona stypendystów „Klubu Krakowskiego”, otrzymując stypendium dla uzdolnionej młodzieży.

W Gorzowskim koncercie zagrała: F. Chopina:  Polonez gis-moll op. posth.

Scherzo b-moll, Nokturn c-moll op. 48, Nokturn Des-dur op. 27 nr 2, Walc As-dur op. 34 nr 1 i Barkarolę Fis-dur.

Po przerwie była kolejna niespodzianka, miniaturkę Bacha zagrała nieco starsza  siostra Igora, Patrycja Oleksak.

A kolejnym gościem była młodsza siostra Aleksandry, Maria Moliszewska (rocznik 2001). Naukę gry, tak jak jej siostra rozpoczęła w wieku lat siedmiu w Państwowej Szkole Muzycznej im. S. Wiechowicza w Krakowie. Obecnie jest uczennicą III klasy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. M. Karłowicza w Krakowie, gdzie kształci się pod kierunkiem mamy Doroty Moliszewskiej. Jest laureatką wielu konkursów pianistycznych w kraju i za granicą. W roku szkolnym 2016/17 otrzymała stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz stypendium Małopolskiej Fundacji Stypendialnej „Sapere Auso” za wybitne osiągnięcia artystyczne.

W koncercie w Gorzowie zagrała: F. Chopina: Walc Es-dur op.18, Nokturn H-dur op. 62 nr 1, Etiudę a-moll op. 25 nr 4, Walc F-dur op. 34 nr 3, trzy mazurki op. 59, Walc As-dur op. 42 i Scherzo H-moll.

Było muzycznie, bardzo romantycznie i rodzinnie. I raduje się dusza, gdy mamy taką uzdolnioną młodzież i dzieci.

Ewa Rutkowska

1,634 total views, no views today

XV GORZOWSKI FESTIWAL TEATRÓW OGRÓDKOWYCH

Relacja Ewy Rutkowskiej

Teatr im. J. Osterwy,  Scena Letnia XV Gorzowski Festiwal Teatrów Ogródkowych, Gorzów Wlkp. 22 lipca 2017

Duet „Ryczy-Prycza” w koncercie „W podróży”, poezja Leonarda Cohena.

I  już po półmetku. Jeszcze przed nami tylko jeden weekend i do… następnego roku na spotkaniu w tym wakacyjnym Festiwalu Teatrów Ogródkowych. Czas jak rzeka, zwyczajnie ucieka. No, ale nie ma na to rady.

W tym koncercie usłyszałam też, że „Życie jest liściem miotanym przez czas”. 22 lipca Agencja Didaskalia z Krakowa i dwaj panowie: Wojciech Skibiński, aktor Teatru im. J.Słowackiego, absolwent AWF i PWST w Krakowie. Jest także aktorem filmowym, grał m.in. w takich filmach jak: „Czas Honoru”, „Prawo Agaty”, „Śmierć jak kromka chleba” i kilku innych. I Krzysztof Taraszka, o którym niewiele wyczytałam. A na koncercie dowiedziałam się, że panowie znają się od dziecka. I że pan Krzysztof jest też plastykiem. I teraz po latach nadrabiają czas.

Obaj panowie dobrze grają na gitarach, choć więcej popisówek miał pan Wojciech. On tu pełnił rolę „pierwszych skrzypiec”. Duet ten powstał jakiś czas temu. Panowie interesują się klasykami piosenki autorskiej, poetyckiej, rajdowej. Piosenkami które są O Czymś i w których bardzo ważną rolę odgrywa nie tylko wykonanie, ale przede wszystkim tekst. A dlaczego „Ryczy – Prycza”? Wyjaśnił to podczas koncertu pan Wojtek,  „ bo mamy swoje lata …”.

Koncert ten, to pewna podróż z piosenkami w czasie, którą dowcipnie objaśniał słowem mówionym pan Wojtek. A słuchacze płynęli razem od piosenki do piosenki. Niestety dużo piosenek było mniej znanych i mimo prób zachęty do wspólnego śpiewania, nie zawsze to nam razem wychodziło.  Ale można było podumać nad pięknymi strofami mówiącymi o miłości, np. „lubię patrzeć, jak ona się dla mnie rozbiera…”, albo „Chodź ze mną moja mała..”, czy piękna pieśń ze słowami „Kocham cię, maleńka nie wolno się żegnać”,  czy znana wszem „Zuzanna”. Piosenka która uczyniła Cohena popularnym. Jego utwory łączą religię i interkulturowe aluzje z czarnym humorem. Nie zabrakło w tym koncercie i takich tekstów, szczególnie mówionych. W których autor odnosi się do Boga.  Był też słynny „Niebieski prochowiec”, „Tańcz mnie  po miłości kres”, „Ojciec” . I piękny tekst zaczynający się słowami: „maleńka ma, chcę radość czytać z dłoni twej… Mery M”. To piękne teksty w tłumaczeniu znanego mi osobiście nieodżałowanego Maciej Zembatego.  A na koniec słynna Alleluja, której refren zaśpiewaliśmy dwukrotnie. Drugi raz, po dyrektorskich urodzinowych „Sto Lat”.

I kolejne spotkanie na Scenie Letniej.

To 23 lipca, także Agencji Didaskalia z Krakowa. Spektakl „Sekret panny Kazimiery”, wg scenariusza i w reżyserii Beaty Malczewskiej i Ewy Korneckiej, w wykonaniu Beaty Malczewskiej, aktorki Narodowego Starego Teatru im. H. Modrzejewskiej w Krakowie, przy fortepianie  Darek Olszewski.

Jest to komediowa opowieść z piosenkami z Teatru Loch Camelot. To fantazja kabaretowa, opowieść w klimacie międzywojennych kabaretów.

Spektakl to wspomnienia, teraz już starej emerytki, która oprowadza wycieczki po muzeum w cyklu „ekspresowe zwiedzanie na czas”. „Na każdy eksponat 3 sekundy”.

I jej wykład „Wiekopomne kabarety i spuścizna”. W wykładzie cofa się do lat swojej młodości. Była wtedy uczuciową panną Kazimierą Gac z Tomaszowa, która grzała się w blasku międzywojennych gwiazd rewii, kabaretów i teatrzyków. Fascynowała się też  twórczością ówczesnych poetów i bardzo chciała w ich twórczości zaistnieć. Szczególnie zainteresowała się pewnym, niedużym blondynem, z którym udało się jej nawiązać bliższy kontakt. On później nazwał ją nawet: „Gac, towarzyszka bohemy”.

Panna Kazimiera czyni wszystko, sięgając po różne środki, od komediowych po dramatyczne. Wszystko po to, aby jej marzenia bycia gwiazdą, spełniły się.

W spektaklu artystka brawurowo opowiada o tym wszystkim, co się w jej życiu (podobno) działo. O różnych znajomościach i otrzymywanych od gwiazd prezentach. Najpierw jest Zulą (Pogorzelską) i w charakterystycznym nakryciu głowy z piórami  śpiewa piosenkę „Mam chłopczyka na Kopernika”. Potem jest Ordonką i z ogromnym wachlarzem z piór śpiewa „Na pierwszy znak”. Potem jeszcze raz jest Ordonką i w białej etoli śpiewa „Miłość ci wszystko wybaczy”. Przeistacza się także w M. Fogga zakładając tylko melonik i biorąc do ręki laseczkę z charakterystyczną gałką. Jest też Mirą Zimińską, śpiewając „W pokoiku na Hożej” Ale nie tylko strojem podkreślała jakieś cechy danej artystki. Pięknie mówiła z kresowym akcentem, jak Ordonka, albo naśladowała Ninę Andrycz i  jej znane przeciąganie zgłosek. Cudny był  i kostium i tekst małego Żyda. A wręcz rewelacyjny czerwony peniuar, którym na nowo chciała uwieść swojego małego poetę, a którego tylko wystraszyła.

Wzrusza w błyszczącej sukience z szalem boa i długich białych rękawiczkach gdy jest Stefcią Górską w „Balu w Operze”. Albo, gdy śpiewa  „Walc Brillante”  i „Tomaszów” Ewy Demarczyk. Ja chyba dopiero teraz inaczej posłuchałam Tomaszowa.

Wszystko to majstersztyk. Z pięknie podanym słowem i  wspaniałe granie  kostiumem, czasem przezabawnym, a czasem jakimś maleńkim rekwizytem.

Artystka  przede wszystkim wspaniałą grą oddawała koloryt i styl tamtego okresu. Często nawiązywała do współczesności.

Spektakl kończy się w czasie narastania zagrożenia II wojną światową, potem wojna i ponowne spotkanie ze swoim idolem pięć lat po wojnie…Ale wtedy już powiedziała mu „Wieloryb żegna pana Maluśkiewicza”. I wyjechała z Gombrowiczem do Argentyny…

Moim zdaniem, jak do tej pory była to najlepsza propozycja tego Festiwalu.

Ewa Rutkowska

1,512 total views, no views today

XVII MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL „MUZYKA W KATEDRZE” W KOŁOBRZEGU

Już po raz 17. w kołobrzeskiej bazylice konkatedralnej pw. Wniebowzięcia NMP odbywa się Międzynarodowy Festiwal pod nazwą „Muzyka w katedrze”. Niecodzienny koncert z wizualizacją pod hasłem: „Jazz spotyka klasykę” zagrali 20 lipca organista Marek Smoczyński i trębacz Maciej Fortuna. Festiwal pod patronatem ordynariusza diecezji koszalińsko – kołobrzeskiej bp. Edwarda Dajczaka, posła Marka Hoka i prezydenta miasta Janusza Gromka, rozpoczął się 6 lipca i potrwa do 24 sierpnia.
„Kompozycje Fortuny, bazują w znacznej mierze, na motywach późnośredniowiecznej liturgicznej muzyki organowej. Przestrzenność muzyki pozwala na prowadzenie rozbudowanych improwizacji partii trąbki, na tle repetytywnej faktury organowej. Na program koncertu składa się kilkanaście utworów, których tytułami są kolejne cyfry rzymskie, zamiast słów mogących sugerować treść” – napisano w folderze zapowiadającym katedralne koncerty.
Violetta Kowalska z Regionalnego Centrum Kultury im. Zb. Herberta w Kołobrzegu powiedziała w rozmowie z KAI, że koncert w katedrze w tym roku jest nietypowy – jazz inspirowany głównie muzyką sakralną.
Pierwszy utwór artyści wykonali w oparciu o najstarszą pieśń kościelną „Bogurodzicę”, dodatkową atrakcją dla słuchaczy była wizualizacja, która współgrała z wykonywaniem kompozycji. Melomani mogli z bliska obejrzeć piszczałkowe organy, grającego trębacza a oprócz tego wizerunki Matki Bożej i kościelnych symboli, czy poruszających się w rytm muzyki kolorowych brył geometrycznych, nie zabrakło także toni morskiej i ulewnego deszczu.

Więcej na https://ekai.pl/kolobrzeg-xvii-miedzynarodowy-festiwal-muzyka-w-katedrze/

1,608 total views, no views today

PIKNIKI CHOPINOWSKIE W FILHARMONII GORZOWSKIEJ

Relacja Ewy Rutkowskiej

Filharmonia Gorzowska, Plac Sztuk, 16 lipca 2017

Sceneria wokół jak z bajki, zielono, pachnie skoszoną trawą i polnym kwieciem. Budynek Filharmonii Gorzowskiej posadowiony jest nieco w dole, a wokół łagodne wzniesienia, na których rosną piękne drzewa. Taka romantyczna niecka, bez mała w środku miasta. W ciepłą lipcową niedzielę, jedna z górek została zawłaszczona przez ludzi w niezobowiązujących strojach. Filharmonia zaprosiła nas na pierwszy z cyklu koncertów plenerowych odbywających się pod hasłem „Pikniki Chopinowskie”. W każdą niedzielę od godz. 16 do 18 (do 27 sierpnia br.) odbywać się będą tutaj takie koncerty.

Oprócz muzyki, organizator zaoferował leżaki i koce, także krzesła, a kawiarnia wszelakie napoje i słodycze. Można było więc się wylegiwać, co nie jest takie zwyczajne podczas jakiegokolwiek koncertu. Ale można było też się zadumać, zrelaksować, a nawet odpłynąć, gapiąc się na płynące obłoki…. Obok dzieci biegały za piłką, gdzieś szczekał pies, a w trawie cykały świerszcze. Ale przede wszystkim muzyka.
W pierwszej części Chopin, nasz najwybitniejszy polski kompozytor (1810-1849). I pianista szczególny. Tak został zaanonsowany przez Mariusza Wróbla – dyrektora filharmonii, Jakub Tuszyński – obecnie student na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz w Schola Cantorum w Paryżu. Laureat wielu zagranicznych i krajowych konkursów pianistycznych, m.in. w 2006 roku drugiego miejsca w Gorzowskim Konkursie Bachowskim. Z wielkim uczuciem, oddał klimat tej romantycznej i wielkiej muzyki, grając kilka wspaniałych utworów Chopina (m.in. Nokturn c-mol op. Posth., Preludium Des-dur. op. 28 nr 15, Mazurki op. 24 ). Druga część, to fortepianowe miniatury „Obrazki z wystawy” Modesta Musorgskiego (1839-1881). Muzyka inspirowana obrazami przyjaciela kompozytora, Wiktora Hartmanna, rosyjskiego malarza i architekta.
Taki piknik, to leniwie uciekające godziny i pięknie spędzony czas…

Ewa Rutkowska

1,538 total views, no views today

ZESPÓŁ BAJM DLA GORZOWSKIEJ KATEDRY

Relacja Ewy Rutkowskiej

Koncert drugi „Razem dla Katedry”
Gorzów Wlkp. Amfiteatr, 15 lipca 2017

Jest to pierwszy odwołany koncert, który miał się odbyć w tegorocznych Dniach Gorzowa. Była sobota 1 lipca. Zespół „Bajm” był już w hotelu w naszym mieście, gdy doszła do nich wiadomość o tragedii, która dotknęła Katedrę. Wtedy też postanowili, że przyjadą ponownie i zagrają na rzecz ratowania naszego bezcennego zabytku.
Tak jak w dniu poprzednim, przed tym koncertem także odbyła się uroczystość wręczenia nagród. Prezydent Miasta wręczył je wszystkim uczestniczącym w „Projekcie 760”, zrealizowanym na 760-lecie naszego miasta, czyli najmłodszym piosenkarzom, którzy pisali i nagrywali piosenki dla miasta i ich nauczycielom.
Udział wzięło kilkanaście szkół: nr 20,13,15, 17,10, 5, 16, 11, 1 i Zespół Kształcenia Specjalnego. W wyniku tego projektu powstała płyta „Wszystko o Gorzowie”, którą wyprodukowali Magda, Wojtek i Maurycy.

Zespół „Bajm” istnieje od 1978 roku. Grali wtedy muzykę akustyczną w nurcie piosenki turystyczno-harcerskiej. Stopniowo to się zmieniało. Od 1979 roku zaczęli grać muzykę pop-rockową, stając się ważną grupą w historii polskiej sceny muzycznej. Teksty do wszystkich piosenek tworzyła Beata Kozidrak. Jest ona także kompozytorką. W pierwszym 35-leciu zespół wydał 10 studyjnych albumów i wylansował kilkadziesiąt przebojów.
W przypadku zespołu „Bajm”, tak jak (u Maryli Rodowicz) wszystko zaczęło się od Opola. Tam zespół narodził się jakby na nowo i zaczął istnieć w świadomości odbiorców. Zespół stawał się coraz bardziej znany i popularny.
W trakcie gorzowskiego koncertu Beata często nawiązywała do Katedry i tego, co się stało. Mówiła m.in, że jest bardzo wrażliwą artystką, która bardzo przeżywa wszystko i że chciałaby, aby ją ponownie zaprosić, bo chciałaby zwiedzić naszą Katedrę.
Koncert Beaty Kozidrak i zespołu „Bajm”, to na pewno drugi niepowtarzalny Show. Beata w krótkiej czarnej, obcisłej sukience, z błyszczącym łańcuszkiem na szyi zakończonym dużym krzyżem na piersiach. No i buty na wysokich obcasach…
I znów cały amfiteatr tańczył i śpiewał, krzycząc bez przerwy „Beata, Beata”. A Beata z towarzyszeniem sześcioosobowego zespołu i chórku trzech dziewczyn Katarzyny, Ilonki i Diany, tańczyła i śpiewała; „Nie chcę jak mama”, Jestem sterem”, „Wola istnienia”, „Siedzę i siedzę…”, „Zanurzę się w niebieskiej wodzie”, „Kocham cię” czy „Nie odnajdzie nas ta sama chwila”. I bardzo wiele innych. A na koniec, oczywisty bis i piosenka ze słowami: „Cały dzień, cała noc”. I kwiaty od Prezydenta.
Obydwa koncerty to duże przeżycie. Nie często można na żywo oglądać gwiazdy. Jeśli o mnie chodzi, to koncert Maryli Rodowicz miał jakby inną klasę. Choć obydwa były z wysokiej półki i bardzo energetyczne. Dla każdego coś… innego.

Ewa Rutkowska

1,363 total views, no views today

JACEK KAWALEC NA GORZOWSKIEJ SCENIE LETNIEJ

Marz

Relacja Marzanny Leszczyńskiej

Jacka Kawalca znałam tylko z „Randki w ciemno”. Wiedziałam, że jest aktorem, ale nie umiem wymienić filmu, w którym występował. Niedzielny recital tego artysty na Scenie Letniej Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie Wlkp. nie był stricte czystym recitalem, aktor bowiem nie tylko śpiewał. Ponieważ na końcu występu artysta wyciągnął swój telefon, sfotografował się na tle publiczności i wyraźnie domagał się recenzji swojego występu więc spełniam jego prośbę.
Joe Coocker, Ray Charles, Led Zeppelin, Sting, Grzegorz Ciechowski, Grzegorz Markowski, Mr Zoob, Louis Armstrong. Repertuar trudny, artyści do naśladowania wysokiej próby, a aktor poradził sobie znakomicie. Odnoszę wrażenie, że do piosenek Stinga aktor ma szczególne predyspozycje, brzmi niemal jak oryginał. Wydawać się może, że aktor ma aparycję komediową, jest bardzo energiczny i wiecznie się „wygłupia” a tymczasem zaskoczył piosenkami lirycznymi. Gdy śpiewał ” Białą Flagę” Grzegorza  Ciechowskiego po raz pierwszy zdałam sobie sprawę jak trudny to utwór.
Kawalcowi wdzięcznie przygrywała śliczna pianistka, nauczycielka emisji głosu w szkole aktorskiej. Gdy razem zaśpiewali – aplauz publiczności był bardzo duży. „Perfekcyjny gitarzysta” intrygował swoim stoickim spokojem. Całe trio tworzyło harmonijną, uzupełniającą się całość zespołu.
Pieprzykiem okazały się wierszyki, którymi artysta przeplatał swój recital. Frywolne wierszyki recytowane przez aktora, w których dał popis swoich aktorskich możliwości rozbawiły mnie i rozbroiły. Zabawa słowem o różnicy w rozbieraniu kobiety dawniej i dziś, oraz o zawartości kobiecej torebki, gdy wyciąga się z niej telefon komórkowy to majstersztyk recytatorski i poetycki.
Aktor obiecał spotkanie z gorzowską publicznością z repertuarem tylko Joe Coockera. Trzymam za słowo.
Marzanna Leszczyńska

1,332 total views, no views today

KONCERTY RAZEM DLA KATEDRY GORZOWSKIEJ

Relacja Ewy Rutkowskiej

Koncerty „Razem dla Katedry”

Gorzów Wlkp. Amfiteatr, 14 i 15 lipca 2017

Te dwa koncerty zaplanowano w dniach obchodów Dni Gorzowa. Maryla Rodowicz miała wystąpić w niedzielę 2 lipca, a Beata Kozidrak dzień wcześniej, 1 lipca br.
Wszystko jednak „runęło”, gdy zdarzyła się ta ogromna tragedia.
O godzinie 18,28 zauważono dym unoszący się nad wieżą naszej pięknej i dostojnej Katedry. Dym wydobywał się na wysokości zegara, potem jednak rozprzestrzenił się na wyższe partie wieży. Miejscowa Straż Pożarna szybko stanęła do pracy, ale wielką przeszkodą była niewiadoma, gdzie jest zarzewie i wysokość wieży. Z pomocą pospieszyły zastępy z wielu okolicznych miast: Strzelec Kraj. Kostrzyna n/Odrą, Świebodzina, Sulęcina, a także z miast nieco odleglejszych; z Zielonej Góry, Polic i Poznania.
Do tych zastępów dołączyły ekipy z OSP w Kłodawie. Deszcznie. Trzemesznie, Dobiegniewie, Lubiszynie, Mościcach, Bronowicach, Witnicy, Różankach, Lubniewicach, Lipkach Wielkich, Starym Kurowie, Janczewie, Santocku, Lubnie, Bogdańcu i Pławnie. Pomagały też osoby cywilne, np. w przygotowywaniu posiłków dla strażaków (m.in. z MCK i OSiR-u).
Teraz wsparcie przychodzi od parafii z różnych części kraju, a nawet z zagranicy, m.in. z Frankfurtu.
Pożar gasiło ponad 300 osób. Akcja trwała do rana dnia następnego. Tak więc o koncertach wtedy nie było mowy, zostały odwołane. Ale Artyści solidaryzując się z miastem, zadeklarowali przyjazd z koncertami nieco później i to nieodpłatnie (tak wyczytałam na stronie Urzędu Miasta Gorzowa, są to słowa Prezydenta). Pierwszy z zaplanowanych koncertów odbył się w amfiteatrze 14 lipca i był to Show Maryli Rodowicz z zespołem. Wcześniej jednak, Prezydent Miasta wręczył zasłużonym w gaszeniu pożaru strażakom imienne podziękowania. W tym koncercie uczestniczyli przedstawiciele wojewody lubuskiego, sejmiku samorządowego, diecezji zielongórsko-gorzowskiej, proboszcz katedry, przedstawiciele straży pożarnej i radni. No i oczywiście gorzowska publiczność. Kwota ze sprzedaży biletów na obydwie imprezy zostanie w całości przekazana na odremontowanie katedry. Do zebranej kwoty z biletów, dołączyli także dość liczni sponsorzy.
Przyznam się, że miałam nadzieję na wypełniony amfiteatr po brzegi. A tak nie było. Ja bardzo chciałam mieć swój udział w tej akcji. Kupiłam trzy cegiełki, w tym jedną moja siostrzenica z Francji.
Po części oficjalnej, którą prowadzili; Sylwia Beech i Daniel Zieliński, na scenę wkroczyła Maryla Rodowicz z zespołem. Ta ikona naszej polskiej piosenki, zaraz na wejściu wzbudziła ogromny entuzjazm. W swoim dorobku posiada ponad 2000 piosenek, wydała ponad 20 polskich płyt. Poza tym jedną angielską, czeską, niemiecką i rosyjską. Na jej temat powstały książki.
Maryla znana jest nie tylko w kraju, ale i za granicą. Jej hity (bo ona ma chyba same hity!) śpiewają nie tylko jej rówieśnicy, ale ich dzieci i wnukowie.
A wszystko zaczęło się w 1989 roku od nagrody w Opolu. Zaśpiewała wtedy „Mówiły mu” i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, narodziła się prawie od razu gwiazda. Ale, aby błyszczeć na firmamencie, to trzeba ciężko pracować i mieć charyzmę. Maryla to także perfekcjonistka (uwielbiam to). Punktualna, pracowita i wymagająca nie tylko od siebie, ale także od współpracowników. Jak mówi: „Muzyka to całe jej życie”. Wykonuje głównie muzykę pop, ale także pop-rock i folk-rock. Jest też aktorką.
W gorzowskim amfiteatrze artystka rozgrzała publiczność chyba do czerwoności. Można ją stawiać także za wzór, jak posługiwać się głosem i mikrofonem. Maryla, to także niekonwencjonalne stroje. Uważa ona, że artysta powinien przełamywać bariery i ona dlatego prowokuje – zachowaniem i strojem. A strój to jej maska, za którą jest bezpieczniej. W gorzowskim koncercie nie obyło się bez tiulowej „spódniczki- ogona”, był też piękny kolorowy wianek. Artystce, którą ja uważam za najwyższą półkę, towarzyszył chórek dwóch dziewczyn Anity i Natalii oraz pięcioosobowy zespół muzyczny.
Cały amfiteatr bawił się doskonale, tańczył i śpiewał chyba każdy. Został nawet „wylansowany” nasz rodzimy artysta Łukasz, który podobno zna wszystkie teksty Maryli. A my bawiliśmy się w rytm „Małgośki”, „Kolorowych jarmarków”, „Sing, Sing”, „Póki życie trwa”, „Mała nie szalej”, „Niech żyje bal”, „To ja, to ja”, i wiele innych znanych prawie wszystkim hitów. Były też dwie piosenki z powstającej nowej płyty. Na koniec z rąk Prezydenta miasta otrzymała piękny bukiet kwiatów i zaśpiewała na bis m.in. „Przez te oczy zielone”. Niby zgrzyt, ale tej klasy artystka może sobie na to pozwolić. Na pewno „dali czadu”.
A ja zawsze mam mieszane uczucia, czy musi być tak głośno. Ale to już było….
Ewa Rutkowska

1,273 total views, no views today

SUP RACE PO RAZ PIERWSZY W KOŁOBRZEGU

PAUL2MADZI 2Deskarze12MARINA

Fot.1 Paul, Maja, Magda

Fot. 2 od lewej: Karolina, Magda, Olivia i Marcin Koc

Fot. 3 Od lewej:  Adam Michalski, Przemek Korbanek, Marek Rowiński

Sup Race Klas Masters i Amatorów odbył się 15 lipca 2017 r. w Kołobrzegu na Wyspie Solnej. Kilkunastu zawodników i zawodniczek na Parsęcie przy Bulwarze Marynarzy Okrętów Pogranicza ścigało się na deskach. Wręczenie nagród i wieczorne party  odbyło się na  Marinie Solnej. Atrakcją spotkania był udział  w zawodach Paula Lenfanta –mistrza Polski oraz trzech pasjonatów, którzy 13 lipca tego roku przelecieli  na deskach Bałtyk, docierając do Szwecji.

Organizatorem imprezy była Szkoła Żeglarska mksailing.pl. , której właścicielem jest żeglarz Marcin Koc. W rozmowie z milpress Marcin Koc powiedział, że od niedawna wraz z rodziną jest mieszkańcem Kołobrzegu.

Wśród wielu sponsorów przedsięwzięcia znalazł się developer  Burco, zajmujący się budową  apartamentów w pasie nadmorskim.

W klasie amatorów I miejsce wśród pań zajęła Olivia Kasaty, II miejsce Magda Milewska, III miejsce Karolina Rypina.

 W klasie mastersów pierwszy był  Paul Lenfant, mistrz Polski Sup, drugi był Jakub Sitkowski, trzeci Alek Kokoszka.

Paul Lenfant  – opowiedział w rozmowie z milpress o stand up – czyli desce, na której się stoi i wiosłuje. „Można tę dyscyplinę uprawiać na  jeziorach, rzekach, morzu, wszędzie gdzie jest woda” – powiedział, dodając, że on  zainteresował się tym sportem ponieważ lubi wodę i chciałby coś na niej robić. Uuważa, że jest to sport bardzo bezpieczny, poruszając się  po spokojnej wodzie  nie ma żadnego problemu, zakładając, że się umie pływać. Ćwiczy 5-6 razy w tygodniu. W tym roku mieszkał w Paryżu, to trenował na Sekwanie, kiedy mieszka w Warszawie to pływa po Kanale Żerańskim, a gdy jestem nad morzem to pływa  m.in. w Kołbrzegu i na Helu. Ten gatunek sportu uprawiany jest w świecie od dziesięciu lat, Paul zajmuje się nim od dwóch.

Paul powiedział, że najbliższe zawody odbędą się na Helu, potem jedzie do Warszawy a następnie będzie brał udział w mistrzostwach świata w Danii. Brał udział w zawodach w całej Europie. Lubi także windsurfing.

Paul Lenfant jest studentem finansów w Paryżu. Twierdzi, że rodzice bardzo go wspierają w tych działaniach sportowych.

Bardzo miło wspomina atmosferę panującą po takich wyczynowych imprezach. Za swoje wielokrotne zwycięstwa najczęściej otrzymuje nagrody pieniężne, pucharów zbyt wielu nie ma. Według niego ten rodzaj sportu nie jest drogi, ponieważ deskę można kupić już za 2 tys. zł. w komplecie z wiosłem i wystarcza na kilka sezonów. Są oczywiście droższe sprzęty, karbonowe długie, twarde deski.

Marcin Koc –organizator zawodów zajmuje się także produkcją supów – czyli desek SUP Bro. „W Kołobrzegu jesteśmy z bratem jedynymi producentami, Mam tu także wypożyczalnię” – powiedział.

Na świecie ten sport jest już popularny, a w Polsce na razie ludzie się przypatrują. Arkady Fidler twierdził, że świat go wołał, cytując słowa pisarza Marcin Koc przyznał, że również coś takiego czuje.

Marcin Koc wyjaśnił, że standup paddleboard – deski napędzane siłą wiosła – to sport bezwarunkowy tzn. , że w dowolnym miejscu rzucamy je  na wodę i wiosłujemy. Gdy jest wiatr i fale na morzu, wiosłujemy aktywniej, czyli jest to trudniejsze ale daje więcej satysfakcji. Deska jest pompowana, waży ok. 12 kg cały zestaw. Wrzucamy ją do samochodu, pompujemy nad jeziorem i pływamy z całą rodziną. Te deski mają wyporność 130 litrów, były testowane na koledze, który waży 120 kg i nie utonęły – stwierdził z uśmiechem Koc. Chodzi o to aby ich nie przytapiać. Nie są zbyt szybkie, ale są szerokie i  bezpieczne.

Uczestnik wieczornego party Marek Rowiński /lat 49/ mieszka w Grzybowie. Przepłynął Bałtyk na desce.

– Właściwie to był lot nad Bałtykiem Płynęliśmy na hydro skrzydłach, to tak jak kiedyś wodoloty miały konstrukcje, które unosiły nad wodą a my mamy podłączone do deski  kitesurfingowej, która napędzana jest latawcem i dzięki temu unosimy się w powietrzu  przelatując nad falami. Płynęło nas trzech, każdy na swojej desce. Mieliśmy do tego dwie łodzie asekuracyjne. W jedną stronę 100 km w linii prostej zajęło nam to niecałe 4 godz.  . Płynie się bez przerwy, ale my mieliśmy dwie, ponieważ wystąpiły problemy logistyczne.

Płynął także Adam Michalski /lat 35/ i Przemek Korbanek /lat 58/. Nie jesteśmy młodzieżą i chcieliśmy pokazać, że w różnym wieku można odnosić sukcesy. Na pewno było to wyzwanie fizyczne, logistyczne i techniczne. Dzięki temu, że chłopaki pływają już parę lat na hydroskrzydłach to są na tyle dobrzy, że nie używają siły, tylko techniki. Czyli bardziej dla nas był to przelot techniczny niż wysiłek fizyczny.

W ogóle nie dotyka się wody, jest się suchym tylko przy chwili nieuwagi można wpaść  do wody, ale człowiek się szybko zbiera i płynie dalej. Kombinezony mieliśmy suche.

To nie jest zawód, ani hobby, to jest coś więcej, dla nas to jest pasja. Jestem marynarzem,  Przemek jest biznesmenem a Adam jest projektantem budownictwa. Ta pasja trwa  od 25. lat. Moje zainteresowanie na pewno ma źródło w tym, że pochodzę znad morza. W tym przypadku jest to proste, biorę deskę i idę pływać. Rodzina z jednej strony akceptuje, a z drugiej strony okazuje się, że jesteśmy monotematyczni. I może to być męczące dla rodziny.

Przygotowania trwały ponad 2 miesiące, przelot 7 godz. . Każdego dnia także po 7 godz. spędzaliśmy na przygotowaniach m.in. technicznych, urzędowych – uzyskując różne pozwolenia. Następnie sprawdzanie łodzi i testowanie. Chcieliśmy być pewni, że wrócimy bezpiecznie.  Przewidywaliśmy wytrwałość fizyczną swoją i sprzętu, np. że mogą chwycić skurcze, czy pęknie linka. Zależało nam żeby nie narazić siebie i tego sportu na negatywne opinie. Mieliśmy dużo sprzętu, można nas było śledzić na żywo przez satelitę, co parę minut była uaktualniana pozycja łącznie z wiadomościami pisanymi z łodzi. Wyjechaliśmy o godz. 10, wróciliśmy po 20. Odbyło się to 13 lipca w czwartek.

Patronem przedsięwzięcia była firma – Burco, rzadko się zdarza w amatorskim sporcie, że sponsor nas sam wychwycił i zabezpieczył wszelkie koszty związane z tym crrossingiem. To są naprawdę duże pieniądze. Sponsorowi spodobało się to co robimy, zainteresowała się nami Dorota Kulig – pani od marketingu Burco.pl.

Chłopaki już myślą o kolejnych wyprawach, zgodziłbym się gdyby nie trzeba było tak bardzo angażować się organizacyjnie. Jeśli ktoś przygotuje to dla nas to z przyjemnością wezmę udział w przelocie. „Jestem monotematyczny, innych zainteresowań nie mam” – zakończył swoje wspomnienia z przelotu nad Bałtykiem Marek Rowiński – dla milpressa.

 

1,859 total views, no views today